Obraz artykułu Krzta: Brak nadziei lepiej wyrazić w muzyce, niż borykać się z nim na co dzień

Krzta: Brak nadziei lepiej wyrazić w muzyce, niż borykać się z nim na co dzień

"Żółć. Niszczenie. Zgliszcze." Krzty to prawdopodobnie jeden z najbardziej emocjonalnych i przytłaczających albumów tego roku, pełen rozpaczy sludge wymieszany z noisem i math-metalem, obok którego trudno przejść obojętnie. Więcej na jego temat dowiecie się z rozmowy z Jakubem Kamińskim, Kamilem Błażewiczem i Andrzejem Postkiem.

Łukasz Brzozowski: Co jest dla was najistotniejsze, kiedy tworzycie muzykę?

Jakub Kamiński: Nadrzędnym celem jest usatysfakcjonowanie nas trzech. Dbamy o to, żeby każdy odegrany przez nas dźwięk miał znaczenie i wzbudzał emocje, nie robimy niczego na odwal, szkoda na to czasu. Poza tym lubimy brak ograniczeń i zaskakujące, nieoczywiste rozwiązania.

 

Kamil Błażewicz: Najistotniejszy jest vibe. Coś, co będzie nas samych pchało do tego, żeby jarać się tym całym hałasem.

 

Andrzej Postek: Istnieje wiele czynników, jeden z nich wspomniał Kuba - nasza satysfakcja jest chyba na pierwszym miejscu. Chcemy do tego poruszać, nie pozostawiać odbiorcy obojętnego. Ważne, żeby działało to na każdej z dostępnych nam płaszczyzn - w warstwie muzycznej i tekstowej, ale również wizualnej. Kiedy jest się pewnym tego, co się tworzy, dzielenie się tym jest łatwiejsze i przyjemniejsze.

Progres względem wcześniejszych dokonań także jest jednym z czynników?

JK: Tak, z mojej perspektywy to naturalna ewolucja, zaliczanie kolejnych etapów jest ważne.

 

AP: Rozwój jest konieczny, nie stoimy w miejscu, sprawdzamy nowe rozwiązania, pomysły, uczymy się nowych rzeczy i siebie nawzajem.

 

Pytam, ponieważ "Żółć. Niszczenie. Zgliszcze." przy wydanym cztery lata temu nieco chałupniczym i nagranym na setkę debiucie to zupełnie inny świat. Wiadomo, że zespoły rozwijają się z biegiem czasu, ale wasz nowy album brzmi tak, jakby nagrał go zespół z przynajmniej piętnastoletnim stażem.

AP: Nie zgodzę się z tym chałupniczym. Pierwszą płytę skomponowaliśmy i nagraliśmy najlepiej, jak w tamtym momencie potrafiliśmy. Byliśmy w zupełnie innym miejscu, bez wiedzy, którą posiadamy dzisiaj. Rzeczywiście minęło sporo czasu od jej wydania, ale nikt z nas nie stał w miejscu, co pozwoliło nam dojść do momentu, w którym jesteśmy obecnie i do premiery "Żółć. Niszczenie. Zgliszcze.". Cieszę się, że różnica jest spora, bo i my sporo się zmieniliśmy.

 

KB: Przy nowym albumie przede wszystkim wiedzieliśmy dokładnie, jak ma zabrzmieć, co udało się osiągnąć dzięki chłopakom z Dobra 12 Studio.

 

JK: Przy "Żółć. Niszczenie. Zgliszcze." zdecydowanie lepiej wiedzieliśmy, jaki efekt chcemy uzyskać i zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że mamy możliwości, by to zrealizować. Dysponujemy obecnie lepszym zapleczem sprzętowym oraz większym doświadczeniem. Potrzebowaliśmy tylko ludzi, którzy nas zrozumieją i będą w stanie to uchwycić - trafiliśmy w dziesiątkę. Ten materiał również został zarejestrowany na setkę, oddaje siłę naszego brzmienia na żywo.

AP: To najlepsze, co mogliśmy zrobić. Wydaje mi się, że potrzeba podzielenia się tym albumem sprowokowała tak duży skok jakościowy.

 

Co masz na myśli? Na pewno w przypadku debiutu również czuliście potrzebę podzielenia się tym, co zrobiliście.

AP: Tak, ale wtedy nie mieliśmy wiedzy, narzędzi i doświadczenia. Być może niejasno się wyraziłem, ale to właśnie chęć dzielenia się muzyką napędza mnie do działania, do osiągnięcia możliwie najwyższej jakości, a przez to satysfakcji. Przy obydwu płytach chęć pokazania efektów naszej pracy światu była pewnie zbliżona, ale podaje ją jako ważny element akurat teraz, bo jesteśmy w teraźniejszości.

Członkowie zespołu "Krzta".

Dzielenie się muzyką jest waszym motorem napędowym, ale czy nie stanowi dodatkowego źródła presji? W końcu nie wiecie, jak ludzie was odbiorą.

