Obraz artykułu Jordann: Nikt nie budzi się pewnego dnia z magicznymi umiejętnościami

Jordann: Nikt nie budzi się pewnego dnia z magicznymi umiejętnościami

Jordann to nie tylko głos indie-popu z Montrealu, ale również artysta łączy wiele nieoczywistych elementów w jedno. Za lekkimi i tanecznymi brzmieniami jego muzyki kryją się jednak melancholia, trudne emocje i pytania, które zadaje sobie wielu z nas.

Barbara Skrodzka: Wydałeś niedawno dwa nowe utwory, „Meridian” i „Right Meow”, czy można je uznać za zwiastuny nadchodzącej płyty?

Jordan Hébert: Tak, rozpocząłem już promowanie zupełnie nowego wydawnictwa, które zawiera nowe utwory i powstały do nich teledyski. Jestem tym naprawdę podekscytowany, bo długo niczego nie publikowałem. Byłem w trakcie zmiany dystrybutora, co okazało się ogromnym, długotrwałym procesem obejmującym wykupienie praw do streamingu i inne kwestie prawne. Ale teraz, gdy wszystko jest już sfinalizowane, mogę wreszcie ponownie zacząć wydawać piosenki. Większość utworów jest gotowa, niektóre były już w pełni zmiksowane i zmasterowane dwa lata temu. To dziwne uczucie, ponieważ w tamtym czasie wydawały mi się naprawdę nowatorskie, a teraz nie czuję, żeby były aż tak przełomowe, co jest nieco smutne. Ale wierzę, że nadal mają wartość i mogą przemówić do osób, które ich wcześniej nie słyszały.

Pochodzisz z Montrealu, gdzie scena muzyczna wydaje się bardzo ciekawa i dość różnorodna, czy tak rzeczywiście jest?
W Montreal faktycznie funkcjonuje tętniącą życiem scena muzyczna, ale pozostaje przystosowana do konkretnego gatunku. Istnieje silny ekosystem zbudowany wokół francuskiego folku, rocka i popu. Kiedy nie tworzysz muzyki w języku francuskim, jak ja, wpasowanie się jest o wiele trudniejsze. Czuję się tak, jakbym płynął pod prąd. Od lat tworzę muzykę indie pop w języku angielskim i chociaż miałem tutaj kilka wyprzedanych koncertów i niesamowitych doświadczeń, nie czułem w Montrealu głębokiego oddźwięku i nie widziałem możliwości rozwoju. Istnieją dwie szkoły – jedna mówi, że nie można być pewnym swojego rodzinnego miasta, a druga, że aby się rozwijać, trzeba znaleźć odzew w miejscu, z którego się pochodzi. Jeśli chodzi o mnie, bliższe jest mi pierwsze podejście. „Dehors” jest jedynym utworem, który śpiewam w całości po francusku, więc kiedy zagrałem go w Montrealu, wywołał intensywne reakcje. Wcześniej leżał w szufladzie przez mniej więcej osiem lat.

Kiedy posługujesz się jedynie angielskim, jest zupełnie inaczej. Ludzie są tutaj bardzo opiekuńczy, chcą być dumni i bronić francuskiego oraz swojej lokalnej kultury. Czuć pewnego rodzaju francuski nacjonalizm w kulturze, którą promujemy i wspieramy. Nie byłem częścią tego ruchu, zdecydowałem się robić coś innego. Na początku miałem z tym problem, myślałem, że to wina jakości produktu, który oferuję, ale tak naprawdę chodziło o nośnik, jakim jest język. Ostatnio staram się włączać więcej francuskiego do mojej muzyki, bo sukces „Dehors” pokazał, że połączenie obydwu języków ma ogromny potencjał. Zrozumiałem, że warto sięgnąć po francuski ze względu na jego egzotyczny i romantyczny charakter i połączyć go z przystępnością języka angielskiego.

 

Łatwiej jest tworzyć po angielsku?
Jako native speaker nie mam problemu z pisaniem po francusku. Pod względem fonetycznym jest to bardzo otwarty i romantyczny język, który dobrze nadaje się do śpiewania. Dźwięki są płynne i mniej perkusyjne, co pozwala na bardziej ekspresyjne kształtowanie tekstów i melodii. Kiedy dorastałem, moi rodzice słuchali jednak dużo muzyki anglojęzycznej – artystów takich jak ABBA, Barry White, Rod Steward i George Michael – więc od najmłodszych lat byłem pod silnym wpływem tego brzmienia. Z czasem rozwinęła się we mnie ciekawość tworzenia w języku angielskim, ponieważ pozwalało to dotrzeć do szerszego grona publiczności i odkrywać różne krajobrazy kulturowe i artystyczne. Nie chciałem grać tylko w Quebec, Francji i Belgii. Byłem ciekawy innych krajów. 

Rozważałeś przeprowadzkę do innego miasta albo kraju? Do miejsca, gdzie ludzie znacznie łatwiej mogliby przyswoić twoją muzykę?
Rozważałem taką możliwość. Przez jakiś czas interesował mnie Nowy Jork, bo jest blisko Montrealu i ma bogatą scenę artystyczną, ale koszty życia są tam bardzo wysokie. Zresztą właśnie ze względu na bliską odległość nie jestem pewien, czy całkowita przeprowadzka miałaby aż tak duże znaczenie, skoro i tak jeżdżę tam cztery razy w roku. Z drugiej strony niedawno otrzymałem wizę biznesową do Chin ważną przez dziewięć lat. To wielka okazja, dlatego poważnie rozważam przeprowadzkę do Szanghaju, który jest fascynującym miastem, zarówno pod względem kulturowym, jak i artystycznym. Część mnie głęboko kocha jednak Montreal – spokojny i piękny na swój sposób. Razem z moim bratem bliźniakiem i kilkoma przyjaciółmi założyliśmy tu nawet klub motocyklowy. Latem jeździmy na wyprawy i zbieramy fundusze na wsparcie osób LGBTQ+ poprzez sprzedaż gadżetów. Ta inicjatywa jest mi bardzo bliska – reprezentuje inną stronę mojej osobowości, bardziej społeczną i świadomą, która uzupełnia karierę muzyczną.

 

Świetna inicjatywa. Co jeszcze cenisz w Montrealu?
Bez wątpienia croissanty [śmiech]. Ale poważnie mówiąc, lokalna kultura jest tu bogata i pod wieloma względami daje poczucie komfortu. Uwielbiam kina niezależne, jak Cinéma Beaubien i Cinéma du Parc. Wyświetlają niesamowite filmy. Uwielbiam też parki. Jeśli będziesz tu latem, powinnaś wybrać się do Parc Laurier. Jest coś niezwykle satysfakcjonującego w spędzaniu słonecznego popołudnia z przyjaciółmi na kocu w parku w Montrealu, a potem powrót do domu rowerem. To właśnie te proste przyjemności sprawiają, że życie tutaj jest wyjątkowe. 

Zabawną rzeczą jest to, że można tutaj spersonalizować tablice rejestracyjne. Możesz napisać, co tylko chcesz i uzyskać zgodę. Na przykład zauważyłem na twoim laptopie naklejkę przedstawiającą kanadyjską tablicę rejestracyjną z napisem TABARNAK [wulgaryzm używany przez francuskojęzycznych Kanadyjczyków], ja mam prawdziwą rejestrację z napisem CALISE [również wulgaryzm]. Kiedy tylko pojawiła się taka możliwość, pomyślałem, że po prostu spróbuję. Sądziłem, że to przekleństwo nigdy nie zostanie zatwierdzone przez komisję etyczną, ale udało się, ponieważ napisałem to poprawnie, czyli „calise” zamiast „caliss”, co jest slangowym określeniem. Za każdym razem, gdy umieszczam tę rejestrację na samochodzie, widzę ją wszędzie w mediach społecznościowych. Ludzie uśmiechają się do mnie na drodze, a policjanci są szczerze zaskoczeni. Płacę za nią około trzydzieści pięć dolarów rocznie. To drogi żart, ale mimo wszystko zabawny [śmiech]. 

Jakie tematy najchętniej poruszasz w swojej muzyce?
Zabawne, że wcześniej zapytałaś o zmianę miejsca zamieszkania, ponieważ kiedy pisałem „Meridian”, rozważałem przeprowadzkę do Nowego Jorku. Ten utwór dotyczy mnie i tego, że uważam Montreal za bardzo piękne miasto, ale nie czuję się tutaj do końca jak w domu, bo jego artystyczny i kulturowy charakter nie jest częścią mojej podróży. Zastanawiałem się więc, czy nie powinienem przeprowadzić się gdzieś indziej. Ta piosenka opowiada o braku poczucia przynależności i o ciekawości. Można w niej usłyszeć także chińską artystę Peipei, a teledysk wspaniałe odzwierciedla ten brak poczucia przynależności. Został nakręcony w parku rozrywki w Szanghaju z udziałem Peipei, która nie jest w żaden sposób związana z naszym zachodnim światem. Jest w tym coś poetyckiego, co bardzo mi się podoba.

 

Jest jakiś utwór, którego napisanie było dla ciebie pod względem emocjonalnym najtrudniejsze? 
Zdecydowanie „Time Will Tell”. Inspiracją do jego napisania było rozstanie z moją dziewczyną, która kilka tygodni później wyjechała do Nikaragui. Bardzo za nią tęskniłem, było mi ciężko. Napisała, że mogę przyjechać do niej, więc kupiłem bilet, ale kiedy tam dotarłem, natychmiast tego pożałowałem, bo zupełnie inna dynamika pomiędzy nami okazała się bolesna. To była dziwna sytuacja i trochę zbyt intensywna. „Time Will Tell” opowiada więc o żalu, o wartości bycia opanowanym i nie podążaniu za tego rodzaju zamętem. To bardzo taneczny utwór, ale jednocześnie bardzo smutny. Napisałem go z osobistej perspektywy. Chciałem, żeby ta historia brzmiała realnie, a słuchacze mogli się z nią utożsamiać. Na ogół jednak rzadko się dzielę szczegółami na temat mojego życia osobistego. Wolę, by pozostawało sferą prywatną i myślę, że to dobra równowaga.

 

Są jeszcze jakieś, kraje które chciałbyś odwiedzić?
Chciałbym odwiedzić Europę Wschodnią, ale póki co najdalej, dokąd dotarłem były Niemcy i Czechy. Kiedy byłem młodszy, chciałem wziąć udział w wymianie szkolnej i pojechać do Polski albo Litwy. Podróże były ważną częścią mojej życiowej drogi. Szczególnie Couchsurfing pozwolił mi nawiązać wiele niesamowitych znajomości. Jedna z historii, która szczególnie zapadła mi w pamięć, dotyczy mojego pobytu w Wenecji. Poznałem dzięki tej platformie dwoje innych podróżników – Mario i Eleonorę z Czech. Chodziliśmy od baru do baru, pijąc dość mocne Long Island Ice Tea, po których zrobiło się mi niedobrze [śmiech]. Świetnie się razem bawiliśmy. Później Eleonora wróciła do Pragi, a ja kontynuowałem swoją podróż, ale chciałem ją odwiedzić i tak też w końcu zrobiłem. Pojechałem do Pragi, odwiedziłem moją przyjaciółkę, dobrze się dogadywaliśmy. To był romantyczny czas i wciąż pozostajemy przyjaciółmi. Spotkanie z Eleonorą zainspirowało mnie do napisania utworu o nas. Przypomniała mi postać Markéty z filmu „Once”, więc zatytułowałem go „Marketa”. Kilka lat później aktorka Markéta Irglová, która zagrała główną rolę w „Once”, usłyszała tę piosenkę i napisała do mnie. Tak się złożyło, że wraz z Glenem Hansardem grała w Bostonie, więc postanowiliśmy się spotkać. Cała ta historia jest surrealistyczna – jedna z tych chwil, które zamykają krąg i zdarzają się tylko wtedy, gdy jesteś otwarty na nowe doświadczenia. A wszystko dzięki Couchsurfingowi. Moje najbardziej znaczące relacje tak właśnie się zaczęły. Z moim managerem Lucasem spotkaliśmy się w moshpicie na koncercie Foals w Toronto w 2014 roku. Czasami podobne spotkania są bardzo przypadkowe, ale zawsze to od ciebie zależy, co z nich wyniknie. 

Dyscyplina odgrywa istotną rolę w twojej muzyce?
Dyscyplina jest wszystkim. Wierzę w siłę nawyków atomowych – małych, konsekwentnych działań, które z czasem się sumują. Codziennie gram w szachy, co kilka dni uczę się chińskich fiszek i co trzy dni biegam. Nie chodzi o to, żeby robić coś wielkiego za jednym razem, ale o to, by pozostać konsekwentnym. Nikt nie budzi się pewnego dnia z magicznymi umiejętnościami. Talent oczywiście pomaga, ale to rutyna prowadzi do rozwoju i sukcesu. Od około półtora roku intensywnie uczę się chińskiego. Wiem, że gdyby nie moja dyscyplina, nie byłbym w stanie śpiewać po chińsku.

Skąd wzięło się twoje zainteresowanie kulturą azjatycką?
W latach 90. azjatycka popkultura, zwłaszcza japońska, zdobyła ogromną popularność na całym świecie. Dorastałem otoczony nią i takimi animacjami jak „Pokémon”, „Digimon” albo „Yu-Gi-Oh!”. Były ważną częścią mojego dzieciństwa i w dużym stopniu trafiły do zachodnich mediów. Uwielbiam mangę, anime i ogólnie azjatycką estetykę. Przyciąga mnie poczucie znajomości i nostalgia, ale uważam też, że panujące tam kreatywne podejście jest niezwykle inspirujące. Trochę czasu mi zajęło, zanim zdecydowałem się na pierwszą podróż do Azji, ponieważ odległość jest duża, a loty drogie. Pierwszy raz poleciałem do Indonezji i Japonii na początku 2023 roku. 

 

Występowałeś w Chinach?
Tak, latem ubiegłego roku odbyłem dwie trasy koncertowe. Pierwsza miała miejsce w północno-wschodnich Chinach, a druga na południu, obejmując takie regiony jak Guangdong i Syczuan. To było niesamowite doświadczenie. Jednym z moich celów było prowadzenie występów w języku chińskim, co nie jest łatwe, ale daje wiele satysfakcji. Publiczność naprawdę doceniła ten wysiłek i czułem, że była to prawdziwa wymiana kulturowa. Zauważyłem też, że moja muzyka bardziej rezonuje w Azji niż na Zachodzie.

 


fot. filmanaloger


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2025 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce