Domyślam się, że ta wizja brzmi potwornie, ale pomyślcie, co by było, gdybyśmy przenieśli się do alternatywnej rzeczywistości, gdzie samochody latają, a wszystko jest lepsze. W takim wypadku mamy sobie ten zespół kolegów, ale w nim wszystko gra. Mają dobrze napisane piosenki, pomysł na siebie, a wizja przyjacielskiego uprawiania muzyki nie jest jedynym powodem, dla którego słucha ich najbliższe otoczenie, a raczej czymś na zasadzie dodatku, istotnego tylko dla samych muzyków.
Pewnie teraz zastanawiacie się, dlaczego zmarnowałem cały akapit wirtualnego papieru na skrajnie głupawą historyjkę o czymś - pozornie - zupełnie nieistotnym w kontekście omawianej w tym tekście płyty. W tym rzecz, że ta historyjka jest jak najbardziej adekwatna do mojej oceny demówki trójmiejskich Sztyletów. Absolutnie wierzę, że chłopaki fantastycznie się bawią przy komponowaniu tych numerów. Wierzę też, że spotkania na próbach to dla nich czysta przyjemność, a nie rutyna przed występem na Festiwalu Pieroga i Żurawiny w Spytkowie. Wspominam o tym, gdyż aspekt pasji odgrywa tu niezwykle istotną rolę - czuję, że to on nadaje Sztyletom mniej więcej dziewięćdziesiąt procent ich mocy. Warto też nadmienić, że tworzona przez młody (średnia wieku to dwadzieścia trzy lata) kwartet muzyka nie jest też niczym do bólu szablonowym bądź sztampowym.
Ich pierwsza demówka to bardzo zgrabny mariaż noise rocka z post-punkiem, a gdzieś po drodze panowie z chęcią wplatają w inne wątki muzyczne. Dzięki temu całość aż skrzy od wielu barw, a jednocześnie nie traci nic na spójności i jednolitości. Jednakowoż prawdą jest, że nawet mimo obecności wielu barw na tym materiale, zespół najbardziej preferuje zabawę kontrastem czerni i bieli. Mamy tutaj więc niemalże indie rockowe, wakacyjne partie gitarowe z niebywałym potencjałem przebojowym (numer "Kiedyś" - posłuchajcie go), przeplatane atakami agresji godnymi najbardziej żywiołowych fragmentów twórczości The Jesus Lizard. Wszystkie te elementy w całość bardzo zgrabnie spina charakterystyczny, wysoki głos Szymona Szelewy wprawnie balansującego przed przepaścią w pretensjonalność. Jeśli dodamy do tego bardzo zgrany, wzajemnie się uzupełniający duet gitarowy Orzeszko-Wielgus, mamy w zasadzie komplet.
Mamy komplet i mamy zespół z dużym potencjałem, który właściwie jest w pełni samodzielnym, świadomym tworem. Wiadomo, produkcja może nie należy do wybitnych, ale to demo, warto więc zagryźć wargi przy splashach momentami zagłuszających resztę muzyki i czekać na longplaya. A biorąc pod uwagę zawartość debiutanckiego materiału Sztyletów, spokojnie można mieć nadzieję, że jeśli teraz są kocurami, to po wydaniu pełnej płyty będą już lwami.
wydanie własne/2019