Jarosław Kowal: Domyślam się, że trzynaście lat przerwy pomiędzy albumami to kwestia po prostu innych obowiązków - rodzinnych czy zawodowych - z dodatkiem pandemii, ale czy rozważaliście w tym czasie rozwiązanie zespołu, czy jakich by życie nie stawiało przed wami przeszkód, nigdy nie dopuszczaliście takiej możliwości?
Arkadiusz Wiśniewski: Taka możliwość nigdy nie wchodziła w grę. W międzyczasie wydawaliśmy EP-ki i w zasadzie cały czas graliśmy koncerty. Czasami robiliśmy przerwy na kilka tygodni, czasami na kilka miesięcy, ale zawsze pozostawaliśmy aktywnym zespołem. Na pewno były momenty mniejszego entuzjazmu i zapału, ale o kończeniu działalności nigdy nie myśleliśmy.
Nowe utwory powstawały od czasu wydania ostatniej EP-ki w 2017 roku czy to rezultat wyłącznie najświeższych pomysłów?
Na pewno nie są aż tak stare, ale nie wszystkie są zupełnie świeże. Pierwsze numery zaczęliśmy robić jeszcze przed pandemią, a kiedy już się zaczęła, coraz dłuższe przerwy od wspólnego grania opóźniły znacznie proces. Później z kolei zaczynały pojawiać się pojedyncze koncerty, więc znowu nie mogliśmy pracować nad materiałem, bo trzeba było pograć na próbach set koncertowy. Nie spotykamy się już jak małolaty na całodzienne próby, na których starczało czasu na pogranie nowych i starszych rzeczy. Nasze próby są na ogół zwarte, musimy wybrać, na co dokładnie możemy je poświęcić.
Kiedy pracujesz nad utworami przez tak długi czas, w końcu zaczynasz mieć ich dosyć?
Faktycznie były - powiedzmy - pewne wątpliwości, ale z doświadczenia wiemy już, że dopóki utwory nie są naprawdę skończone, zagrane precyzyjnie i z wokalem, to nigdy nie wiadomo, jak ostatecznie zabrzmią. Głowiliśmy się więc przy niektórych, czy na pewno są fajne, czy będą nam odpowiadać, czy wszystkie zasługują, żeby trafić na płytę, czy trzeba będzie je przesiać i co, jeżeli któryś odpadnie? Tego rodzaju rozważania pojawiały się. Nie wszyscy od początku byli przekonani do wszystkich kawałków, ale zauważyłem przy poprzednich nagrywkach, że nie ma co wybrzydzać. Trzeba robić kolejne utwory i dopiero kiedy będą miały niemalże ostateczną formę, tekst, linię wokalną, wtedy można stwierdzić, czy są dobre, czy nie.
Żadnego ostatecznie nie odrzuciliście?
Żadnego. Miałem wątpliwości, czy niektóre z tych kawałków nie są zbyt oldschoolowe w porównaniu z innym, cięższymi, ale myślę, że dopełniliśmy to tematyką tekstów i ostatecznie rozstrzał nie jest duży czy też niekorzystny. Schizma gra od tak dawna, że niektóre utwory mogą odnosić się do starszych dziejów, do oldschool hardcore'u; a inne mogą być bliższe naszym późniejszym dokonaniom, graniczącym z metalem i wszystko trzyma się kupy. Chyba dzięki temu płyta jest bardziej urozmaicona i ciekawsza.
Teksty Schizmy zawsze odzwierciedlały stan, w jakim aktualnie znajduje się gatunek ludzki, zawsze też z nastawieniem na to, gdzie zawodzimy. Współczesność na pewno podsuwała wiele tematów do wyboru, ale czy jako osoba, która zajmuje się tym od trzydziestu lat czujesz, że faktycznie gorzej nigdy nie było?
Świat zabrnął już naprawdę pod ścianę. Zauważyłem, że coraz rzadziej pojawiają się w moich tekstach tematy scenowe, o czym kiedyś pisałem częściej. Dawniej kwestia obecności na scenie hardcore'owej była dla mnie istotna, teraz patrzę na świat z większego dystansu i przynależność scenowa nie jest już tak bardzo istotna, a przynajmniej nie na tyle, by nawiązywać do niej w tekstach. Mamy wokół wystarczająco wiele tematów, które jako dorosła, dojrzała osoba myślę, że mogę komentować.
Pamiętam wywiady z tobą i ze Schizmaćkiem z końca lat 90., gdzie opowiadaliście o starciach z neonazistami, o nalocie na jeden z bydgoskich klubów, o tym, że w razie konieczności, jesteście gotowi walczyć o swoje gołymi pięściami. Taka konieczność to chyba jednak w ostatnich latach rzadkość?
Rzadkość w strefie subkulturowej, bo tematy szowinistyczne czy nacjonalistyczne niestety rozrosły się do organizacji politycznych czy środowisk kibolskich. To już nie jest kwestia skinów przychodzących na koncerty i robiących zadymy, choć zapewne w niektórych miastach do tego ciągle dochodzi. Na pewno są to jednak marginalne wydarzenia. Walka toczy się raczej na platformie obywatelskiej niż załoganckiej, przybiera formę uczestniczenia w protestach i manifestacjach, aktywności w internecie - na przykład podpisywania petycji - uczestniczenia w przeróżnych oddolnych inicjatywach, które wykraczają poza scenę hardcore-punkową.
Przez kilka lat kiedy nie nagrywaliście, pojawiło się wiele młodych osób nie ze sceny hardcore'owej, ale popowej, jak chociażby Billie Eilish, które poruszają tematy zdrowia psychicznego, różnego rodzaju form przemocy, środowiska naturalnego i wiele innych, jakie w hardcore-punku były obecne od zawsze. Myślisz, że skala empatii i uwrażliwienia na problemy społeczne jest u młodzieży faktycznie wyższa i jest jeszcze nadzieja, że jako gatunek skorygujemy kurs i nie spotka nas samozagłada?
Na pewno walka związana z równouprawnieniem mniejszości seksualnych czy kobiet, tematy ekologii i tak dalej nie są obce młodszym osobom, ale pozostaje pytanie, na ile jest to autentyczne zaangażowanie, a na ile trend wynikający z tematów obecnych w popkulturze czy - jak twierdzą niektórzy - z agendy politycznej. Myślę, że mniejsza o to, kto ma w tym jaki interes. Jeżeli w jakimś stopniu otwierają się dzięki temu ludziom oczy na pewne problemy, to można się tylko z tego cieszyć. Nie ważne, czy stoi za tym trend, jeżeli w rezultacie mamy większą świadomość. Może ktoś chce na tym coś ugrać, ale kiedy dzieciak dzięki popkulturze łapie ideę myślenia o tym, co odczuwa drugi człowiek, że konsumpcjonizm jest passe i tym podobne, to trudno mieć o to pretensje. Być może pewne idee i przesłania trafią w ten sposób tam, gdzie Schizma z naszym undergroundowym przekazem nie mogłaby dotrzeć. Siłą masowego rażenia nie dysponujemy, a wielu młodych ludzi nie ma w zwyczaju grzebać pod powierzchnią i często w ogóle nie zdają sobie sprawy z istnienia podziemnej sceny. Jeżeli natomiast usłyszą podobne przesłanie od na przykład Billie Eilish, to faktycznie mogą się nad nim zastanowić. Nie ważne, że jest to pop, ważne, że to dobry kierunek i nie ma co nad tym utyskiwać.
Sądząc po publiczności, jaka przychodzi na wasze koncerty albo odzewie w mediach społecznościowych, jesteś w stanie stwierdzić, czy przede wszystkim wraca do was stałe grono słuchaczy i słuchaczek, czy jest też dopływ nowych osób, które dopiero przy premierze "Upadku" mogły dowiedzieć się o waszym istnieniu?
Na pewno osiągnęliśmy jeden z celów, jakie chcieliśmy osiągnąć po nawiązaniu współpracy z wytwórnią Piranha Music, czyli dotrzeć do kolejnej grupy odbiorców, którzy albo nie zdawali sobie sprawy z naszego istnienia, albo zdawali - bo w końcu gramy od kilku dekad - ale niekoniecznie interesowało ich to, co robimy. Mam wrażenie, że jest spory odzew ze strony słuchaczy metalu, pojawiły się wywiady z nami w bardziej mainstreamowych mediach i chociaż nieszczególnie się tym emocjonujemy, bo nigdy nie szukaliśmy słuchaczy na siłę, widzimy tego zalety. Poletko hardcore-punkowe zaoraliśmy w te i z powrotem już wielokrotnie, więc nie mamy z tym problemu, żeby wyjść do innej publiczności i pokazać swoją muzykę i przekaz. Dlatego też gramy z bardzo rożnymi zespołami i nie robimy problemu, że ktoś jest za mało hardcore'owy. Nowe grono odbiorców na pewno więc pojawiło się, ale nie jest to jakiś istotny przełom. Mamy stałą grupę lojalnych odbiorców i wydaje mi się, że umacniamy w nich przekonanie, że warto przy nas trwać, a jak dochodzi ktoś nowy, to zawsze jest mile widziany.
Grasz też na perkusji z Biszem i B.O.K - to wywiera wpływ na muzykę Schizmy albo na sposób, w jaki funkcjonujecie jako zespół czy to dwa odrębne, nieprzenikające się światy?
W pewnym sensie są to odrębne światy, ale też nie do końca. Na pewno jest to zupełnie inna stylistyka, ale obydwie sceny przyciągają do siebie ludzi, którzy szukają czegoś więcej w muzyce niż tylko rozrywki. Bisz również wywodzi się z undergroundu i konsekwentnie stawia na jakość. Wiem, że wiele osób na scenie hardcore'owej słucha go, ale dla ludzi interesujących się rapem muzyka Schizmy na ogół okazuje się zbyt ostra. Możliwe, że przy Biszu nauczyłem się więcej w kwestii dbałości o słowo. Nie twierdzę, że nie wiadomo jak się rozwinąłem jako tekściarz, ale obecność w zespole być może najlepszego autora tekstów w kraju na pewno jest inspirująca. Bycie perkusistą pomaga z kolei ciekawiej rytmizować słowa. Wersy nie są tak "kwadratowe", jak to często w hardcore-punku bywa, flow odgrywał zresztą zawsze dużą rolę w aranżu tekstu w utworach Schizmy. Podskórnie na pewno jedno na drugie wywiera wpływ i cieszę się, że mogę w tych dwóch składach występować, bo w swoich kategoriach są krajową czołówką.
Jako słuchacz częściej sięgasz po nowości hardcore'owe czy hiphopowe?
W hardcorze niewiele jest w tej chwili przełomowych rzeczy, troszkę od tego odszedłem jako słuchacz. Nasłuchałem się hardcore'u w latach 90. i na przełomie wieków, później niewiele już mnie zaskakiwało czy inspirowało. Niemniej sprawdzam nowe kapele i jestem pod wrażeniem tego, co cały czas dzieje się w scenie. W tej dekadzie sięgam jednak głównie po muzykę instrumentalną, zespołową czy beatmakerską, niekoniecznie hip-hop, bo tym też trochę się przejadłem, grając przez lata jako DJ. Idę bardziej w kierunku około-jazzowych wykonawców, którzy inspirują mnie jako perkusistę.
Kiedy po tylu latach działalności jako muzyk znowu wchodzisz do studia nagraniowego, jest w tym jeszcze coś ekscytującego czy to już zaledwie mierzenie się z koniecznym do wydania albumu i ruszenia w koncerty procesem?
Tak naprawdę dopiero teraz się tym jaram, odkąd zaczęliśmy nagrywać lokalnie. Tym bardziej, że dopiero kiedy położy się wokale, można otrzymać ostateczny obraz materiału. Kiedy ćwiczymy na próbie, raczej nie nagrywamy siebie, a jeżeli już, to po to, by zapamiętać kawałek. Odkąd mamy studio w Bydgoszczy, zyskaliśmy wiele swobody, jeżeli chodzi o czas i natężenie pracy. Przy "Upadku" nagrywałem zazwyczaj po dwa kawałki na dzień, żeby za bardzo się nie styrać, ale nagrywałem za to pełno różnych wersji, a później mieliśmy od cholery take'ów i mogliśmy wybierać najfajniejsze. Dobrze było sprawdzić, jak bardzo możemy dopracować nasze brzmienie w studiu i dobrze było się nie spieszyć. Przy wielu poprzednich płytach nagrywaliśmy na wyjeździe i było to kompletne nieporozumienie. Czasami mieliśmy niemalże zaledwie jeden weekend na zrobienie całego albumu.
Zdecydowana większość opinii wskazuje na to, że "Upadek" to wręcz najlepszy album, jaki nagraliście - zgadzasz się z tym?
Takie odnoszę wrażenie z tych wszystkich powodów, o których przed chwilą mówiłem - to na pewno jest nasz najlepiej zrealizowany album, na pewno jest to dojrzały album i od strony brzmienia, i od strony tekstów, to bardzo spójny i mocny album od A do Z, a nie sądzę, żeby to samo można było powiedzieć o poprzednich. Na każdym zawsze czegoś nie udawało się do końca dopiąć. Były ważne, w danym momencie dobre, niekiedy były nawet krokami milowymi dla całego polskiego hardcore'u, ale nowa płyta w pewnym sensie stawia kropkę nad i. Jest zwieńczeniem naszego rozwoju jako zespołu i być może nie będzie łatwo tego przebić.
fot. Anna Łukaszewicz (1), Marcin Szpak (2, 3)