Jarosław Kowal: Kiedy ostatnio przesłuchałeś "Tak będzie lepiej" w całości?
Ignacy Macikowski: Wydaje mi się, że kiedy klepnęliśmy ostatnią wersję masteru. Po premierze jeszcze nie słuchałem tego materiału, muszę poczekać aż go trochę zapomnę. Wtedy będę mógł posłuchać całości bardziej na świeżo.
A kiedy ostatnio słuchałeś waszego pierwszego albumu, "Zostaw po sobie dobre wrażenie"?
Kilka kawałków usłyszałem niedawno w trakcie soundchecku przed koncertem w Warszawie - leciała jakaś playlista z samymi niezalowymi zespołami. W całości nie pamiętam, kiedy ostatnio słuchałem "Zostaw po sobie dobre wrażenie". Sięgam po pojedyncze kawałki właściwie tylko wtedy, kiedy muszę sobie coś przypomnieć.
Pytam o to dlatego, bo często zespoły o swoim najnowszym albumie mówią, że jest tym najlepszym - dla ciebie "Tak będzie lepiej" jest lepszy od "Zostaw po sobie dobre wrażenie"?
Na pewno jest inny. Da się to łatwo wychwycić pod względem produkcji i pod względem brzmieniowym, poszliśmy też w bardziej melodyczną stronę i wydaje mi się, że nagraliśmy znacznie bardziej przemyślane piosenki. Spędziliśmy nad nimi znacznie więcej czasu. Kiedy pracowaliśmy nad "Zostaw po sobie dobre wrażenie", pomysły powstawały bardzo szybko, nawet na jednej próbie, a później w niemal niezmienionej formie trafiały na płytę. Tym razem poświęciliśmy temu procesowi więcej uwagi. Czy tak jest lepiej? Trudno obiektywnie stwierdzić. Jeżeli ktoś lubi bardziej surowe brzmienie, mniej przeprocesowane, to może będzie bardziej skłonny do przesłuchania naszego pierwszego albumu. Z mojej perspektywy na "Tak będzie lepiej" faktycznie jest lepiej. Pod względem songwritingu dzieje się znacznie więcej, pewnie zrobiliśmy po drodze jakiś progres, a przed nagraniem właściwych utworów, nagraliśmy nawet demo, które było szkicem dla kolejnych działań. Dzięki temu w studiu byliśmy pewni tego, co chcemy zagrać. Wydaje mi się, że na "Tak będzie lepiej" jest kilka takich piosenek, do których częściej będę chciał wracać niż do piosenek z naszego debiutu.
Podczas koncertów gracie set złożony z utworów z obydwu albumów, przeskakiwanie z jednego na drugi jest odczuwalne? Inaczej gra się kawałki z jednego i inaczej z drugiego?
Raczej nie, ale na pewno te starsze rzeczy mam bardziej ograne. Nowych kawałków nie graliśmy jeszcze tak często, bo koncertów po premierze albumu nie było aż tak wiele. Na pewno nie odczuwam jednak jakiegoś wielkiego przeskoku, to po prostu kolejne utwory w secie i wszystkie gra się dobrze. Myślę, że te nowe zyskują na scenie - użyję słowa, które często jest nadużywane - energii. Często się mówi, że koncert miał mnóstwo energii, a zespół dał z siebie wszystko [śmiech].
"Tak będzie lepiej" to album w znacznym stopniu skonstruowany wokół tekstów. Jako osoba, która nie jest ich autorem, jak interpretujesz zawartą w nich treść?
Tu cię zaskoczę, bo dwa teksty są moje - "Pływanie" i "Nigdy nie ustaliłem". Pomysły wyszły ode mnie, później trochę przeredagowaliśmy je na próbach, bo jako że Szymon [Szelewa] śpiewa, to musieliśmy je dostosować pod niego. Mam do tych tekstów osobisty stosunek, bo jak już coś piszę, to sięgam po własne odczucia i emocje. Jeżeli chodzi natomiast o teksty Szymona, to bardzo do mnie trafiają. Na pewno "Czasem" to hit i pod względem tekstu ten kawałek lubię najbardziej. Żaden nie jest jednak pod względem zawartych w nim emocji jakoś strasznie odległy od tego, co sam czuję, więc mogę się ze wszystkimi utożsamiać.
Zdarzały się takie sytuacje, że pracowaliście nad którymś z utworów od strony instrumentalnej, miałeś jakieś wyobrażenie co do zawartych w nim emocji albo co do nastroju, a później pojawiał się tekst i całkowicie zmieniał perspektywę?
Możliwe, że tak było, ale nigdy nie zwróciłem na to uwagi. Zazwyczaj kiedy tworzymy utwory, Szymon sypie jakimiś tekstami z rękawa - ma gotowy bank wcześniej zapisanych pomysłów - i próbuje dopasować je do tego, co akurat gramy. Czasami bardzo szybko okazuje się, że coś idealnie siedzi i przy takim rozwiązaniu zostajemy. Być może zmieniło to wydźwięk paru piosenek, ale na etapie ich tworzenia jest jeszcze za wcześnie, żeby związać się z piosenką i wypracować wyobrażenie, z którym czułoby się jakiś większy związek.
Myślę, że gdyby Zespół Sztylety powstał ze dwie dekady temu, to - przy odrobienie szczęścia - zrobilibyście karierę na miarę Happysad albo Much. Dzisiaj rock z polskimi tekstami wyraźnie stracił na popularności, ale czy to dobrze, czy źle? Czy lepiej być w dużym zespole z dużymi zobowiązaniami, czy lepiej być w mniejszym, ale całkowicie wolnym?
Nie znam perspektywy bycia w dużym zespole i życia z muzyki. Myślę, że mógłbym się w tym odnaleźć, ale nie jestem pewien, czy reszta z nas podzieliłaby tę opinię. Póki co gramy takimi kartami, jakie mamy i raczej nie myślimy o zmianach. A czy to dobrze, czy źle, że ta muzyka nie jest mainstreamowa... Wydaje mi się, że ze dwa-trzy lata temu dało się wyczuć może nie ogromny, ale wyraźny powrót muzyki gitarowej i śpiewania po polsku. Wcześniej działo się mniej, mniejsze zespoły na scenie niezależnej nie były aż tak bardzo aktywne. W ostatnim czasie zainteresowałem się też mocno produkcją muzyki i robotą studyjną, powoli gromadzę odpowiedni sprzęt i robię różne rzeczy na własną rękę, w tym głównie te związane z moim drugim zespołem - Żurawiami. U zawodowych muzyków na pewno zdarzają się momenty, kiedy dzieje się niewiele, więc gdybym poszedł w tym kierunku, dobrze byłoby mieć coś dodatkowego. Pułap pozwalający siedzieć w domu i przez pół roku nic nie robić po trasach i festiwalach jeszcze długo nie będzie dla nas możliwy do osiągnięcia. Zresztą w ogóle mało osób może sobie na to pozwolić.
Mam wrażenie, że polska scena alternatywna wyszła z okresu pandemii mocno pokiereszowana - nowych zespołów jest wyraźnie mniej, wiele starszych zakończyło działalność. Zauważyłeś ten przestój?
Na pewno zauważyłem, że wiele starszych zespołów faktycznie przestało grać ze względu na pandemię, ale muszę też przyznać, że wcześniej nie śledziłem aż tak bardzo polskiej sceny muzycznej. Zacząłem się do niej przekonywać dopiero wtedy, kiedy sam trafiłem do zespołu śpiewającego po polsku, więc nie mogłem zauważyć żadnych większych zmian. Mam wrażenie, że jest teraz bardzo dobrze, ale moja perspektywa zaczyna się gdzieś w okolicach początku pandemii.
To jest o tyle ciekawe, że pierwszy album wydaliście kilka miesięcy po wybuchu pandemii, więc przez długi czas cała wasza relacja z publicznością sprowadzała się do internetu i mediów społecznościowych. Kiedy już się to skończyło, miałeś obawy, czy ktoś faktycznie przyjdzie posłuchać was na żywo?
Zawsze się boję, że nikt nie przyjdzie na koncert. Nawet kiedy gramy na festiwalu, czuję stres i niepewność związaną z tym, czy ktoś przyjdzie, czy nikogo pod sceną nie będzie. Myślę, że prędko się tego wrażenia nie pozbędę. Jako zespół nawet dopiero po wydaniu dema widzieliśmy jednak, że cały czas ktoś nas słucha. Czasami jest tak, że ktoś coś wyda, przez jakiś czas sporo osób tego słucha, ale później zainteresowanie całkowicie zanika. W naszym przypadku najwyraźniej małe grono osób powrzucało te utwory na jakieś playlisty i regularnie ich słuchało. Nie było tych osób nie wiadomo ile, ale widać było, że coś się dzieje. Przez długi czas mieliśmy wręcz wrażenie, że jesteśmy mega przehajpowani jak na to, co zdążyliśmy zrobić. Nie spodziewaliśmy się tak pozytywnego odbioru dema, dla mnie, Szymona i Marcina [Wielgusa] był to zresztą projekt poboczny, wszyscy graliśmy w innych zespołach. Wpadliśmy kiedyś podczas jazdy samochodem na pomysł, że zespół będzie się nazywał Sztylety i że będziemy grać post-hardcore. Nie mieliśmy w stosunku do tego pomysłu żadnych oczekiwań, więc tak dobry odbiór był sporym zaskoczeniem i właściwie nigdy nie mieliśmy dużej klapy frekwencyjnej.
Dowodem tego może być Soundrive Festival 2021, gdzie graliście jako pierwszy zespół, o godzinie szesnastej, a jednak mieliście niemały tłum pod sceną.
Wydaje mi się, że to był popandemiczny szał. Nie twierdzę, że jesteśmy słabi, a takie zainteresowanie było przypadkiem, ale Soundrive odbył się w tym okresie, kiedy większość wydarzeń - nie tylko muzycznych - nie odbywało się wcale. To na pewno pomogło, ale nawet w takiej sytuacji nie było oczywiste, czy ludzie przyjdą o szesnastej. O tym, że było ich aż tylu dowiedziałem się zresztą dopiero później, z opowieści, bo kiedy siedzi się na scenie, to nie widać za bardzo, jaka jest frekwencja w klubie. Mamy kilku oddanych, stałych fanów, których często widzimy na koncertach, co jest na pewno fajne i motywujące.
Dzieliliśmy przed chwilą muzykę na alternatywę i na mainstream, ale trudno dzisiaj wskazać, gdzie przebiega granica pomiędzy nimi. Duże wytwórnie i komercyjne festiwale zabiegają o zespoły popularne w swoich niszach, ale na bardziej egalitarnych zasadach niż dekadę temu, bez prób forsowania własnych wizji. Z jednej strony granice znikają i można się cieszyć, bo jest większa równość, ale z drugiej żeby alternatywa miała sens, musi być alternatywą do czegoś.
Granica jest mniej wyraźna, ale myślę, że nadal niektóre osoby jednoznacznie kojarzą się z jednym albo z drugim. Daria Zawiałow raczej nie będzie postrzegana jako alternatywa. To osoby, które grają na przykład na Męskim Graniu albo jeżdżą w wielkie trasy po całej Polsce.
Ale przykład Billie Eilish nie jest tak oczywisty, bo pod względem popularności na pewno jest mainstreamową gwiazdą, ale sama muzyka nie wzbudza takich skojarzeń.
Tak, pod względem gatunkowym wygląda to trochę inaczej. Myślę, że to kwestia internetu i dostępu do tak dużej ilości muzyki, że kiedy ktoś aktywnie interesuje się nią, to nie przypisuje siebie do jednej subkultury czy jakiegoś nurtu. Słucha przeważanie wszystkiego albo przynajmniej szerokiego wachlarza muzyki, w której ma jakieś główne zainteresowania, ale sięga też po różne inne gatunki.
Widać to też po waszych koncertach - graliście między innymi z Krztą, Blokowiskiem, Czechoslovakią, Gruzją czy Hanako. Wszędzie spotykacie się z podobnym entuzjazmem czy zdarzało się, że trafiliście na nieprzychylną publiczność?
Wydaje mi się, że nie spotkaliśmy się ze zobojętnieniem ze strony publiczności albo widocznym brakiem zainteresowania. Gruzja rzeczywiście może się wydawać odległa muzycznie od nas, ale jako zespół jest blisko alternatywy, więc nie brakowało osób, które znały i nas, i ich - tak przynajmniej mi się wydaje. Chyba mało kogo zaskoczyło to, że gramy razem. Na horyzoncie mamy natomiast koncerty ze Schizmą i zastanawiam się, jak to pójdzie. Obstawiam, że będzie tam typowo hardcore'owa publika, więc jestem ciekaw reakcji. Są u nas wpływy hardcore'u i punka, ale jest też sporo melodycznych momentów czy muzyki emo, co może nie każdemu podejść.
Przykład Gruzji pokazuje też, jak ważna jest umiejętność poruszania się w internecie, bo podejrzewam, że spora część niemetalowej publiczności sięgnęła po tę muzykę skuszona memami i ironią.
Sposób funkcjonowania w internecie zdecydowanie ma duży wpływ na zasięgi. Wydaje mi się też, że mniejsze zespoły grają dzisiaj trochę mniej koncertów. Z przyczyn różnych, na pewno głównie z takiej, że trzeba równolegle prowadzić też normalne życie. Z perspektywy internetu może się wydawać, że jesteśmy aktywnym zespołem i sporo gramy, ale jak Szymon podliczył kiedyś, ile zagraliśmy koncertów - nie pamiętam już, jaka była to liczba - byłem zszokowany, że w sumie nie jest tego tak dużo. Chociażby dlatego obecność w internecie jest mega istotna, ale dla różnych gatunków może to oznaczać coś innego. Zawsze mnie zastanawiało na przykład, jak prowadzić media społecznościowe zespołu blackmetalowego? To musi być bardzo trudne, bo najlepiej roznoszą się treści śmieszne lub półserio, a kiedy z powaga podchodzi się do swojego zespołu, pole do działania jest niewielkie. Gruzja stworzyła sobie markę właśnie przeciwstawieniem się temu.
Furii w ogóle nie ma w mediach społecznościowych, może to jest jeden z powodów.
Myślę, że w tym przypadku byłoby to uzasadnione. Trudno byłoby publikować coś ciekawego, co jednocześnie współgrałoby z otoczką takiego zespołu. Muzyka metalowych zespołów często rozchodzi się natomiast w internecie w taki sposób, że ich albumy są wrzucane na kanały na YouTubie z jakąś renomą, na przykład Black Metal Promotion. Każdy gatunek wydaje się mieć osobną ścieżkę działań, które pomagają promować muzykę w internecie.
Lubisz mieć poczucie, że jako zespół jesteście częścią czegoś większego, jakiejś sceny czy nie miałbyś z tym żadnego problemu, gdybyście funkcjonowali na uboczu?
Podoba mi się to, że scena niezależna funkcjonuje i że jesteśmy jej częścią. Fajnie jest grać koncerty z innymi zespołami, bo grasz swój koncert, a później dobrze bawisz się na koncercie jakiegoś innego zespołu, którego muzyki nie miałeś wcześniej okazji zgłębić, a okazuje się, że grają super muzę. Osoby, na które dotąd natrafiliśmy były mega miłe i wspierające. Bycie częścią tego jest bardzo fajne.
Nie zawsze tak jednak jest, że zespoły zostają, żeby zobaczyć koncerty innych zespołów. Widziałem to bardzo często chociażby na dwóch ostatnich edycjach Soundrive Festival, gdzie zagrało łącznie dwieście kapel - muzycy wielu z nich przyjeżdżali tylko na swój występ i zaraz po nim zabierali się do domu albo hotelu. Przez brak tego społecznego elementu, sceny muzyczne zaczynają się rozjeżdżać i nie napędzają samych siebie do dalszego działania. Skoro muzycy nie chcą słuchać innych muzyków, to po co ktokolwiek miałby to robić...
Tak, zdecydowanie tak jest. Osoba, która sama gra muzykę ma największy potencjał, żeby zostać fanem innych zespołów albo przynajmniej, żeby bawić się w trakcie koncertu. To daje też świadomość tego, co dzieje się dookoła na scenie muzycznej. Na Soundrivie było super, bo zagraliśmy wcześnie, przyszło sporo ludzi, grało się bardzo dobrze, a później z tym dobrym humorem mogliśmy pójść na inne koncerty. Dość dużo czasu zajmuje mi wczucie się w atmosferę, często nie czuję się dobrze na koncertach, ale jak już jestem pobudzony pozytywną energią, to lubię zobaczyć coś więcej. Taki jest plus grania na samym początku festiwalu.
Gdybyś mógł wybrać trzy dowolne zespoły z całego świata, z jakimi Sztylety mogłyby pojechać w trasę, które by to były?
Mógłbym wskazać trzy ulubione zespoły - wtedy obejrzałbym ich koncerty tak wiele razy, aż by mi się znudziło. Wziąłbym Birds in Row, które stylistycznie całkiem nieźle by pasowało, do tego Big Brave, bo jest świetny na żywo, choć to już się w ogóle nie klei... Albo może w drugą stronę - może powinniśmy stworzyć totalny kontrast i zagrać trasę z Darią Zawiałow i Sanah?
Albo może wy, Birds in Row, Big Brave i Daria Zawiałow.
Biorąc za wzór ostatnią trasę Furii z Zamilską, to mogłoby się sprawdzić [śmiech].
fot. z.now.ak