Wojciech Michalak: Na ostatnim albumie śpiewaliście o tym, że życie to bestia, która jest w stanie dopaść nawet najtwardszych. Istnieje sposób, by uchronić się przed ciosem od losu?
Paweł Czekała: W życiu zawsze można być rozsądnym i unikać wszystkiego, co niezdrowe albo szkodliwe. Sam nie zdołałem jednak od tego uciec – miałem długi epizod w więzieniu. Obecnie dbam o siebie i myślę, że jak na osobę w wieku pięćdziesięciu pięciu lat jestem w dobrej formie. Żyję przyzwoicie i otaczam się właściwymi ludźmi.
Kamil Rosiak: The Analogs nie kultywuje tradycji przaśnego polskiego punk rocka. Nie ma u nas żadnego śmieszkowania albo śpiewania o bzdurach. Na płytach i ze sceny chcemy opowiedzieć o tym, co sami przeżyliśmy albo co przeżyli bliscy nam ludzie. To działa trochę jak odczynianie – mam wrażenie, że gdy poruszamy jakieś tematy, to ściągamy z siebie ich urok. Nie chcemy mówić ludziom, jak mają żyć, ale zależy nam na pokazywaniu konsekwencję podejmowanych wyborów. I ja, i Paweł byliśmy w życiu w różnych momentach i tarapatach, ale obecnie, wykonując taki utwór, jak chociażby „Bestia”, czuję, że możemy spojrzeć na wszystko z dystansem i trochę uciec od zagrożeń, które są w nim opisane.
PC: The Analogs wiele lat funkcjonował na scenie streetpunkowej, gdzie jest dość dużo typowych macho. Kupa ludzi udaje nie wiadomo jakich twardych i mądrych. „Bestia” to słowa skierowane do nich. Do osób, które zgrywają twardzieli, co zazwyczaj kończy się dla nich tragicznie.
Butelka to motyw, który często powraca w waszych tekstach, na nowym albumie pojawia się chociażby w „Znów jestem sam” i „Modlitwie”. Wiem, że zazwyczaj to część większego kontekstu, ale ciekawi mnie, jak jako osoby niepijące postrzegacie wpływ alkoholu na kulturę w Polsce.
PC: Ten wątek pojawia się tak często, bo jesteśmy wychowywani w kulturze, której elementem jest permanentny kult alkoholu. To też integralna część naszej historii – były przecież nawet epizody, kiedy chłopom za pracę płacono alkoholem. Picie stało się rodzajem niewolniczej tradycji, strasznie hołubionej w naszym kraju. Mój nieżyjący ojciec często powtarzał, że nie udałem mu się, bo ma syna, z którym nie może się napić. Był typowym Polakiem, który uważał, że spędzanie wolnego czasu lub świętowanie czegokolwiek polegało na piciu alkoholu. Czy okoliczności były smutne, czy wesołe – trzeba było się napić. Dlatego tak często pojawia się u nas motyw butelki. Opowiadamy historie, które zaczynają się od alkoholu i zawsze kończą się w sposób smutny.
KR: Wmawia się nam, że alkohol jest trampoliną do świetnej zabawy, ale często zapomina o tym, że jest to tak naprawdę okropnie nudne. Wszystkie te imprezy, żarty, cała biesiadna aura – to każdorazowo przebiega i kończy identycznie. Nie piję od dziesięciu lat, Paweł od dwudziestu. Kiedy patrzę wstecz, to przyłapuję się na tym, że wszystkie wspomnienia z wcześniejszego okresu zbierają mi się w jedną magmę i trudno precyzyjnie stwierdzić, gdzie się wtedy było i co się działo. Alkohol prowadzi też do strasznych problemów zdrowotnych, partnerskich czy społecznych. Nawet jeśli nie doświadczyliśmy tego osobiście, widzieliśmy setki tego typu sytuacji. Sporo naszych bliskich choruje lub zakończyło życie właśnie wskutek picia. Często chowa się nałóg pod pierzynką imprezowego spożywania, które coraz bardziej rozciąga się w czasie – trwa to najpierw tydzień, później miesiąc, rok i finalnie całe życie. Zmarnowałem dekadę życia na taki pseudohedonizm. To było marnotrawstwo czasu i pieniędzy. Bezsensowne biesiadowanie. Promowanie spędzania wolnego czasu w ten sposób jest absurdem.
PC: Robimy w życiu wiele ciekawszych rzeczy niż chlanie. Często ludzie wychodzą z założenia, że odstawienie alkoholu jest dla nas dużym wyrzeczeniem, a ja zastanawiam się o czym oni mówią? Stale jestem w nowych miejscach, poznajemy nowych ludzi, a tu ktoś sugeruje zostawienie tego wszystkiego tylko po to, żeby się napić?
KR: The Analogs to nasza praca – poświęcamy życie i chcemy wyglądać na scenie i grać w taki sposób, żeby nikt się nie wstydził, że był na naszym koncercie.
PC: Jesteśmy zespołem, który wyrósł z punk rocka. Etos rock'n'rollowy – Jack Daniels, dobra zabawa i panienki na backstage'u – jest nam obcy. Wychowaliśmy się na muzyce buntu, która próbowała zmienić świat. Wierzymy, że w naszych tekstach są treści, które mogą pomóc komuś coś zmienić. Zresztą, co jakiś czas ktoś się z nami kontaktuje i utwierdza mnie w tym przekonaniu. Jednym z elementów naszego przekazu jest proste stwierdzenie – alkohol nie jest fajną zabawą.
.jpg)
Który utwór The Analogs jest wam najbliższy i najlepiej reprezentuje wasze przejścia?
PC: Nowe utwory często są kontynuacjami utworów z przeszłości albo spojrzeniem na dany temat z innej perspektywy. Najbliższe są mi te utwory, które opowiadają o więzieniu – w moim życiu to był moment, w którym poczułem, że wszystko się skończyło i musiałem poukładać całość od nowa. Wymusiło to na mnie ważne życiowe decyzje. O takie utwory jak „Setki ran i blizn” ludzie może nie domagają się podczas naszych występów, ale dla mnie są bardzo ważne. Mają osobiste teksty i podejmują trudną tematykę. Tamten czas doprowadził mnie do miejsca, w którym jestem tu i teraz.
KR: Łatwiej będzie mi wskazać utwory, które są dla mnie nie do zaśpiewania. Niektóre naturalnie wylatują z setu. Spełniły swoją funkcję, minął czas, kiedy były odpowiednie i nie czujemy już do nich sentymentu. Nie cieszy nas już granie chociażby „Oi! Młodzież” czy „Gdzie się najebać”. Jesteśmy teraz mentalnie w innym miejscu i źle bym się czuł, wykonując tego typu utwory. Byłbym nieszczery ze sobą. Staramy się trzymać życie w ryzach i promować tego typu wartości, a potem mielibyśmy wyjść na scenę, wykonać te numery i ryzykować, że ludzie nie wyłapią ich pastiszowego charakteru? Ludzie często traktują teksty dosłownie.
Znaczenia tekstów zmieniają się, skład zespołu też, co więc sprawia, że zawsze można rozpoznać wasz styl?
PC: Nawet jeśli przewinęło się sporo osób, to ja i Kamil – czyli osoby odpowiadające za muzykę i teksty The Analogs – pozostajemy w zespole bez zmian.
KR: W 2012 roku Paweł zadzwonił do mnie i zaproponował zagranie serii koncertów z Analogs. Pamiętam, że gdy przyszedłem na próbę, gitarzysta, którego zastępowałem mocno patrzył mi na palce. Pierwszym utworem, który zagraliśmy był „Blask szminki” i od razu wyszło dobrze. I tak jestem w tym zespole od ponad dwunastu lat.
PC: Ja i Kamil jesteśmy rdzeniem. Pomimo całego mojego szacunku dla naszej sekcji rytmicznej, to w tego typu muzyce trudno oczekiwać od perkusisty, żeby nadawał muzyce obraz. Jest masa rzeczy w naszym funkcjonowaniu, nad którymi się nie zastanawiamy, ale myślę, że chodzi tu o naszą konsekwentność i pracowitość. Nie szukamy swojego stylu, bo go po prostu mamy i nieustannie staramy się go rozwijać. Gramy muzykę The Analogs i tyle.
KR: Paweł ponad dwadzieścia lat temu wyznaczył szlak i wszyscy jesteśmy spójni w tej wizji. Kiedy pracujemy nad nowym albumem, wiemy, że będzie po prostu następnym albumem The Analogs i wszystkim to odpowiada. To jest fantastyczne. Muzyka to praca, którą trzeba bezwarunkowo kochać. Nagrywanie płyt i granie koncertów jest wspaniałym doświadczeniem, ale to wciąż jest robota. Mamy dużo doświadczenia, wiemy jak grać, bookować, ogarniać logistykę, nagrać płytę i tak dalej. Są momenty, kiedy trzeba odłożyć swój personalny bagaż doświadczeń i zrobić to, co trzeba, bo ludzie przyszli zobaczyć występ. Trzeba się temu oddać, dać z siebie wszystko. Czy świeci słońce, czy pada grad – swoje trzeba zrobić [śmiech].
PC: Jesteśmy zabookowani na około rok do przodu, dostaliśmy dużo propozycji. Zwłaszcza teraz, gdy obchodzimy trzydziestolecie. Tak wygląda nasze życie. Jeżeli chodzi o roszady w składzie – przewinęli się przez niego różni ludzie. Czasami ktoś chciał zmienić sposób grania czy działania i zazwyczaj było to podejście skoncentrowane nie na poprawie jakości zespołu, a na zwykłym „zróbmy to po mojemu”. To często prowadziło do rotacji.
Wspomnieliście trzydziestolecie. Jakie macie plany na tę okrągłą rocznicę?
PC: Mamy od przynajmniej dwudziestu lat te same plany – grać koncerty. Zawsze jest ku temu jakiś powód – a to nowa płyta, a to trzydziestolecie, a to inna rocznica. I w tej materii nic się nie zmienia, ale mamy przygotowanych parę niespodzianek. Na pewno zagramy kilka razy wspólnie z zespołem Hańba, mamy propozycję paru sztuk razem z KSU. I to nie wszystko, bo jeszcze wielu innych gości na te czy inne gigi się zapowiada. Chcemy uniknąć sytuacji, w której sto procent koncertów gramy jako headliner, a reszta będzie po prostu supportem. Zamiast tego wolimy świętować jubileusz wspólnie z różnymi gośćmi wywodzącymi się z szeroko rozumianej sceny niezależnej. Zagramy też parę sztuk z Farben Lehre – wiem doskonale, że wśród ortodoksyjnych fanów punk rocka ten zespół jest często wyśmiewany i hejtowany, ale chciałbym przypomnieć wszystkim muzycznym „ekspertom”, że tego typu grupy są niezwykle ważne. Mało kto zaczynał słuchać punka od NoMeansNo czy crustów, przeważnie próg wejścia stanowią właśnie te lżejsze, bardziej popowe kapele, które są lekko podbarwione punkiem.
KR: Na pewno do naszego świętowania dochodzą też mniejsze lub większe roszady w secie – czasem coś wypadnie, innym razem pojawi się utwór niegrany od lat albo taki, którego nie wykonaliśmy jeszcze nigdy na żywo. Staramy się ułożyć bardzo przekrojowy dobór kawałków na ten rok.
PC: Mamy wiele utworów, których nigdy nie graliśmy, a bardzo je lubimy. Zdarzają się wolniejsze albo trudniejsze w odbiorze. Lata temu byliśmy jednak zespołem, który grał szybciej i melodyjniej, nie wszystko pasowało do całości koncertu. Obecnie staramy się zebrać parę z tych kompozycji i nagrać je ponownie w ramach tworzenia specjalnej płyty na trzydziestolecie. To nie będzie kolejny „The Best Of”, zamiast tego skupiamy się na piosenkach, który każdy z nas lubi i uważa za bliskie. Nie przywiązujemy wagi do tego, czy funkcjonują w szerzej świadomości fanów, czy nie.
Zakładając, że gracie mniej więcej sto dwadzieścia koncertów rocznie, to takie utwory jak „Dzieciaki atakujące policję” zagraliście na żywo ponad cztery tysiące razy. Jaki jest sposób na to, by radość grania pozostawała silniejsza niż uczucie zmęczenia materiału?
PC: Reakcja ludzi – to daje nam siłę. Paradoksalnie utwory, które wykonaliśmy tak wiele razy są jednocześnie tymi, w których najczęściej się mylę. Są tak ograne, tak otrzaskane, że podczas wykonywania ich wyłącza mi się mózg i lecę na pełnym automacie. „Dzieciaki atakujące policję” to kawałek, który swego czasu chcieliśmy wyrzucić z setlisty. Ostatecznie nie zrobiliśmy tego, bo odzew publiczności na każde jego wykonanie jest bezcenny. Mimo wszystko nie jest to głupi utwór, który pomimo infantylnej – od strony literackiej – formuły mówi o rzeczach poważniejszych. Ludzie od zawsze reaguję na niego bardzo emocjonalnie.
Poświęcacie się temu, co kochacie i wiedziecie życie, o jakim marzy wiele młodych osób zakładających zespoły, ale z drugiej strony często nie ma was w domu i przy bliskich...
PC: To nie jest tak. Jesteśmy dla naszych bliskich dobrymi towarzyszami. Trzeba po prostu odwrócić myślenie o kalendarzu – nie ma nas od piątku do niedzieli, ale z drugiej strony od poniedziałkowego poranka do czwartku jesteśmy dla nich nieustannie dyspozycyjni. Nie pijemy alkoholu, więc nie wracamy przemęczeni. Żyjemy higienicznie, zajmujemy się sportem. Muzyka to nasza praca, a bonusem od losu jest to, że ją kochamy. Nigdy tego nie planowaliśmy, ale tak wyszło. Coś, co robiliśmy z pasji stało się naszym źródłem utrzymania. Nasza praca trwa dwa-trzy dni w tygodniu.
KR: Do początku 2023 roku równolegle zajmowałem się razem z ojcem rodzinnym interesem. Od poniedziałku do czwartku pracowałem, a następnie wsiadałem do busa i wyruszałem grać koncerty. Uważam, że odstawienie pracy zawodowej to krok, który zrobiłem przynajmniej o pięć lat za późno. I nie chodzi tu o pieniądze, a o higienę psychiczną i czas. Teraz codziennie mamy możliwości ćwiczyć, dbać o siebie i o swoich bliskich. Nie znikamy każdego dnia na osiem-dziesięć godzin w biurze czy w zakładzie produkcyjnym. W najbardziej skrajnych przypadkach nie ma nas od czwartkowego wieczoru do niedzieli. To są dwa-trzy dni w tygodniu poświęconych na bycie poza domem. I nie traktuję Analogs jako pracę, nie liczę sobie roboczogodzin poświęconych na siedzenie w busie, bo wyjeżdżamy robić to, co kochamy. Mamy sporo szczęścia, bo mamy wystarczająco dużo sił, zdrowia i samozaparcia, żeby nadal to robić.
Pawle, wspomniałeś o aktywności fizycznej i ćwiczeniach – to też zawsze był ważny element twojego życia. Gdyby koleje losu potoczyły się tak, że musiałbyś wybierać pomiędzy sportem a muzyką, to na co byś postawił?
PC: Nie lubię hipotetycznych pytań. Nie wiem, nigdy nie musiałem tego rozgraniczać. Uważam, że byłbym w stanie doprowadzić do sytuacji, w której nie musiałbym wybierać. Wszystko jest kwestią organizacji własnego czasu. Tak jak teraz – weekendy to zespół, od poniedziałku do czwartku chodzimy na treningi i realizujemy rzeczy pozamuzyczne. U mnie to przeważnie czas poświęcony na bookowanie kolejnych występów. Kręcą mnie i sport, i muzyka, a każda z tych pasji nakręca drugą. Pomimo swojego wieku, jestem w stanie skakać przez godzinę na scenie. Dbanie o swoje ciało przez większość życia jest tego główną przyczyną. Wszystko da się pogodzić. Kiedy pojechaliśmy na trzydziestodniową trasę z przyjaciółmi z Booze&Glory, to mieliśmy ze sobą sprzęt do ćwiczeń i codziennie przed gigiem robiliśmy trening.
Mimo, że nie jesteście małym zespołem, mocno trzymacie się kultury DIY i sami zajmujecie się bookowaniem koncertów, wydawaniem płyt oraz kwestiami merchowymi. Co jest najtrudniejsze w prowadzeniu The Analogs jako „firmy”?
PC: W tym momencie nic nie sprawia problemu, bo po tylu latach wszystko jest robione z automatu. Kończąc koncert w klubie, dajmy na to w Nowej Soli, od razu ustalamy termin na występ w kolejnym roku. Zespół The Analogs jest w tym miejscu, dzięki temu, że wszystko robimy sami. Nie korzystamy z pośredników. Gdybyśmy bazowali na wydawcach i podwykonawcach, to teraz pewnie przygotowywalibyśmy się do wydania drugiej płyty [śmiech]. Lata temu zdaliśmy sobie sprawę z tego, że często przy pełnym klubie dostaje się maksymalnie zwroty i średni nocleg, a wydawcy sprzedający albumy w dużych nakładach płacą zespołom marne ochłapy. Odpuściliśmy. Sami wszystkim się zajmujemy i mamy nad tym pełną kontrolę. Jednym z największych impulsów do podjęcia tej decyzji było funkcjonowanie z różnymi osobami związanymi ze sceną niezależną. Często okazywało się, że to właśnie one najbardziej okradały zespół i interesowały je scenowe plotki. Samodzielność wyszła nam na dobre.
KR: Nagrywamy się także własnym sumptem i pracujemy z ludźmi, z którymi chcemy. Dom Pawła w Nowym Warpnie to nasze HQ. Tu też jest nasz magazyn merchowy.
PC: Z takich małych elementów robionych samodzielnie bierze się siła zespołu, który nie bawi się w małe promocje pięcioma plakatami na krzyż. Zamiast tego możemy zainwestować znaczące sumy w promocję w mediach społecznościowych i dobre pozycjonowanie. Ludzie wiedza o naszych koncertach i dzięki temu na nie przychodzą.
À propos merchu, macie pokaźną liczbę wzorów i produktów. Na ile w dzisiejszych czasach „sklepik” jest istotny dla zespołu?
PC: Merch jest obecnie istotniejszy niż CD i winyl. Myślę, że na jakieś sto indeksów sprzedaży u nas w sklepie znajdują się maksymalnie dwie płyty, reszta to koszulki i bluzy. The Analogs sprzedaje rocznie kilka tysięcy koszulek. Między innymi dlatego możemy zagrać nie tylko w dużym klubie za fajny pieniądz, ale możemy też dojechać do mniejszych miejscowości – ostatnio byliśmy we Włodawie. Merch sprawia, że nie musimy planować, czy opłaca nam się gdzieś zagrać, tylko możemy zagrać dla wszystkich. Czasami w mniejszych miastach jest bardzo dobrze, czasami gra się na „zero”, ale to właśnie wszystkie sprzedane koszulki i graty sprawiają, że się tym nie przejmujemy.
KR: Merch u nas jest tak naprawdę rozwinięciem wcześniejszego tematu o DIY. Wzory naszych koszulek projektuje głównie ukochana Pawła. Zamawiamy koszulki u nas, w naszej lokalnej szczecińskiej drukarni. Sami mamy wpływ na to, co się znajduje na wszystkich ciuchach i jak tym dystrybuujemy. Wszystkie te elementy – sport, DIY, konsekwencja, podejście do pracy – budują pewną całość, na której szczycie jest to, czym tak naprawdę pozostaje The Analogs. Zespół z takim stażem to nie tylko muzyka, to też forma dbania o własną nazwę. Ludziom często jest łatwiej założyć tshirt niż odpalić płytę CD, bo nie wszyscy mają jeszcze odtwarzacze [śmiech].
PC: Nie chcę być zdziadziałym muzykiem, który narzeka, że nie sprzedają się płyty CD. Jasne, że się nie sprzedają, bo gdzie ludzie mają ich słuchać? Coraz częściej laptopy, samochody i wieże nie mają odtwarzacza. Trzeba się godzić z tym, że świat idzie do przodu. Przeżywałem olbrzymią rewolucję, gdy w latach 90. przeskakiwaliśmy z kaset na płyty. To było podobne wydarzenie. Dokładnie to sam czułem też wcześniej, gdy umierały winyle. Pojawiają się nowe technologię i musimy się do tego dopasować, ale jednocześnie zrobić to z głową. Z każdej zmiany trzeba wyciągnąć jak najwięcej korzyści dla siebie i swojej aktywności.
Trudno uciec od wrażenia, że kapele punkowe od początku tej muzyki poruszają w tekstach podobne tematy, przez co można odnieść wrażenie, że sytuacja na świecie pozostaje dokładnie taka sama. Na ile muzyka może faktycznie przysłużyć się zmianom?
PC: Można przekazywać pozytywne wzorce zachowań. Często nie zdajemy sobie z tego sprawy, że to, co nas otacza kształtuje nas jako ludzi. Staram się opowiadać o różnych zależnościach i pewnych wzorcach. Chociażby o alkoholu, który ma w nas rozpuścić ducha buntu i niezgody. Dużym sukcesem jest dla mnie to, gdy słuchacze dostrzegają, że myślimy tak samo i mogą się odnaleźć w moich tekstach. Często kontaktują się ze mną osoby, które przechodziły poważne problemy życiowe związane z więzieniem czy uzależnieniami i mówią, że nasze utwory im pomogły. Otworzyły oczy na pewne mechanizmy. Wiele z tych osób funkcjonuje dzisiaj w różnych stowarzyszeniach, zajmują się sportem, wspierają osoby bezdomne albo pracują z osobami uzależnionymi. Muzyka nie jest tylko czymś do zabawy. Ona przenosi bardzo dużo pozytywnych impulsów. Są oczywiście zespoły, które śpiewają o niczym i nie mają nic do powiedzenia, ale jest też sporo kapel, które potrafią zmienić otoczenie.
.jpg)
Pod szyldem Projekt Pudło zagraliście serię koncertów dla osób osadzonych w zakładach karnych. Jak bardzo występy dla takiej publiczności różnią się od koncertów zagranych dla fanów The Analogs.
PC: Ludzie często pytają o różnice pomiędzy graniem w klubie i graniem w zakładzie karnym, na co zawsze odpowiadam, że są niewielkie, bo i tutaj, i tutaj jest publiczność. Główny kontrast wynika z tego, że z „normalnego” koncertu możesz w dowolnym momencie wyjść, a z więzienia już nie i wszyscy muszą nas słuchać do końca [śmiech]. Oczywiście to żart i w rzeczywistości wygląda to inaczej. Osadzeni są nam bardzo wdzięczni za to, że przyjeżdżamy do nich, gramy i rozmawiamy z nimi. Opowiadamy o naszym życiu. Bardzo to doceniają, bo przełamuje to pewnego rodzaju monotonię więzienną. Wszystko, co się mówi o resocjalizacji to bajka, ci ludzie są zostawieni sami sobie. Spędziłem kilka lat w więzieniu, więc na własnej skórze wiem, jak to działa. Dla mnie zagranie w takim miejscu jest normalną rzeczą, tak samo jak rozmowa z ludźmi, których spotykam na koncertach. Na pewno większym szokiem te koncerty były dla Kamila, który wcześniej nie miał nic wspólnego z tego rodzaju ośrodkami.
KR: Projekt Pudło powstał z chęci wykonania naszych utworów w tego typu miejscach, ale niemożliwe jest zagrane koncertu całym zespołem.
PC: W więzieniu ze względów bezpieczeństwa – oraz innych – gra się na świetlicy. To są zazwyczaj betonowe pomieszczenia, które pomieszczą do trzydziestu osób. Nie ma przestrzeni na sprzęt całej kapeli. Powoduje to też inne problemy techniczne – o ile gitarę można ściszyć, o tyle perkusję już nie.
KR: Z tego powodu jeździmy na te koncert we dwóch. Zawsze musimy zacząć od podkreślenia, że nie jesteśmy z żadnej sekty – brzmi to kuriozalnie, ale faktycznie trzeba zawsze dać osadzonym znać, że nie przyszliśmy się wymądrzać ani dawać im odpowiedzi na egzystencjalne pytania. Przychodźmy tam jako ludzie, którzy chcą więźniom dać coś od siebie. Zdajemy sobie sprawę, że dziewięćdziesiąt osiem procent osadzonych nie ma pojęcia, czym jest zespół Analogs, ale to nie jest przeszkodą. Jesteśmy tam po to, żeby z nimi porozmawiać, opowiedzieć jak wygląda nasze życie i w mocno uproszczonej, akustycznej, wręcz ogniskowej wersji wykonać nasze kompozycje. Wdajemy się w dyskusje o utworach, o naszych doświadczeniach i to zawsze są bardzo miłe spotkania. Projekt Pudło jest ważny i bardzo wymagający dla nas pod względem muzycznym. Ani ja, ani Paweł nie mieliśmy doświadczenia w używaniu instrumentów akustycznych. Okazało się to wyzwaniem i wymusiło na nas asymilację z instrumentem i pracę nad strukturami utworów. Idzie nam lepiej, ale nigdy nie będziemy wirtuozami klasycznych gitar [śmiech].
PC: Coraz częściej otrzymujemy telefony typu: Cześć, widzę, że gracie u nas w mieście, może chcielibyście wystąpić u nas w więzieniu/ośrodku? Gramy teraz setki koncertów z The Analogs, żyjemy na jakimś tam poziomie, spotykamy masę fajnych ludzi i tak dalej. W moim życiu nie zawsze było tak dobrze, musiałem przejść przez wiele rzeczy i poukładać sobie wszystko od nowa. Miałem poczucie, że mam dług względem tych ludzi, którym nie powiodło się tak jak mi. Może część z nich po wyjściu z więzienia nie będzie umiała się odnaleźć i znowu wpadnie w jakieś bagno? To niestety jest standardową procedurą. Projekt Pudło daje mi poczucie, że robię coś naprawdę pożytecznego społecznie. Czasami oferują nam parę złotych za te koncerty, ale przeważnie są to występy pro bono, które łączymy z występami Analogs. Te koncerty dają nam wiele radości. Zdarza się, że w ośrodku poprawczym, w którym gramy większość publiki stanowią dzieciaki zapatrzone w gangsterski hip-hop rodem z blokowisk, a później okazuje się, że odnajdują dużo istotnych treści u nas. Ludzie, którzy oceniają to z zewnątrz – psychologowie albo terapeuci – cenią tę aktywność, co wynika z tego, że nie jesteśmy ludźmi znikąd grającymi piosenki o niczym. Nasze utwory są bliższe osadzonym, bo poruszają tematy, które znają z własnego życia. Fakt, że siedziałem w więzieniu sprawia, że łatwiej jest im się z nami identyfikować, przez co możemy prowadzić wartościowe rozmowy i dostawać od nich naprawdę ciekawe pytania. Opowiadam o zespole, o sporcie, o tym, że odstawienie picia daje nam kontrolę nad wszystkim. Cieszę się, że fachowcy nas chętnie zapraszają i wysoko oceniają tę inicjatywę. Zdarza się też, że prosi się nas o spotkania ze studentami psychologii i opowiedzenie o tym, co robimy.
KR: Czuję też, że staliśmy się dzięki temu bardziej muzykalni. Projekt Pudło zmienił moje podejście do komponowania, staliśmy się bardziej piosenkowi, bo granie na gitarze akustycznej wymusiło na mnie komponowanie kawałków, które są prostsze i bardziej skoczne. Myślę, że znajduje to odzwierciedlenie w naszej twórczości po 2019 roku. Zresztą, powstał też album live z Projektu Pudło, który pokazuje jak fatalnie graliśmy wówczas na akustykach [śmiech].
Co sprawia, że ludzie decydują się na życie poza prawem?
PC: Zobacz jak poukładany jest świat – ludzie w Polsce po 1989 roku przekonali się, że wszystko, co było wcześniej jest nic nie warte. Wzajemne wspieranie się i pomaganie sobie zostało wyparte przez konkurowanie ze sobą. W tej chwili trzeba kosztem innych wchodzić coraz wyżej. Zdobyć lepszą pracę, samochód, mieszkanie. To jest wymagane, żeby czuć się w pełni spełnionym człowiekiem. Liczy się nie to, co jest w tobie, a to, co masz na sobie. Wiele osób, która nie są w stanie zdobyć tego wszystkiego podejmuje często desperackie kroki, aby osiągnąć cel. Nie zapominajmy, że jest też masa osób wykluczonych – dzieci chodzą do najgorszych szkół, nie mają laptopów, markowych butów i przez to są wyśmiewane przez rówieśników. Tak działa kapitalizm – ludzie schodzą na drogę przestępstwa ze względów wykonawczych.
KR: Nasze funkcjonowanie i naszą codzienność możesz sprowadzić do dwóch tematów – mamy dużo czasu w ciągu tygodnia i nie pijemy alkoholu. Często się nas postrzega – przez ludzi niemających nic wspólnego ze sceną – przez pryzmat tego, że jak nie pije alkoholu, to pewnie nałogowiec albo że jak nie ma zwykłej pracy, to pewnie złodziej. Przez sposób, w jaki funkcjonujemy sami wykluczyliśmy się z tego współczesnego pędu. Mamy swoje fazy związane ze sprzętem i gitarami, ale zawsze możemy sobie tłumaczyć, że potrzebujemy tego do pracy. Niemniej ten system myślowy zewnętrznego obserwatora może jasno wskazywać na przyczyny problemów, o których rozmawiamy.
PC: Ludzie są dzisiaj niewolnikami w ciągłym pędzie. Połowa z nich ma wielki kredyt na trzydzieści lat, większość musi mocno pracować na edukację dzieci. Smutna prawda jest taka, że system niezbyt pomaga w wychowywaniu dziecka. Trzeba włożyć w to mrówczą pracę i własnym nakładem czasu oraz pieniędzy przekształcić je w kolejny produkt dla rynku pracy. Płacimy za to, że tworzymy potencjalnych pracowników dla korporacji. A jaka jest inna opcja? Łamanie prawa. Nie ma innej drogi. Albo oddajesz swoje życie za marną część tego, co wypracujesz, albo zdobywasz pieniądze w inny sposób, a każdy jest nielegalny.
Piguła, zaczynałeś w Strawberry i Deimos. Dlaczego mimo początków w cięższej muzyce, zdecydowałeś się oddać tej znacznie łagodniejszej?
PC: Dla mnie to wszystko jest jednym gatunkiem. Kiedy grałem w zespołach bardziej hardcore'owych, i tak postrzegałem wszystko jako crossover, który u podstaw miał wpływy zaczerpnięte chociażby z Black Flag. Zanim zacząłem słuchać ekstremalnej muzyki, wychowywałem się na klasykach punk rocka. Do dziś wszystko, czego słucham musi być w jakiś sposób powiązany z punk rockiem. Nawet kiedy słucham metalu, zawsze wybieram te zespoły, które mają przynajmniej część punkowej duszy.
KR: Najlepsze zespoły metalowe to kapele, gdzie albo ich muzycy są otwarcie powiązani ze sceną punkową, albo też się nią jawnie inspirują. Nie jesteśmy fanami Ronniego Jamesa Dio, ale kochamy wczesny Kreator. Do dziś w końcu jest zespołem antyfaszystowskim.
PC: Tak, to dobry przykład. Kreator dalej dba o siebie, funkcjonuje i jest świeży.
KR: Starsi fani tego zespołu postrzegają ich jako wygładzony, męczący Wacken Metal, a dla mnie to jakieś świadectwo ich progresu i nieustannego rozwoju.
Twój występ podczas COVID-owego Hot 16-Challenge zebrał duże zainteresowanie i spowodował niemały szum w internecie, co doprowadziło do stworzenia projektu Disso-Polo. Czy był to tylko impuls podyktowany chwilą, czy planujesz jakąś kontynuację?
PC: Nie wiem, może nagram kiedyś jeszcze piosenkę lub dwie. COVID to czas, kiedy z normalnego stanu, gdy graliśmy co weekend, musieliśmy przestawić się na całkowity brak występów. Miałem masę wolnego czasu. Pozwoliło to na wiele refleksji, które przekuwałem w teksty. Disso-Polo to pamiątka tych czasów.
KR: Kiedy mamy wolny weekend, to zazwyczaj koło godziny dwudziestej pierwszej coś dziwnego dzieje się z moim ciałem. Czuję się pobudzony i czegoś mi brakuje. W 2019 roku zagraliśmy łącznie sto sześćdziesiąt pięć koncertów. Kwartał później, ze względu na restrykcje COVID-owe, musieliśmy uciąć to do zera. Paweł stworzył Disso-Polo, a ja zająłem się Dybukiem. Kiedy robisz to od tak wielu lat w tak intensywny sposób – ludzie często nie zdaj sobie sprawy, że granie to praca fizyczna – organizm zaczyna świrować po przestawieniu się w tryb wypoczynku. Gdy z jakiegoś powodu mamy wolny miesiąc, to najpierw nas to cieszy, ale szybko wszyscy zaczynamy rozmawiać o próbach i trasach. Jesteśmy tak przesiąknięci naszym systemem pracy, że nie umiemy siedzieć bezczynnie. Stanie w miejscu generuje regres, a my wkładamy w The Analogs zbyt dużo pracy, żeby się cofać. Tym bardziej, że daje to nam wiele radości.
fot. Damian Dragański