W tym roku kwartet z Portugalii po raz pierwszy odwiedzi Polskę, a my przy tej okazji złapaliśmy ich na rozmowę – o współdzieleniu członków zespołu z innymi kapelami, o tym, dlaczego portugalskim zespołom trudniej jest się przebić w Europie i o planach na covery, które mogą was zaskoczyć.
Wojciech Michalak: Dlaczego motywy gore są tak bardzo fascynujące w sztuce? To nie tylko element grindu – mają swoich zwolenników także w literaturze, kinie, komiksach i tak dalej.
Ze Pedro: Kino grozy, filmy klasy B i giallo fascynowały mnie od zawsze, a zwłaszcza na początku działalności zespołu, kiedy często wykorzystywaliśmy intra i sample zaczerpnięte z tego rodzaju produkcji. Trwało to aż do „Opus Genitalia”, naszej trzeciej płyty. Później zaczęliśmy eksplorować inne ścieżki dźwiękowe i wprowadzać różne brzmienia, by wzbogacić nasze utwory. Nadal oglądam tego jednak typu filmy i czytam przeróżne podziemne publikacje filmowe. Myślę, że te dwa światy – muzyki i kina – idą ze sobą w parze i dzielą wiele estetycznych podobieństw.
Zawsze mnie to zastanawia, kiedy rozmawiam z zespołami grającymi w tak ekstremalnych stylach jak wasz przez tak długi czas – co pozwala wam utrzymywać tę muzyczną agresję na niezmiennym poziomie przez dekady?
Antonio Carvalho: To miłość do sztuki jest głównym składnikiem i tym, co naprawdę nas napędza. Jesteśmy uzależnieni od muzyki i w ogóle od wszelkich form sztuki – riffy kontrolują nasze umysły i determinują każdy aspekt naszego życia, nawet po tylu latach na scenie. To one nas napędzają, trzymają razem i pozwalają się skoncentrować. Nie da się grać tak długo, jeśli naprawdę się tego nie kocha.
Większość obecnego składu Holocausto Canibal nie jest oryginalna – tylko jedna osoba gra w zespole od 1997 roku. Jak udaje się wam zachować styl zespołu, mimo tak dużych zmian personalnych?
AC: To prawda, że niebezpiecznie – i z dumą – zbliżamy się do bariery trzech dekad istnienia, ale muszę zaznaczyć, że obecny skład działa razem już prawie dziesięć lat. Pedro, założyciel i jedyny oryginalny członek, wciąż jest z nami. Diogo P. [perkusista] gra w zespole od 2009 roku, a ja zbliżam się do piętnastu lat służby. Orca, nasz wokalista, dołączył w połowie 2017 roku, więc myślę, że od jakiegoś czasu skład mamy całkiem stabilny, co przekłada się na muzykę. Utrzymanie stylu nie jest trudne, kiedy wszyscy dzielimy identyczne gusta muzyczne, nawet jeśli celem jest zróżnicowanie brzmienia czy pójście w zupełnie innym kierunku. Twórczo zawsze działaliśmy jako zgrana ekipa i nawet jeśli się nie zgadzamy, jesteśmy gotowi na kompromisy – wszystko dla wspólnego dobra.
.jpg)
Współpracujecie z polską wytwórnią. Co było powodem takiego ruchu?
AC: Pedro współpracował z Selfmadegod już wcześniej – zarówno z Axią, innym swoim zespołem, jak i w ramach swojej obecnej działalności jako manager wytwórni Larvae Records. Znamy Karola od dawna i dzielimy te same wartości oraz tę samą pasję do undergroundu i sceny grindcore'owej. Spośród wszystkich propozycji, jakie otrzymaliśmy w związku z albumem „Crueza Ferina” Selfmadegod był oczywistym wyborem.
W Portugalii działa wiele zespołów, w których grają (lub grali) przynajmniej dwaj członkowie Holocausto Canibal – wystarczy wspomnieć Dementia 13, Grunt czy The Ominous Circle. Nie obawiacie się, że rozdzielanie sił i czasu na inne projekty może w pewnym momencie zaszkodzić Holocausto?
AC: Od tak dawna dzielimy członków zespołu z innymi kapelami, że stało się to zupełnie naturalne. Oczywiście trzeba ustalać priorytety i być gotowym na zaangażowanie muzyków sesyjnych, jeśli nie da się pogodzić kalendarzy. Nie przypominam sobie jednak sytuacji, w której zaszkodziło to zespołowi... Przynajmniej od kiedy dołączyłem. Każdy zna swoje miejsce i działa dla wspólnego dobra, więc wszystko daje się naturalnie ogarnąć.
Portugalia kojarzy się też z piłką nożną. Kto wygra Primeira Ligę w przyszłym sezonie?
AC: Nawet jeśli to niemal niemożliwe, zawsze mogę mieć nadzieję, że to będzie mój zespół – Vitória Sport Clube [śmiech]. Reszta zespołu najpewniej będzie kibicować FC Porto.
Braliście udział w kilku albumach typu tribute. Jakiego zespołu covery chcielibyście jeszcze nagrać – zarówno w obrębie sceny grind, jak i poza nią?
AC: Czekamy tylko na właściwy moment, żeby nagrać cover „Un Día en Texas” – utworu hiszpańskich legend post-punka, Parálisis Permanente. Gramy go od grudnia zeszłego roku na niektórych koncertach i spoza grindcore'u to zdecydowanie mój główny wybór. Fajnie byłoby też kiedyś zarejestrować coś Anal Cunt albo Impetigo. Mam nadzieję, że uda się nam nagrać kolejny album z coverami już niedługo.
Portugalia raczej nie jest potęgą w ekstremalnej muzie. Są dobre zespoły z podziemia, ale tak naprawdę chyba tylko Moonspell osiągnął status naprawdę dużej grupy. Z czego to wynika?
AC: Uważam, że główną przeszkodą jest geografia. Wszyscy wiemy, że najlepsze możliwości – szczególnie finansowe – są w północnej Francji, Belgii, Holandii, Niemczech, Austrii i ogólnie w Europie Środkowej. Jeśli porównamy na przykład zespół z Porto i zespół z Frankfurtu, to żeby zagrać koncert w sobotę w Paryżu, zespół z Porto musi jechać prawie szesnaście godzin, pokonując tysiąc sześćset kilometrów, a później wrócić tą samą trasą. Zespół z Frankfurtu może w ten sam weekend zagrać w Holandii, Niemczech i Francji, nie pokonując nawet połowy tej drogi. Wysiłek jest większy, koszty są znacznie wyższe – na przykład autostrady i paliwo są bardzo drogie w Portugalii i we Francji – a ryzyko jest przez to dla większości osób zbyt duże. To sprawia, że wiele zespołów waha się, gdy przychodzi moment, by rzucić wszystko i ruszyć w trasę. A przecież mamy w Portugalii świetne zespoły. Geografia i wysokie koszty życia sprawiają, że trasy koncertowe są trudne dla portugalskich kapel, a bez grania na żywo nie zajedziesz daleko.
.jpg)
W 2009 roku Holocausto Canibal wystąpiło w Porto TV. Zaskoczyło mnie to trochę – grind nigdy nie był muzyką masową. Jak do tego doszło? Grindcore powinien pozostać w podziemiu czy dobrze by mu zrobiło, gdyby stał się bardziej popularny?
AC: To nie był nasz pierwszy raz i nie ostatni. Szkoda, że tego typu programy telewizyjne znikają, bo są świetne. Wychowaliśmy się na programach muzycznych emitowanych na żywo i mieliśmy szczęście już parokrotnie brać w nich udział albo przynajmniej wspominano o nas w ogólnokrajowej telewizji. Raz graliśmy też koncert na żywo w radiu, a nagranie z tego występu zostało później wydane [„Assintonia Hertziana” z 2019 roku]. Co do drugiej części pytania, nie uważam, że granie w telewizji sprawia, że zespół jest mniej podziemny. Kiedyś działo się to bardzo często i szkoda, że dzisiaj jest rzadkością.
ZP: Faktem jest, że Porto Canal to kanał kablowy i raczej regionalny, choć ma sporą widownię. Ale pojawialiśmy się już w ogólnokrajowej telewizji na kanałach RTP1, SIC i TVI i to w prime timie. Kiedy jesteś w zespole z prawie trzydziestoletnim stażem, zdarzają się rzeczy niespodziewane. Myślę, że dzięki naszej konsekwentności i wytrwałości niektóre drzwi z czasem się otwierają. Pamiętam legendarne wystąpienie Stomy w MTV i nie przeszkodziło im to być jedną z najlepszych definicji zespołu grindcore'owego z podziemia.
Skoro koncert 19 lipca w Gdańsku będzie waszym pierwszym w Polsce, to nie będę pytał o wrażenia z naszego kraju, ale jestem ciekaw, jak to możliwe, że po tylu latach aktywności i koncertów, nigdy wcześniej tu nie trafiliście?
ZP: Są rzeczy, które naprawdę trudno wyjaśnić. Uwielbiamy polską scenę undergroundową, mamy wśród przyjaciół kilka polskich zespołów, a przynajmniej trzy nasze wydawnictwa ukazały się dzięki polskim wytwórniom. W przeszłości dostawaliśmy zaproszenia, które – z różnych powodów – nie dochodziły do skutku, ale wierzymy, że wszystko dzieje się w swoim czasie i w końcu planety się odpowiednio ustawiły. Mamy nadzieję, że będzie to impuls, który pozwoli nam częściej do was wracać.
fot. Pedro Almeida