Jarosław Kowal: Nie da się zacząć od innego pytania – co się działo przez minione cztery lata, kiedy działalność Spoiwa została całkowicie zawieszona?
Piotr Gierzyński: Formuła, w jakiej zespół funkcjonował w 2021 roku, po wydaniu drugiego albumu i po ostatnim – jak się okazało – koncercie, powoli się wyczerpywała. Czuliśmy, że nie będziemy w stanie dalej działać w ten sposób. Że za bardzo nas to konsumuje. Wewnętrzne problemy cały czas narastały. Problemy związane z wizją zespołu, z życiem, jego dynamiką, aspiracjami muzycznymi. To wszystko spetryfikowało nas na tyle, że nie mogliśmy dłużej brnąć w tym kierunku. Mam wrażenie, że w pewnym sensie to była samospełniająca się przepowiednia albumu „Martial Hearts”, który był o konflikcie wewnętrznym i zewnętrznym, rozpisanym na różne akty i płaszczyzny. Uświadomił nam, jaki jest bilans zysków i strat. Zrozumieliśmy, że dłużej tak się nie da.
Co się zmieniło? Dlaczego Spoiwo wraca?
Długo pracowaliśmy nad „Martial Hearts” i miałem wrażenie, że nie udało się nam pokazać tego albumu tak, jakbyśmy tego chcieli. To dziecko nie poszło w świat tak daleko, jak mogłoby i nie chodzi o osiągnięcia, tylko o ideę, która zasługiwała na więcej niż dostała. W tym sensie, w okolicznościach społecznych i politycznych, w jakich się znajdujemy, ta płyta wciąż ma wiele do powiedzenia. Warto dać jej głos i pozwolić jej jeszcze trochę pobyć na scenie.
Wracacie tylko po to, żeby oddać sprawiedliwość temu albumowi czy myślisz już o tym, co będzie dalej?
Kiedy podejmowaliśmy decyzję o powrocie, nie myślałem o tym, co będzie dalej, ale teraz czujemy, że pracujemy w najbardziej sprzyjających warunkach od jakiegoś czasu. Na takiej glebie coś może jeszcze wyrosnąć.
Był taki moment, kiedy czułeś się pogodzony z zamknięciem rozdziału Spoiwo?
Tak i miałem wrażenie, że przyszło mi to dość gładko, bo czułem, że nie jest to przestrzeń dla mnie. Później jednak doszło do tego jeszcze rozstanie i chyba te dwie siły skumulowały się, wciągnęły mnie w otchłań dziewiątego kręgu piekła [śmiech].
Coś się zmieniło w sposobie działania Spoiwa? W tym, jak postrzegasz funkcjonowanie zespołu? Pamiętam, że kiedy rozmawialiśmy dziesięć lat temu, nie ukrywałeś wysokiego stopnia perfekcjonizmu we wszystkim, co jako Spoiwo robicie.
Odnoszę wrażenie, że już tego nie ma. Zostało zastąpione przez uczucie wdzięczności za wszystko, co się wydarza. Jesteśmy bliżej tego, czym rzeczy powinny być. Czym może być muzyka i nasza przestrzeń twórcza. Jest więcej miejsca na niedoskonałość, jest więcej zrozumienia i większe oddanie, które manifestuje się poprzez tę wdzięczność. Czuję, że patrzymy w jednym kierunku, że się nam chce i doceniamy to, co się dzieje. Kiedy zaczynasz grać w zespole jako młody chłopak i robisz to przez półtorej dekady, to w pewnym momencie uznajesz granie za część twojej tożsamości. Czasami się z tego cieszysz, czasami mniej – bywa różnie. Mam wrażenie, że teraz tworzymy bardziej dojrzały związek.
Czułeś się dziwnie z samym sobą, kiedy nie mogłeś nazywać siebie muzykiem?
Trudno było się z tym pogodzić. Bycie muzykiem uznawałem za jeden z podstawowych filarów mojej tożsamości. Ale to dobrze, że było trudno, bo to świadczy o istotności tej części mnie. Każda zmiana musi nieść za sobą dyskomfort czy nawet cierpienie, bo dzięki temu dowiadujesz się więcej o sobie. Pomaga to też przejść na taki etap w życiu, kiedy kolejne zmiany nie bolą już tak bardzo. Było mi z tym trudno, niemniej jestem wdzięczny za to doświadczenie.
Trudno jest też wrócić w tryby tej machiny pod przerwie? Zarówno jeżeli chodzi o odświeżenie kontaktów z mediami, organizatorami koncertów z różnych miast i państw, jak i własne nastawienie do grania muzyki.
Jest dziwne. Przypomina to starą kliszę filmu, która została przerwana. Później przez długi czas nie oglądałem tego, co działo się dalej i nagle to wszystko wróciło. Poniekąd jest to trochę jak déjà vu, trochę jak granie swojej roli, a trochę jak oglądanie nieswojego filmu i zastanawianie się, jak ta historia dalej się potoczy.
.jpg)
Z tego, co znalazłem wynika, że w międzyczasie nagrałeś trzy utwory z Zuzanną Fredą i zmasterowałeś solowy singiel kolegi z zespołu, Krzyśka Sarnka. W jakiś sposób jesteś też związany z projektem Magtaka. Z muzyki całkowicie więc nie zrezygnowałeś, ale wchodziłeś w inne role. Były satysfakcjonujące?
Jedną rzeczą jest obcowanie z muzyką, a drugą bycie blisko czegoś, co nazwałbym jej esencją. Mam wrażenie, że koniec końców nie chodzi mi o muzykę, tylko o esencję czegoś, co akurat przybiera taką formę. Czułem dużą satysfakcję z tych wszystkich przedsięwzięć, bo każde było otwierające i pokazywało mi jakieś nowe pole możliwych działań. Rozstanie ze Spoiwem było jednak kluczowe w podjęciu zmian.
Granie utworów, które powstawały w zupełnie innym kontekście, w innym składzie osobowym i z innymi emocjami bywa bolesne czy tak je sobie we trzech przearanżowaliście, że nabrały nowego znaczenia?
To jest bolesne o tyle, że każdy z tych utworów zawiera w sobie historię. Gramy je w sposób dość wierny temu, czym są na albumie i wierne idei, która nam przyświecała, kiedy myśleliśmy o ich wersjach koncertowych. Niczego nie aranżowaliśmy na nowo po to, żeby odciąć się od przeszłości. Tak miało być już cztery lata temu. Album „Martial Hearts” okazuje się pomostem pomiędzy tym, co było a tym, co jest. Te dwa wymiary są ze sobą bardzo splecione i obejmują jeden wachlarz uczuć.
Cały czas mówimy o „Martial Hearts”, a co z pierwszym albumem, „Salute Solitude”? Do niego też będziecie wracać?
Mieliśmy rozmowę na ten temat i chociaż głównym założeniem jest skoncentrowanie się na drugiej płycie, nie chcemy odcinać się od przeszłości. Będziemy grać utwory z „Salute Solitude” jako gest szacunku dla wszystkich osób, które brały udział w tworzeniu tego zespołu na różnych jego etapach.
Cztery lata to niby nie aż tak długo, ale to były akurat takie cztery lata, w których sporo się wydarzyło – sztuczna inteligencja jest dzisiaj powszechnie stosowana w muzyce, media społecznościowe stały się jeszcze istotniejsze w promowaniu muzyki, a opozycja w stosunku do Spotify przybiera na sile. Czujesz, że masz co nadrabiać czy działasz po prostu po swojemu?
To jest kompletnie inna rzeczywistość. Mam wrażenie, że to, co wydarzyło się na przestrzeni tych czterech lat wywróciło do góry nogami funkcjonowanie sceny muzycznej, którą znałem. Począwszy od tego, jak wygląda dzisiaj bookowanie tras koncertowych, a skończywszy na tym, jak wygląda promowanie siebie w internecie. Cały czas byłem blisko tego wszystkiego i trzymałem rękę na pulsie, a jednak niektóre kwestie są mi bardzo obce. Na ogół były już takie cztery lata temu, ale teraz, kiedy stolik został wywrócony i doszło do zmiany w hierarchii, są takimi jeszcze bardziej. Chociażby media społecznościowe, ich rola i forma, jaką muszą przyjmować, są dla mnie niewygodne i obce. Układam się z tym na tyle, na ile jestem w stanie się dostosować i pozostać blisko czegoś, co ma dla mnie wartość i sens.
Wydaje mi się, że w tworzeniu treści o charakterze marketingowym przekroczona została granica komfortu. Nakłonić kogoś do napisania czegoś o swojej muzyce albo nawet do zdjęcia nie jest aż tak trudno, ale nakłonić do nagrania kilkusekundowej rolki przypominającej reklamę produktu już tak.
Zgadzam się z tym. Uważam, że są pewne rytmy, formuły i sposoby prezentacji esencji rzeczy i wcale nie muszą wpisywać się w to, jak wyglądają aktualne standardy. Mówienie o nich w ramach reguł, które do nich nie przystają jest przeczołgiwaniem ich po rynsztokowym dyskursie. Trochę się na to wewnętrznie nie godzę, ale trochę też rozumiem, jakie wiążą się z tym konsekwencje. Przypomina mi to problem demograficzny – albo decydujesz się na to, że twój kraj zaczyna się zwijać ekonomicznie i masz podejście na przykład Japonii, które jest dość szczelne w kwestii imigracji, albo przyjmujesz imigrantów i jednocześnie liczysz się z tym, że może to doprowadzać do wewnętrznej niestabilności, polaryzacji i animozji, ale dalej jesteś w grze o ekonomiczny dobrobyt. Skala jest oczywiście inna, ale problem dotyczy tego, że w każdym wypadku coś zachowujesz, ale też coś tracisz. Dla muzyków nadszedł właśnie taki moment, że muszą wybierać. Nie tylko zresztą oni. Mam wrażenie, że za jakiś czas media społecznościowe zostaną zakopane i uznane za ogromną pomyłkę. Nie wiem, czy to potrwa dekadę, dwie czy trzy, ale raczej będą traktowane jak nieudany eksperyment, a uzależnione od nich pokolenie być może będzie opisywane jako stracone. Zastanawiam się, na ile w takim razie funkcjonowanie w ramach tych reguł jest łamaniem karków ludziom i ich twórczości, których dziedzictwo w innych warunkach mogłoby okazać się długotrwałe.
Media społecznościowe odebrały muzyce tajemniczość, która miała swój niepowtarzalny urok. O zespole, który lubiłem jako nastolatek mogłem się dowiedzieć tyle, ile trafiło do maksymalnie dwóch wywiadów w polskich czasopismach muzycznych przy okazji wydania albumu. Czasami były jeszcze jakieś teksty biograficzne i tyle. Reszta była owiana tajemnicą. Nie wiedziałem, co wokalista zjadł na śniadanie i jak nazywał się pies perkusisty. Nie chciałem tego wiedzieć.
Ta niedostępność budowała herosów. Dystans ewidentnie był większy, a katedra, z której przemawiali wyższa. Mam wrażenie, że paradoksalnie budowanie tych herosów doprowadziło do sytuacji, w której chcemy dowiedzieć się o nich dużo więcej. Funkcjonuje to trochę w taki sposób, że zbudowaliśmy sobie Kapitol, a teraz chcemy zobaczyć wszystkie jego korytarze i pokazać je jak w „MTV Cribs”. Ma to zalety, bo rzeczywiście burzy pomniki i pozwala pokazać te postacie jak kolegów z boiska, ale z drugiej strony desakralizuje sztukę. Nawet jeżeli była zbytnio uświęcona, to pewne niedopowiedzenie i niejasność stanowiły jej istotną wartość.
.jpg)
Ostatni koncert graliście na Soundrive Festivalu w 2021 roku, kiedy akurat pandemiczne obostrzenia zostały poluzowane. Już wtedy świat wydawał się dość przygnębiającym miejscem, ale wciąż było przynajmniej poczucie wspólnoty. Dzisiaj nawet z tego niewiele pozostało. Pozamuzyczna rzeczywistość również w jakiś sposób znajduje odzwierciedlenie w waszej muzyce?
Jeżeli odnosimy się do muzyki, która już została stworzona, to niewątpliwie tak jest. Jak to się przełoży na przyszłe rzeczy, tego nie wiem. Mam wrażenie, że jesteśmy teraz w takim momencie, kiedy odsłaniamy miękkie podbrzusze, a do oporu i walki potrzeba siły. Nie wiem, czy obecnie ją mamy. Pewnego rodzaju kontestacja tego, jak wygląda rzeczywistość i chęć wpływania na nią na pewno w nas jest, ale za tym musi pójść jeszcze potencjał własny. Czuję się słaby i jest to dla mnie jakieś novum, w którym odnajduję piękno. Z drugiej strony z tej słabości wynika poczucie, że świata nie da się zmienić. Nawet na poziomie lokalnym, bo wszystko jest za bardzo uwikłane i podlega takiej, a nie innej agendzie. Być może potrzeba postaci, które mają silniejsze plecy i barki, żeby ten świat dźwigać.
Trzeba mieć odwagę, żeby przyznać się do słabości. Zwłaszcza w dobie mediów społecznościowych, na które trochę już narzekaliśmy. Zgodnie z obrazem, które kreują wszyscy są silni i odnoszą sukcesy.
Staram się zachować higienę, jeżeli chodzi o media społecznościowe. Jeżeli to nie są rzeczy, które naprawdę mnie interesują, a te są dosyć specyficzne, to staram się tego nie śledzić. Czasami dociera do mnie coś innego, widzę, jak ludzie tracą poczucie zniuansowania, brakuje im czułości, raczej doszukują się złych intencji, a nie dobrych. Staram się trzymać od tego z daleka w obawie o utratę własnej wrażliwości. Łatwo rozmienić ją na dobre, a przecież życie samo w sobie wystarczająco już człowieka tępi.
Jaki panuje nastrój w zespole przed pierwszym koncertem od lat i pierwszym w ogóle w takim składzie? Czujecie się tak, jakbyście po raz pierwszy mieli wyjść na scenę?
Tak i uważam, że ma swój sposób to jest pierwszy występ tego zespołu... Jesteś zesrani [śmiech]. Tym bardziej, że gramy w Gdańsku, naszym mieście. Tutaj pisała się historia Spoiwa, tutaj trzeba dźwignąć oczekiwania innych albo uzbroić się w na tyle twardą skórę, żeby powiedzieć sobie: To jest teraz tym i takie przez jakiś czas będzie. Jesteśmy mocno zestresowani, a jednocześnie czuję, że jeżeli poddamy się tej wdzięczności, o której wcześniej mówiłem, będzie wspaniale. To cudowne, że mamy jeszcze okazję wystąpić. To będzie jedyny taki koncert. Coś absolutnie niepowtarzalnego pod kątem tego, czym jest dla nas ten zespół, co znaczy i jaki wiąże się z nim bagaż emocjonalny.
fot. Mikołaj Zbrzeźniak (1, 2), Evoblack – Soundrive Festival (3)