Obraz artykułu Dom Slaughterów, tom 2. Szkarłat

Dom Slaughterów, tom 2. Szkarłat

79%

W "Coś zabija dzieciaki" James Tynion IV zarysował wizję świata zamieszkałego przez niewidzialne dla dorosłych potwory i polujących na nie łowców z zakonu św. Jerzego. Nawet po domknięciu historii Eriki Slaughter pozostało jednak wiele pytań dotyczących miejsca, które ukształtowało najgroźniejszą z zabójczyń, a seria "Dom Slaughterów" pozwala na nie odpowiedzieć.

W pierwszym tomie ("Znamieniu rzeźnika") poznaliśmy burzliwe losy występującego w głównym tytule tego uniwersum Aarona, tym razem do głosu doszła zupełnie nowa postać, a także nowy duet początkujących twórców - San Johns (współpracował z Tynionem IV przy jednym z zeszytów niedawno zakończonej w Stanach Zjednoczonych serii "The Joker") oraz Letizia Cadonici, autorka licznych rysunków do horrorowych komiksów wydawanych przez Boom! Studios.

 

Charakterystyczna aura nihilizmu, a także ciągłe poczucie, że niezależnie od liczby wygranych batalii, nie da się doprowadzić wojny z nadnaturalnymi istotami do końca pozostały niezmienne, obniżyło się natomiast tempo - "Szkarłat" to bardziej kameralna, nastrojowa historia. Od pierwszych stron wzbudza też bardzo jednoznaczne skojarzenia - skalista plaża i wyrzucone na brzeg ciało młodej kobiety musi przywodzić na myśl początek "Twin Peaks"; tajna siedziba adeptów sztuki eliminowania potworów i hierarchiczne zależności jej mieszkańców mają wiele wspólnego z szeregiem podobnych miejsc służących do okiełznywania wyjątkowych talentów - chociażby technikum zaklinaczy w "Jujutsu Kaisen" albo Instytut Profesora Xaviera dla Utalentowanej Młodzieży; a obozowicze w mrocznym lesie wpisują się w konwencję letnich slasherów typu "Piątek trzynastego" i "Uśpiony obóz". Przesadą byłoby jednak uznanie ich wszystkich za inspiracje, to raczej skorzystanie ze znanych klisz przywołujących określony nastrój w całkowicie autorski sposób.

Najważniejsza w tej układance jest postać głównego bohatera - wszystko kręci się tutaj wokół przynależącego do Szkarłatnych (tych osób, które odpowiadają za prowadzenie Domu Slaughterów) Edwina. W odróżnieniu od posiadaczy masek w innych kolorach, których znamy ze wcześniejszych tomów, członkowie i członkinie tej frakcji nie mają okazji wykazać się w boju, co w oczach pozostałych dyskredytuje ich, w zamian mogą za to nacieszyć się dłuższym życiem, bez okaleczeń, bez wypalenia i bez porzucenia. W tym wymagającym poświęceń, brutalnym świecie Edwin jest ostoją spokoju, zna na pamięć niezliczone książki, w niemal patologiczny sposób do każdej sytuacji podchodzi bez emocjonalnego zaangażowania i właśnie dlatego niespodziewanie zostaje wysłany poza mury zakonu, by zbadać dziwne przypadki incydentów z dotkliwymi kontuzjami oczu, których zbieżność może prowadzić do tworzenia "legend", a te są strawą dla złaknionych strachu potworów.

 

Dotąd tak zarysowany wstęp każdorazowo prowadził do widowiskowych konfrontacji, ale skoro Szkarłatni nie są w tym zakresie ekspertami, scenariusz musiał obrać odmienny kierunek. Dlatego zamiast pojedynków, oglądamy Edwina siedzącego na brzegu jeziora, spoglądającego w kierunku horyzontu z pokładu łodzi, reprodukującego obrazu Marka Rothko (co wydaje się mieć tyle samo sensu, ile byłoby go w ponownym przylepianiu banana do ściany na wzór instalacji Maurizio Catellana) i rozmawia wyłącznie z zaklętym piórem, bo nie potrafi zrozumieć ludzi, ale w potworach dostrzega czystą matematykę i w takiej relacji czuje się najlepiej. Z czasem to wszystko zaczyna zmierzać ku odkrywaniu własnej przeszłości z jednej strony i do ujawnienia się wyjątkowo niebezpiecznej morskiej kreatury z drugiej, ale to właśnie te melancholijne momenty niemalże ciszy i bezruchu, zatrzymania fabuły w miejscu najbardziej intrygują w drugim tomie "Domu Slaughterów". Wydarzenia wydają się nie aż tak bardzo istotne, jak towarzyszący im nastrój.

Akcja nawet w bezpośrednich starciach wydaje się służyć podkreślaniu stanów emocjonalnych głównego bohatera, a nie zachwycaniu spektakularnymi bataliami. Pierwsza bardziej intensywna scena nie przynależy nawet do świata przedstawionego, jest snutą przez Edwina opowieścią o matce i siedmiorgu dzieci zmarłych w tragicznych okolicznościach, zobrazowaną na imponującym spreadzie ukazującym ostatnie chwile ich życia. Ostatnia tego rodzaju scena to także przede wszystkim zaprojektowane z rozmachem kadry, a nie choreografowane pojedynki, strzelaniny czy wybuchy. Śmiertelne zagrożenie przypomina tutaj bardziej zmuszającą do refleksji nad własnym losem ustawioną na kolizyjnym kursie z Ziemią planetę Melancholia z filmu Larsa von Triera niż asteroidę, którą Bruce Willis z ekipą muszą wysadzić w powietrze w "Armageddonie".

 

Nawet na wojnie z potworami zdarzają się momenty wyciszenia, "Szkarłat" znakomicie ukazuje te rzadkie chwile, kiedy samotność jest ucieczką od czegoś znacznie straszniejszego, a zarazem poszerza świat stworzony przez Jamesa Tyniona IV i pokazuje jego zupełnie inny odcień. Po lekturze w pamięci na pewno nie pozostanie żaden szczególny pojedynek, zapiszą się w niej natomiast te puste kadry, kiedy w milczeniu szuka się sensu każdego kolejnego dnia.


Dom Slaughterów

Tytuł oryginalny: House Of Slaughter

Polska, 2023

Non Stop Comics

Scenariusz: San Johns

Rysunki: Letizia Cadonici



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce