Jarosław Kowal: Od nazwy zespołu po unikanie pokazywania twarzy na zdjęciach - ważne jest dla was podkreślanie istotności współdziałania ludzi jako kolektywu, a nie jako indywiduów. Dlaczego?
Q: Decyzja o takim kierunku została podjęta jeszcze zanim dołączyłem do zespołu, ale stało za nią pragnienie nakierowania uwagi na zespół jako całość, na przekaz zawarty w muzyce, a nie na pojedyncze osoby. Z tego samego powodu Birds in Row na początku działalności zawsze występowało na podłodze, a nie na scenie - wszyscy mieli znajdować się na tym samym poziomie. Do dzisiaj kiedy ktoś po koncercie podchodzi do nas i pyta o autograf, odpowiadamy, że wolelibyśmy pogadać, zamiast podpisywać świstek papieru. Podpis nie ma wielkiego znaczenia, co innego rozmowa, wtedy naprawdę można odczuć, że nic nas nie dzieli.
Oczywiście to nie jest tak, że ukrywamy nasze personalia. Wiele osób wie, że Bart jest tatuażystą albo że ja grałem wcześniej w As We Draw czy innych zespołach, niektórzy odkryli Birds in Row właśnie dzięki temu, co robimy poza zespołem, ale dla nas samych ważniejsze jest rozpoznawanie nas poprzez muzykę i stojące za nią przesłanie.
Odczytuję wasze przesłanie jako uznanie, że ludzkie losy rozgrywają się jednakowo - nie ma w tym prób uniformizacji, raczej zauważanie, że łączy nas mnóstwo podobieństw. Na przykład kiedy śpiewasz: Najczęściej czuję się samotny wtedy, kiedy otaczają mnie przyjaciele, z jednej strony jest to bardzo osobiste wyznanie, z drugiej bardzo uniwersalne odczucie.
B: Kiedy piszemy teksty, staramy się układać je tak, żeby każdy mógł w nich dostrzec kawałek siebie. Nie lubię rozmawiać o życiu osobistym, choć oczywiście jest główną inspiracją do tego, o czym piszę. Staram się raczej podkreślać, że wszyscy przechodzimy przez to samo, mierzymy się z tymi samymi problemami. Kiedy piszemy o odczuwaniu nieszczęścia z jakiegokolwiek powodu, istnieje duże prawdopodobieństwo, że znajdzie się wiele osób, którym będzie doskwierało dokładnie to samo, a dzięki temu sprawią, że te teksty staną się w pewnym sensie ich własnymi.
Czy w takim razie zdarza się, że wybiegasz w myślach naprzód w trakcie pisania i próbujesz przewidzieć, jak publiczność zareaguje?
B: Nowy album jest dla mnie na pewno bardziej osobisty. Ze względu na pandemię, nie przebywaliśmy cały czas razem w trakcie jego tworzenia, co przełożyło się na nieco inny sposób myślenia. Zazwyczaj wygląda to jednak tak, że skupiam się na jakimś odczuciu i z czasem sprawiam, że jest może nie tyle rozmazane, co trochę bardziej uniwersalne. Napisałem na przykład kilka utworów z myślą o mojej partnerce, ale nie chciałem, żeby były utworami o niej. Skupiłem się na naszym związku, na znajdującej się w jego centrum depresji i na tym, jak pomogła nam poczuć coś wspólnego, jak nas wzmocniła. W tekście nie da się wyczuć elementów romantycznych, równie dobrze mógłby dotyczyć przyjaciół pomagających sobie w trudnych chwilach.
Optymistyczne przesłanie jest w waszej muzyce wyraźne, co dzisiaj nie zdarza się często. Większość wizji przyszłości uderza w bardzo ponury ton, nawet w mainstreamowym popie. Szukanie pozytywów jest ważne, by zmotywować siebie do walki o lepszą przyszłość?
B: Odwracanie wzroku od nagłówków - o ile ktoś ma taki komfort, że może sobie na to pozwolić - niczego nie rozwiąże. Cała ta niedola nadal tutaj będzie, wojny dalej tu będą, zmiany klimatyczne dalej tu będą. Żeby stawić temu czoła, trzeba - nawiązując do początku naszej rozmowy - działać wspólnymi siłami. Poszedłbym nawet dalej i powiedział, że nie tyle brakuje pozytywnych wizji przyszłości, co w ogóle myślenia o niej. Większość polityków chce po prostu ocalić obecny system. Obstajemy przy tym, że wszystko jest dzisiaj przegniłe, ale nie stało się takie bez przyczyny, a jeżeli naprawdę będziemy tego pragnąć, zmiany wciąż są możliwe. Trzeba tylko działać wspólnymi siłami. Oczywiście to dobrze, jeżeli ktoś na przykład oszczędza energię elektryczną czy wykonuje wiele innych z tych drobnych czynności z dnia codziennego, ale problemy, z jakimi musimy się zmierzyć dalece przekraczają możliwości jednostki. Musimy na siebie nawzajem liczyć i na siły, jakie sobie przekazujemy.
Podobnie jest z graniem w zespole - dzielisz odpowiedzialność, dzielisz wątpliwości, łatwiej jest podejmować decyzje i czujesz się silniejszy. To bardzo skromny zakres, ale takie same zjawisko na skali na przykład narodowej miałoby wielką siłę oddziaływania. Z tej perspektywy po prostu czuję, że muszę zachować optymizm, bo co innego mi zostanie? Jaki miałbym powód, żeby żyć tu i teraz, gdybym nie wierzył, że czeka mnie coś dobrego?
Znalezienie optymizmu przychodzi bezwiednie czy wymaga wysiłku?
Q: Pracujemy nad tym dosyć ciężko [śmiech]. Często negatywne doświadczenia przepracowujemy w taki sposób, który pozwala przemienić je w coś pozytywnego.
B: Na pewno trasy koncertowe pomagają nastawić się pozytywnie do innych osób. Bardzo dobrze pamiętam naszą pierwszą europejską trasę koncertową, bo była koszmarna. Van zepsuł się w środku Niemiec, było kilkanaście stopniu na minusie, żadna z mijających nas osób nie chciała pomóc i zaczynaliśmy już myśleć o rozwiązaniu zespołu. Ostatecznie znalazło się jednak wiele życzliwych osób gotowych nas wesprzeć. Ktoś przyjechał po nas vanem z Holandii i zawiózł do Berlina, organizatorzy sami gotowali jedzenie, a zebrane z jego sprzedaży pieniądze przekazywali na naprawę naszego samochodu - to wszystko dodało nam otuchy. Kiedy oglądamy wiadomości, mamy podobne wrażenie do większości osób - myślimy, że wszystko już stracone, ale później jedziemy w trasę i spotykamy tak wielu dobrych ludzi, że nastawienie się zmienia, a szukanie nadziei na przyszłość - czy nawet na teraźniejszość - nie wydaje się aż takie trudne.
Większość albumu powstała na początku pandemii - to, z czym wtedy się mierzyliście zmieniło was na stałe czy były to zmiany okresowe, a teraz zaczynacie odczuwać powrót do "normalności"?
Q: Chyba dopiero się o tym przekonamy. Dla większości z moich znajomych - którzy mają bardziej regularny tryb życia, chodzą do pracy w stałym wymiarze godzinowym, w stałych dniach - pandemia skończyła się mniej więcej pół roku temu, dla mnie skończy się chyba dopiero wtedy, gdy wrócimy do grania tras. W tej chwili jestem w stanie zawieszenia, czekam, żeby przekonać się, czy to, co robiliśmy przez ostatnie dziesięć lat będzie po dłuższej przerwie wywoływać takie same emocje.
B: Kiedy pracowaliśmy nad albumem, dało się na całym świecie wyczuć wiele tarć związanych nie tylko z pandemią, co mogło zaowocować materiałem odrobinę bardziej ponurym. Poza tym tak naprawdę aż do wyjazdu w trasę będę się czuł jak w lockdownie - siedzę w domu i gram w gry.
Twoje teksty nie są podzielone na wersy, przypominają wpisy w pamiętniku. W taki sposób są tworzone?
B: To wynika przede wszystkim ze sposobu komponowania utworów - najpierw jest muzyka, później nakładamy na nią wokal, a w konsekwencji dźwięki mają wpływ na dobór słów. Nie komponujemy na popową modłę, czyli zgodnie ze schematem A-B-A-B. Może poza "Nympheas", drugim singlem z albumu, który jest bardzo punkowym utworem. Zazwyczaj nie stosujemy podziału na zwrotki i refren, a to ma bezpośrednie przełożenie na sposób pisania tekstów. Zdarza się natomiast, że w którymś z kawałków powtarzamy kilka tych samych słów. Chociażby w innym niedawnym singlu - "Noah" - zdanie come with me powraca kilkukrotnie, przez co brzmi prawie jak refren, ale nie określiłbym go w taki sposób.
Teksty powstają w niemal podświadomy sposób. Czasami słucham surowych fragmentów naszej muzyki z sali prób, bez dodanych wokali, i słowa same wpadają mi do głowy, co pozwala później dookreślić temat utworu. Trudno się o tym mówi, bo brzmi niemal magicznie, a ja absolutnie w magię nie wierzę, ale niekiedy pojedyncze zdania potrafią pojawić się bez podejmowania jakiegokolwiek wysiłku, nagle po prostu wybrzmiewają w myślach. Jedyne, nad czym później spędzam trochę więcej czasu to dostosowanie tekstów tak, żeby faktycznie każdy mógł się z nimi identyfikować - mężczyźni, kobiety, osoby niebinarne - ale to kwestie czysto gramatyczne.
W trakcie tworzenia często mierzycie się z powątpiewaniem w siebie czy zawsze jesteście pewni swoich artystycznych wizji?
Q: Proces twórczy można podzielić na kilka etapów i tak naprawdę na każdym z nich pojawiają się wątpliwości. Na przykład wtedy, gdy nagrasz pierwsze materiały demo, które czasami potrafią zaskoczyć, bo brzmią lepiej niż się oczekiwało, a kiedy indziej okazują się znacznie gorsze. Największe wyzwania to ta właściwa sesja nagraniowa. Wiesz już, do jakiego zmierzasz brzmienia i chcesz je uchwycić na albumie w najlepszy możliwy i najbardziej szczery sposób. Dlatego też wszystkie ścieżki instrumentalne nagrywamy na setkę i liczymy na to, że uda się nam zarejestrować to jedno idealne podejście. Nie zawsze jest to możliwe, często trzeba wziąć fragment z jednego podejście, inny z drugiego i złożyć je w jak najlepszą wersję ostateczną utworu.
B: W trakcie lockdownu pojawiało się mnóstwo filmików dotyczących sposobu nagrywania czy sprzętu. Trafiłem na taki z Edem O'Brienem z Radiohead, który opowiadał o swoich efektach gitarowych. Ktoś zadał mu podobne pytanie - czy jako muzyk jednego z największych zespołów na świecie nadal miewa wątpliwości - i odpowiedział, że tak, że każdy artysta na świecie czasami czuje się w ten sposób. Mówił, że najpierw ćwiczy, później komponuje utwór, gra go z kolegami w sali prób, nagrywa, pokazuje rezultat przyjaciołom, a później wraca do niego następnego dnia, postanawia zmienić jakiś szczegół i nagle stwierdza, że wszystko brzmi fatalnie, a chwilę później ma ochotę odejść z zespołu [śmiech]. To pokrzepiające, kiedy ktoś o tak długim stażu, tworzący tak inspirującą muzykę odczuwa dokładnie to samo. Wiesz wtedy, że to całkowicie normalne.
Wasze utwory ewoluują z biegiem czasu czy raz nagrane pozostają tymi samymi wersjami na zawsze?
B: Zazwyczaj po czasie wykonujemy je w inny sposób. Byłoby idealnie, gdybyśmy najpierw komponowali z dziesięć utworów, później ogrywali je na koncertach przez rok-dwa i dopiero wtedy nagrywali - tak powstawałyby naprawdę dobre albumy [śmiech]. Nic lepiej nie uczy grania własnych utworów od trasy, a poza tym możesz się przekonać o ich sile oddziaływania za sprawą reakcji publiczności. Kawałki z "You, Me & the Violence" [debiut Birds in Row z 2012 roku] i "We Already Lost the World " [album z 2018 roku] brzmią znacznie lepiej teraz i na pewno te z "Gris Klein" za trzy lata również będą znacznie lepsze.
Rozmawiamy na trzy tygodnie przed premierą albumu, w tej chwili jesteście w pełni zadowoleni z rezultatu czy dokonujecie w myślach poprawek albo szukacie słabych punktów?
B: Na pewno mamy wątpliwości, ale publikowanie każdego kolejnego singla pozwala je rozwiać. Kiedy widzisz, jak ludzie reagują, widzisz udostępnienia utworu albo pozytywne opinie, to pomaga utwierdzić się w przekonaniu, że dałeś radę. Gorzej kiedy zostajesz z własną muzyką sam na sam, słuchanie jej przypomina słuchanie własnego głosu na poczcie głosowej - nikt wtedy nie lubi swojego głosu [śmiech].
Q: Jedyna zmiana, jakiej naprawdę byśmy chcieli jest taka, że zamierzaliśmy nagrać więcej, ale nie mieliśmy już czasu. Chcieliśmy dodać drugą gitarę albo syntezator, ale wtedy nie starczyłoby czasu studyjnego na przykład na wokal. Musieliśmy wyznaczyć priorytety.
B: Integralną częścią albumu jest to, w jakich powstawał warunkach, w jakich byliśmy nastrojach, kiedy pracowaliśmy nad nim. Podczas nagrywania "Gris Klein" zepsuliśmy dwa wzmacniacze i kilka talerzy, co spowolniło cały proces, a do tego potrzebowaliśmy aż dwóch miksów, zanim udało się osiągnąć odpowiednie brzmienie. Gdyby nie lockdown, pewnie nie mielibyśmy na to czasu i ostatecznie album brzmiałby inaczej, więc o ile w studiu czas działał na naszą niekorzyść, poza nim sprzyjał nam. Traktuję to jako pewnego rodzaju świadectwo, kim byliśmy w tym okresie i co robiliśmy.
Wspomniałeś, że z biegiem czasu wasze utwory stają się jeszcze lepsze, może w takim razie warto byłoby nagrać album koncertowy?
B: To całkiem niezły pomysł, ale podoba mi się też to, co Touché Amoré zrobiło ze swoim debiutanckim albumem - na dziesięciolecie został nagrany całkowicie od nowa. To fajny pomysł, chyba nie bylibyśmy w stanie podjąć się go, ale świetnie pokazuje ewolucję zespołu.
Q: Czasami nagrywamy sesje live, to pozwala sprawdzić, jak zmieniała się nasza muzyka.
To może być też zachętą do udziału w waszych koncertach - chociaż gracie znane swojej publiczności utwory, to jednak w wersjach, których nie da się nigdzie indziej usłyszeć.
B: Tak, a w dodatku niektóre z efektów, jakie używamy na gitarach maja bardzo przypadkowy sposób działania. Na przykład w utworze "Cathedrals" pojawia się efekt, który nigdy nie zabrzmi dokładnie tak samo. Możesz pójść na cztery nasze koncerty i usłyszysz cztery wersje tego kawałka [śmiech]. Czasami pewnie będzie to brzmiało fatalnie, kiedy indziej wspaniale [śmiech]. Dlatego też zawsze nagrywamy na setkę - chcemy zachować energię zespołu koncertowego.
fot. William Lacalmontie