Jarosław Kowal: Aya pochodzi z Shinagawy, dzielnicy Tokio, w której mieszka prawie tak wiele osób, jak w całym moim mieście. Mahne pochodzi z kolei z australijskiego buszu. To dość odległe rzeczywistości, jak się poznaliście?
Mahne Frame: Kiedy miałem osiemnaście lat, przeprowadziłem się do Sydney i zacząłem grać z Kirinem J Callinanem. Dla japońskiego wydawnictwa Big Love Records jeden z jego albumów okazał się albumem roku, więc zostaliśmy zaproszeni na koncert do Tokio. Aya również wydawała w tamtym czasie dla Big Love, prowadziła też swój sklep z odzieżą, do którego często zaglądałem i mieliśmy wielu wspólnych znajomych – tak się poznaliśmy.
Nagraliście razem kilka świetnych, niskobudżetowych teledysków. Im więcej technicznych i finansowych ograniczeń, tym bardziej wasza kreatywność jest pobudzona?
Aya Gloomy: Kiedy mamy niewielki budżet, zawsze kombinujemy, jak coś zrobić prostszą metodą, ale oczywiście chcielibyśmy mieć większe możliwości finansowe [śmiech].
MF: Traktuję te teledyski jak solidny fundament. Korzystaliśmy z tego, co nas otaczało, więc nasz wizerunek został zakorzeniony w prawdzie. Nie stać nas na tworzenie wymyślnych, sztucznych światów. Używamy własnych mieszkań albo mieszkań przyjaciół, zapraszamy ich do występowania z nami i tak dalej. Dzięki temu wszystko, co robimy jest autentyczne, a na tak solidnym gruncie wiele można zbudować.
Nie obawiacie się, że ta autentyczność mogłaby się ulotnić, gdybyście zaczęli pracować na większych budżetach?
MF: Nie, to działa podobnie jak z odzieżą – jeżeli nauczysz się, jak dobierać ubrania, kiedy jesteś biedny, wciąż będziesz się dobrze ubierał z większą sumą na koncie. Cały czas będziesz bazował na tym samym fundamencie. Co innego osoby urodzone w bogatych rodzinach – ich styl często jest kiepski, bo nic ich nie pchało do poszukiwań i twórczego podejścia do tematu. Nam to nie grozi. Aya jest tak bardzo kreatywna, że nic nie byłoby w stanie tego zmienić.
Co w takim razie najbardziej utrudnia wam działalność twórczą?
AG: Pomysły same do mnie przychodzą, kiedy doświadczam czegoś, co wzbudza we mnie silną reakcję emocjonalną i to działa również w drugą stronę – czasami blokuję się, kiedy nie odczuwam intensywnych emocji.
.jpg)
A co z tak przyziemnymi kwestiami jak na przykład media społecznościowe? Potrafią odciągnąć was od pracy nad muzyką?
MF: Obydwoje jesteśmy złymi przykładami nadążania za mediami społecznościowymi [śmiech].
To dobrze [śmiech].
MF: Ale mam świadomość, że dla wielu osób faktycznie mogą być problemem. Chciałbym rozwinąć swoje umiejętności szczerego i autentycznego pokazywania siebie w mediach społecznościowych. Przekazywania czegoś w takim sposób, jaki będzie sprawiał mi przyjemność. Mam nadzieję, że w końcu to się uda. Jeżeli chodzi natomiast o przeszkody w działalności twórczej, to w tej chwili jest nią dla mnie poniekąd praca. Sporo pracuję, ale lubię to, co robię. Różnica jest natomiast taka, że w pracy odpowiadam przed innymi osobami, a w muzyce tylko przed sobą, dlatego często priorytetem jest dla mnie właśnie praca.
Nagraliście razem kilka teledysków, ale nie nagraliście wspólnie ani jednego utworu – dlaczego?
AG: Sama nie wiem... Moja muzyka i muzyka Mahne'ego mają nieco inny posmak i zawsze jest dla nas bardzo osobista. Pod względem wizualnym lubimy z kolei bardzo podobne rzeczy, więc w tej sferze z łatwością pogodziliśmy nasze pomysły.
MF: Sposób, w jaki pracujemy nad muzyką jest dość podobny, ale faktycznie różnimy się pod względem posmaku. Mam też świadomość, że wcale nie jest dobrze robić zbyt wiele rzeczy razem. Nie uważam to za zdrowe dla związku, kiedy wszystko ciągle robi się we dwoje. Z zewnątrz może to wyglądać inaczej, ale tak naprawdę na dwadzieścia wspólnych pomysłów realizujemy może jeden. Kiedy zaczynaliśmy się spotykać, nie mieliśmy jeszcze tej równowagi i czasami robiło się zbyt intensywnie.
Kiedy para tworzy razem muzykę, pewnie nawet dom staje się salą prób.
MF: Dokładnie tak, a w naszej relacji priorytetem nie jest dla mnie tworzenie razem muzyki, tylko nasz związek. Wolę zadbać o to, żeby na osobistym poziomie wszystko było między nami dobrze. W klasycznej sytuacji, kiedy zakłada się zespół z kumplami jest trochę inaczej. Nawet kiedy coś zaczyna się psuć, łatwiej ciągnąć wspólne granie dalej i skupić się na samej muzyce. W naszym przypadku najważniejsze jest to, żebyśmy nie przestawali siebie lubić [śmiech].
Artyści często są pytani o inspiracje, ale z mojego doświadczenia wynika, że na ogół nie potrafią stwierdzić, co bezpośrednio przyczyniło się do stworzenia któregoś z utworów. Po prostu w jakimś momencie sam nagle zaczyna się szkicować w ich głowach. U was jest podobnie?
AG: Najważniejszy jest silne wzburzenie emocjonalne. Kiedy dużo się u mnie dzieje pod tym względem, bardzo szybko odczuwam przypływ sił twórczych i tworzę najlepsze utwory. Mogę wtedy wymyślać utwór za utworem.
MF: Mam kompletnie na odwrót. To ciekawe, wcześniej nie zdawałem sobie z tego sprawy [śmiech]. Kiedy dzieje się u mnie zbyt wiele pod względem emocjonalnym, muszę to najpierw przepracować. Nie potrafi skupić się na działaniach twórczych.
AG: Na umiem natomiast powiedzieć, czyja muzyka miała na mnie wpływ. Wiem, że wiele osób potrafi wskazać, jaka piosenka czy jaki artysta pchnęli je do zrobienia czegoś własnego, ale w moim przypadku jest to znacznie bardziej zagmatwane i instynktowne.
MF: Nie potrafię podchodzić do swojej muzyki w tak obiektywny sposób. Obydwoje po prostu siadamy przed instrumentami i pozwalamy, by wszystko działo się samo. Później wybieramy tylko najlepsze fragmenty.
Macie drugie oblicza? Wy na scenie i wy poza nią to różne osoby?
MF: Raczej nie. Trudno spojrzeć na siebie z boku, ale kiedy patrzę na Ayę, jest dla mnie cały czas tą samą osobą. Widziałem nawet jej zdjęcia z dzieciństwa i już wtedy ubierała się z podobnym wyczuciem stylu. Jakby od początku życia wiedziała, kim jest. Ja wciąż muszą intensywnie zaglądać w głąb siebie, żeby to zrozumieć, ale nigdy nie rozdzielam siebie i mojej twórczości.
Jako słuchacze też wolicie, kiedy artyści na scenie są tacy sami, jak poza nią czy lubicie widowiskowe show z elementami teatru, scenografią i kostiumami, jak na przykład koncerty Kiss?
AG: I jedno, i drugie potrafi do mnie przemówić. Lubię widzieć przed sobą prawdziwą osobę, ale lubię też zobaczyć, jak gra kogoś innego.
MF: Nawet kiedy ktoś robi coś teatralnego, ale według własnego pomysłu, to wciąż jest twórczość tej osoby. Najgorsze jest naśladowanie innych, bo wtedy zatraca się własną tożsamość. Albo kiedy ktoś występuje z muzyką w całości stworzoną przez inne osoby.
Wspomnieliście wcześniej, że większy budżet nie miałby negatywnego wpływu na fundament waszych teledysków. To samo tyczy się koncertów?
AG: Bardzo chciałabym zmierzyć się z dużą produkcją i popuści wodze fantazji. Chciałabym mieć na scenie drzewo sakury, czyli coś w bardzo japońskim stylu. Na pewno byłby też ogromny ekran z ciekawymi efektami wizualnymi.
Od razu wskazałaś na drzewo sakury – czy to znaczy, że miejsce, z którego pochodzisz ma wpływ na twoją muzykę?
AG: Na pewno do pewnego stopnia wyróżnia mnie to poza Japonią. Nie tworzę też muzyki, która stereotypowo kojarzyłaby się z tym krajem.
MF: Kiedy byliśmy młodsi, obydwoje znaliśmy tylko nasze najbliższe otoczenie i chcieliśmy mieć z nim jak najmniej wspólnego. Później zaczęliśmy jednak podróżować po świecie i uświadomiliśmy sobie, jak bardzo brakuje nam miejsc, z których pochodzimy. Nieświadomie zaczęło to wpływać na naszą muzykę. Jeżeli nie zna się niczego poza życiem we własnym mieście, nie da się mówić o jego związku z własną twórczością. Potrzebny jest kontrast. Miejsce, w którym mieszkamy w Australii jest zresztą niesamowite. Znajduje się w buszu, w górach. Strasznie się tutaj nudziłem jako dzieciak, ale teraz nie ma żadnego lepszego.
Za chwilę ruszacie w pierwszą trasę koncertową po Europie, czego się po niej spodziewacie?
MF: Spodziewam się, że na każdym koncercie będą ze trzy osoby [śmiech]. Ale myślę, że będzie fajnie i nie mogę się tego doczekać. Chcę poznać osobiście każdą z tych trzech osób.
AG: Cieszę się na możliwość poznania ludzi z innych krajów. Nie gram często za granicą, więc to będzie fascynujące doświadczenie spotkać kogoś spoza Japonii, kto chce posłuchać mojej muzyki. Nie mam pojęcia, kim mogą być te osoby. Jestem ciekawa, jak będą wyglądać.
MF: Czy na przykład wszystkie noszą garnitury [śmiech]? Albo czy będą to osoby z obsesją na punkcie anime i Japonii.
To drugie na pewno. Organizowałem wiele różnych koncertów japońskich artystów i artystek – zawsze przyjdzie jakiś weeb. A z czym kojarzy się wam Polska?
AG: Niewiele wiem na temat europejskich państw.
MF: Pracowałem na Majorce ze dwa miesiące temu i Aya przyleciała mnie odwiedzić, ale to jedyny raz, kiedy była w Europie. Z Polski pochodził natomiast mój najlepszy kolega z liceum. Przeprowadził się do Australii, kiedy miał trzynaście lat, ale został deportowany, kiedy miał dwadzieścia parę lat. Przez jakiś czas mieszkał nawet z moją rodziną i chodziliśmy razem do szkoły, więc coś o Polsce wiem. Znam i lubię na przykład pierogi. Opowiadał mi też, jak niebezpieczna była wtedy Warszawa i o tym, że na czarnym rynku można było kupować nieoryginalne t-shirty i trampki.
Tak faktycznie kiedyś było, ale dzisiaj jest już zupełnie inaczej.
Na pewno, ale to zostawiło w mojej głowie pewne wyobrażenie. Co nie zmienia faktu, że lubię ludzi z Polski. Zdaje się, że lubicie spędzać czas z rodziną, dobrze zjeść i napić się – same dobre rzeczy.
Częstym stereotypem dotyczącym Polski jest tak zwany „Polish smile”, czyli śmiertelnie poważna mina, ale tak naprawdę uśmiechamy się – do środka.
MF: Z czego to wynika?
Pewnie z naszej smutnej historii – przez sto dwadzieścia trzy lata trwały zabory i Polski w ogóle nie było, później pierwsza wojna światowa, druga, wiele lat komunizmu... Cierpienie jest wdrukowane w naszą tożsamość. Ale nowe pokolenia chyba już jest od tego wolne.
MF: Mam nadzieję, że dzięki Ayi na wszystkich twarzach w Polsce pojawią się uśmiechy.