AP: Myślę, że możemy podejrzewać, jak to odbiorą. Jesteśmy dumni z tego materiału, podoba nam się, dlaczego mielibyśmy bać się pokazać go ludziom? Mamy ogromną satysfakcję z grania tych utworów na żywo i to chyba stanowi motywację do działania. Ryzyko istnieje zawsze, ale to tylko dodatkowy dreszczyk emocji, ale oczywiście musimy się liczyć z tym, że nie jest to muzyka dla każdego.

 

JK: Presja opinii na etapie tworzenia nie jest istotna, proces tworzenia jest dla nas, nie dla odbiorców. Istnieje za to ciekawość, jak finalna forma będzie odebrana, tylko wtedy niczego nie możemy już zmienić. Jeśli na kogoś to działa, to jak najbardziej się cieszymy, a jeśli nie, to trudno. Jak czas pokazuje, obieramy dobrą drogę.

 

Nie dziwi mnie ta pewność siebie - wydaliście album stosunkowo niedawno, a już dużo się wokół was dzieje. Może to być kwestia tego, że wasza muzyka chociaż bywa porównywana do Kobong, jest bardziej uschematyzowana rytmicznie, stawiacie w większym stopniu na okładanie słuchacza młotkiem niż testowanie na nim najdziwniejszych podziałów rytmicznych.

AP: Myślę, że każdy zespół ma swój sposób, metodę czy styl i tak też jest pewnie u nas. Możliwość połamania danego motywu w utworze nigdy chyba nie brała góry nad tym, żeby zachować puls, klimat czy po prostu go uatrakcyjnić.

 

JK: Wszystkie zabiegi ingerowania w rytmikę mają na celu uatrakcyjnienie muzyki dla nas samych, dla zaskoczenia. Nigdy nie zakładamy, że nasza twórczość musi być jak najbardziej skomplikowana dla samej zasady, stałaby się bezduszną kalkulacją. Czasami musimy na chłodno policzyć, co się dzieje, by ułatwić proces komponowania i komunikację, ale przede wszystkim ma w tym być pełna ekspresja, która będzie nas pchać do przodu.

 

Pomyśleliście kiedyś, że jako zespół mogliście zrobić coś inaczej albo lepiej?

AP: To trudne pytanie, pod lupę wziąłbym koncerty - chyba z każdego z nich jestem tak samo zadowolony. Wiadomo, że akustyka miejsca czy inne przeszkody nie zawsze pozwalają na to, żebyśmy mogli wybrzmieć dokładnie tak, jak tego chcemy, ale w ostatecznym rozrachunku zawsze wychodzimy na plus.

 

JK: Po czasie zazwyczaj okazuję się, że można było coś zrobić lepiej. To naturalne w sytuacji, gdy patrzymy trzeźwo na swoje działania. Idziemy do przodu i na bazie nowych doświadczeń sięgamy po inne rozwiązania, a jednocześnie nie puszczamy w świat niczego, co na daną chwilę nas nie satysfakcjonuje. Gusta i potrzeby ewoluują z czasem, pewne rzeczy z biegiem czasu przestają wystarczać, dlatego szukamy sposobów, jak zrobić coś lepiej. To proces naturalny i rozłożony w czasie. Nie silimy się na zmiany, potrzeba przychodzi sama.

O ile "Krzta" była strzałem w twarz, o tyle miała w sobie więcej - nazwijmy to - neutralności emocjonalnej. Na "Żółć. Niszczenie. Zgliszcze." neutralności nie ma w ogóle, są za to same mroczne barwy i brak nadziei.

JK: Mroczne barwy czy brak nadziei wolę wepchnąć w ramy muzyczne i wypluć je w formie albumu, niż borykać się z nimi na co dzień. Wierzę, że tworzenie tej muzyki pomaga mi zachować równowagę. Z reguły jestem osobą pogodną, a to tylko potwierdza teorię, że potrzebę wyładowania chociażby agresji i napięcia znajduję właśnie tutaj, w zespole.

 

KB: Nie zgodzę się z tą neutralnością emocjonalną. Na pewno pierwsza płyta brzmi zimniej, przy drugiej widać, że nadzieja jeszcze nie umarła. Na "Żółć. Niszczenie. Zgliszcze." teksty są bardziej osobiste niż na jedynce.

 

Mówisz, że nadzieja jeszcze nie umarła, ale chociażby w "Istocie" pada zdanie: Nie mam sił już unieść siebie więcej - bardziej pesymistycznie zabrzmieć nie można.

KB: To opis pewnego stanu emocjonalnego w danym momencie czy momentach. Nie zawsze jest źle. Staram się trzymać tych pozytywnych rzeczy w życiu, żeby nie upaść. O tym jest na przykład "Sznur".

 

Dlaczego czekaliście z wydaniem następcy "Krzty" ponad cztery lata? W dzisiejszym świecie, kiedy jesteśmy zasypywani premierami dzień w dzień, to niemal wieczność.

KB: Chcieliśmy przede wszystkim stworzyć materiał, który będzie zadowalał nas w każdym aspekcie. Poza tym nic nas nie goniło. Mieliśmy czas, żeby dopracować wszelkie motywy i szczegóły w naszym tempie, bez żadnego ciśnienia.

 

AP: Tworzymy i redagujemy razem, tak żeby każdy z nas był zadowolony z rezultatu, co bywa czasochłonne. Nie wyznaczamy sobie deadline'u, działamy we własnym tempie. Być może pandemia też miała jakiś wpływ na tak długi czas tworzenia. To, co słyszysz na albumie, to wszystkie utwory, które mieliśmy zrobione w całości do momentu nagrania, co oznacza, że pracowaliśmy nad nimi naprawdę sporo.

 

JK: Nie spieszyliśmy się z wydawaniem tego materiału, bo nie było żadnego istotnego czynnika, który by nas ponaglał. Widocznie takiego okresu potrzebowaliśmy. Nie marnowaliśmy tego czasu i zaowocowało to solidnym, mającym dla nas duże osobiste znaczenie albumem.

Zespoły często powtarzają w wywiadach, że nowy album to dla nich najbardziej osobiste doświadczenie. Wierzę w te deklaracje, ale to ogólniki - jakie konkretnie elementy czynią "Żółć. Niszczenie. Zgliszcze." tak intymnym krążkiem?

KB: U mnie to będą teksty. Zawarłem w nich sporo bolesnych przeżyć czy ciężkich stanów egzystencjalnych.

 

AP: Każdy z nas ma trochę inne powody, dla których ten album jest dla niego tak ważny, tak osobisty. Może to właśnie proces tworzenia, na który miał wpływ każdy z nas w porównywalnym stopniu? Może to przeżywanie tego materiału na koncertach? Może wkład własnej pracy w sprawy okołozespołowe i ostateczna forma całości wykonana zgodnie z planem? Trudno mi powiedzieć, ale to krążek ważny dla mnie i dla chłopaków również.

JK: Może zabrzmi to górnolotnie, ale praca na tą płytą mocno rzutowała na moje decyzje w życiu osobistym. Tworzenie albumu było zawieszone naprawdę wysoko na mojej liście priorytetów, co czasami miało mniej lub bardziej przyjemne skutki. Nie będę tego zgłębiał, to prywatne sprawy. Obecnie jestem zadowolony z miejsca, w którym się znajduję, a co za tym idzie, niczego bym nie cofnął. Tworzenie tej płyty było moją siłą napędową - myślałem o niej prawie cały czas.

 

Nie chcę przesadnie drążyć, ale czy praca nad tym albumem w jakiś sposób pokomplikowała ci życie prywatne?

JK: Nie idzie za tym żaden dramat czy trauma, po prostu miała duży wpływ na moje działania w tamtym momencie. Czasami komplikowała, stawiała przed wyborami, ale częściej pomagała. Myślę, że w tym miejscu możemy ten temat uciąć.

 

Podobnie jak wy, pochodzę z województwa warmińsko-mazurskiego i cieszę się, gdy widzę, że jakikolwiek zespół z tych okolic generuje zainteresowanie słuchaczy. Scena muzyki gitarowej w naszym regionie kuleje, jeśli wyłączyć z niej szanty i country po mrągowsku. Wydaje się wam, że istnieją perspektywy na poprawę sytuacji czy pozostają nam tylko marynarze i kowboje z tirów?

KB: Ciężko powiedzieć. Może za mało interesuje mnie muzyka z naszego regionu, ale patrząc na to, ile zespołów z salki obok organizuje próby, wydaje mi się, że nie ma dramatu.

 

AP: Nie jest chyba tak źle, koncerty znowu się odbywają, mamy z czego wybierać. Zaznaczę jednak, że nie należę do wielkich fanów ciężkiego grania, więc nie odczuwam tego braku jakoś mocno. Radą na poprawienie obecnej sytuacji jest obecność na koncertach lokalnych kapel. Nadzieja umiera ostatnia.

 

JK: Niestety też odczuwam spadek. Może nie jakości, ale zainteresowania muzyką okołogitarową. W tej sytuacji możemy jedynie robić swoje w taki sposób, żeby muzyka sama mogła się obronić. Nie chcemy jej nikomu wciskać na siłę, możemy ją jedynie podsunąć. Jeśli ktoś po nią sięgnie i przy niej zostanie, czujemy radość. Mam nadzieję, że nie odczujemy zbyt dotkliwie tego spadku zainteresowania podczas naszej trasy koncertowej. Ograniczenia związane z pandemią dorzuciły swoje. Trzeba się pozbierać po tym całym zamieszaniu i cisnąć do przodu.

 


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce