Obraz artykułu Oscar and the Wolf: W kwestiach technologicznych jestem boomerem

Oscar and the Wolf: W kwestiach technologicznych jestem boomerem

Wraz z wydaniem czwartego albumu („Taste”) Oscar and the Wolf zanurzył się głęboko w najsurowsze rewiry siebie samego, badając wzloty i upadki, miłości oraz straty, odkrywając, kim jest. Każdy utwór odzwierciedla podróż, przez którą wszyscy przechodzimy, a wraz z tym piękno i chaos, jakie napotykamy po drodze.

Barbara Skrodzka: „Taste” to bardzo osobisty album. Łatwo przyszło ci przelanie swoich odczuć i przemyśleń na papier, a następnie zamienienie ich w piosenki?

Max Colombie: Na początku byłem przerażony, czułem się bezbronny, ale w końcu w pewnym sensie poczułem ulgę. Pisanie było dla mnie jak terapia, podczas której opowiadam o swoich przeżyciach, by potem samodzielnie rozwiązać swoje problemy i uwolnić się od nich.

Który z utworów sprawił ci najwięcej problemów?
Pisanie tak naprawdę nie sprawiło mi większego problemu, ale od strony technicznej najtrudniejsze było „Somebody Without U”. W przeciwieństwie do muzyki eksperymentalnej, czy innych dziwnych rzeczy, które robię, bardzo trudno jest stworzyć dobry popowy utwór. Chciałem ubrać tę piosenkę w bardzo popową estetykę, bo połączenie popu i czegoś bardzo wrażliwego w tym samym czasie jest dla mnie interesujące.

Przeszedłeś długą drogę jako artysta. Czego nauczyłeś się w tym czasie o sobie i o swojej muzyce?
Odkryłem, że jestem w stanie zachować spokój, kiedy wydaję nowe rzeczy. Na początku bardzo mnie to stresowało. Kiedy wkraczasz na scenę jako nowy artysta, wzbudzasz zainteresowanie publiczności – jest ci łatwiej. O wiele trudniej jest pozostać w grze po dziesięciu latach spędzonych w branży muzycznej. Trzeba włożyć więcej pracy w utrzymanie się na powierzchni, a branża zmienia się niezwykle szybko. Obecnie żeby być muzykiem, wystarczy jedynie laptop i kamera. Media społecznościowe zmieniają się bardzo szybko, a wraz z nimi zmieniać się muszą twórcy. W kwestiach technologicznych jestem boomerem. Dorastałem w czasach, kiedy YouTube odgrywał główną rolę, jeśli chodzi o słuchanie muzyki. Było to w pewien sposób bardziej naturalne i nie tak nerwowe. Moje podejście do pracy też było zresztą inne. Wydawałem muzykę z o wiele mniejszą częstotliwością i tak naprawdę nie byłem obecny w mediach społecznościowych, nie musiałem konsekwentnie publikować nowych postów. Teraz wszystko dzieje się bardzo szybko. Podoba mi się to tempo, dzięki niemu jestem w ciągłym ruchu, ale wiąże się z większym stresem.

 

Kim byli mentorzy, którzy podzielili się z tobą wiedzą i ukształtowali cię?
Jedną z ważniejszych osób był dla mnie Ben Howard. Kiedyś wysłałem mu wiadomość na MySpace, w odpowiedzi napisał, że podobają mu się utwory, które miałem tam zamieszczone. Zaprosił mnie na pogawędkę, a potem zaproponował, żebym pojechał z nim w trasę koncertową. To był pierwszy raz, kiedy wystąpiłem na żywo jako Oscar and the Wolf. Ben jest typem faceta, który podąża za tym, co lubi robić i wierzy, że prawdziwym sposobem na osiągnięcie satysfakcji z pracy jest po prostu robienie tego, co się czuje. Był w zasadzie pierwszą osobą, na którą patrzyłem jak na mentora, pokazał mi drogę, którą wciąż podążam.

W klipie do "Oh Boy" umieściłeś sporo zdjęć i filmów z twojego dzieciństwa. Co chciałeś przez to pokazać?
Wszystkie te zdjęcia i filmy z dzieciństwa są pełne słońca, radości i cieszą oko. Zdecydowałem się je tam umieścić, bo chciałem pokazać niewinność dziecka, które nie wie o czyhającym na nie wielkim, złym świecie. Bardzo lubię kontrast, dlatego zestawiłem ze sobą niewinność z dochodzeniem do głosu destruktywnej natury człowieka w miarę starzenia się.

Jakim byłeś dzieckiem?
Nie byłem łatwym dzieckiem. Jeżeli nie postawiłem na swoim, to zawsze się denerwowałem, złościłem i byłem dość samolubny. Ale byłem też bardzo empatyczny, potrafiłem wczuć się w innych ludzi i byłem miły.

 

Myślisz, że zostało w tobie coś z tego dziecka?
Nadal potrafię być emocjonalnie samolubny, miewam fazy, kiedy wolę być sam, ale kiedy ktoś mnie potrzebuje, potrafię być emocjonalny. Nadal jestem empatyczny. Myślę, że stałem się też bardziej otwarty, dzięki uczęszczaniu do szkoły artystycznej. Ludzie, których tam poznałem, naprawdę otworzyli przede mną inny świat.

Jakiś czas temu kupiłeś pałac na wsi, który obecnie odnawiasz. Czujesz się chłopakiem z prowincji?
W stu procentach. Jestem chłopakiem ze wsi, choć zawsze myślałem, że jestem mieszczuchem, bo przez prawie całą moją dorosłość mieszkałem w centrum Brukseli. Potem przeprowadziłem się na wieś i okazało się, że ten styl życia znacznie lepiej do mnie pasuje. Uwielbiam być odizolowany. Mój dom jest domem otwartym, każdy z moich znajomych może tutaj zajrzeć. Enya mieszka w wiktoriańskim zamku w Szkocji i jest całkowicie odizolowana od świata, od lat nikt jej nie widział. Gdy sobie to uświadomisz i posłuchasz jej muzyki, zdasz sobie sprawę, że brzmi dokładnie tak, jak miejsce, w którym mieszka.

Potrafisz skoncentrować się w domu i pracować?
Im więcej pracy mogę wykonywać w domu, tym lepiej. Zbudowałem własne studio, więc tutaj piszę i nagrywam. Drugą stronę domu dopiero zamierzam zacząć remontować. Chcę wykorzystać tę przestrzeń na miejsce prób z zespołem. Będę musiał wyjeżdżać stąd tylko na koncerty i w celach promocyjnych.

 

Zmieniłeś się jako artysta, słychać to zwłaszcza na nowym albumie. W jakim kierunku zmierzasz?
Komponowanie muzyki przychodzi mi naturalnie, ale wiem, że dla zachowania spójności muszę być konsekwentny w pisaniu przez co najmniej kilka miesięcy. Zawsze inspirował mnie efektowny pop, a z drugiej strony byłem też zainspirowany przez Fleet Foxes i indie folkowe zespoły. Kiedy byłem dzieckiem, jedną z moich ulubionych piosenek była „Freed From Desire” zespołu Gala.

 

Nie wierzę, naprawdę? Słyszałeś wersję nagraną przez Thomasa Aziera?
Nie. Nie mów mi, że to ballada. Grałem cover tej piosenki na koncertach chyba z sześć lat temu. Kiedy występowałem w Nowym Jorku, podczas wykonywania „Freed From Desire” nagle Gala znalazła się dosłownie przed moją twarzą. Po koncercie wyszliśmy na zewnątrz, spaliliśmy jointa i rozmawialiśmy przez kilka godzin, a potem wymieniliśmy się numerami telefonów. Właśnie zdałem sobie sprawę, że zawsze wracam do tego, co lubiłem jako dziecko. Obecnie odkrywam dźwięki sennych, klubowych klimatów.

Skąd wzięło się twoje zamiłowanie do błyszczących ubrań i wszystkiego co lśni?
Jest wiele powodów. Uważam, że jeśli życie nie jest ekstra, to nie jest to dobre życie. Lubię ekstrawagancję i uwielbiam ekstrawaganckich, ekspresyjnych ludzi. Innym powodem jest to, że chciałbym być widoczny dla publiczności na festiwalu, nawet jeżeli stoi sto metrów od sceny. Po prostu lubię się dobrze bawić i czuć się pewnie, kiedy noszę wyraziste ubrania. To mnie umacnia i jest mi z tym dobrze. Uwielbiam, gdy ludzie się przebierają, to świetna zabawa. Z wiekiem stałem się jednak bardziej dojrzały. Już nie kupuję wszystkich błyszczących strojów, jakie wpadną mi w ręce. Dłużej zastanawiam się nad tym, czy połączenie danych elementów będzie dobrze wyglądać. Jestem bardziej krytyczny w tej kwestii.

 


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2025 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce