Al Ewing w serię wydawniczą Marvel Fresh wszedł z impetem, przypominając, jak przerażający potrafi być Hulk, a później skierował zainteresowania w stronę kosmicznych przygód herosów tego świata. Ram V kojarzony jest raczej z konkurencją i świetnym „Gothanskim Nokturn”, ale również on z horrorem miał wiele wspólnego (chociażby w wydanych również u nas „Dzikim lądzie” i „Błękicie w zieleni”). Wydawać by się mogło, że to drużyna marzeń, ale nie zawsze z połączenia sił dwóch wielkich umysłów musi powstać coś, co dorównuje każdemu z nich z osobna.
Już po kilku stronach jasne jest, że żaden ze scenarzystów nie skorzysta z jednego ze swoich największych atutów i nie sięgnie po horrorową konwencję. Z jednej strony są żołnierze, wybuchy i gnająca na złamanie karku akcja, z drugiej statek kosmiczny i przejmujący nad nim kontrolę obcy. Jak nie trudno się domyślić, za drugi z tych wątków odpowiada Ewing i to jemu przypisano kierowanie losami rozdzielonego z Venomem Eddiego Brocka. Po pokonaniu Knulla został nowym Królem w Czerni, choć szybko okazuje się, że tymczasowym. Zaczyna się jednak od sielanki, drobnej próby naprawienia zła wyrządzonego przez swojego poprzednika, a nawet odrobiny humoru, kiedy cztery wspomagające symbionty otrzymują imiona po Beatlesach. Chwilę później scenarzysta przechodzi do konkretów i zawiązuje jeden z tych uwielbianych przez Marvela splotów czasoprzestrzennych, które pozwalają na wszelkie dziwactwa i równie prędkie wycofanie się z każdego z nich.
.jpg)
Konwencja mocno wysłużona, ale raz po raz znajdzie się ktoś, kto wie, jak wycisnąć z niej świeże soki. Tym razem nie wyszło. Meridius z tak dużą łatwością przejmuję kontrolę nad sytuacją, że Eddie w swojej półboskiej roli wydaje się słabeuszem, a co za tym idzie wszystkie te widowiskowe boje z licznych tomów prowadzących do tego momentu tracą na znaczeniu. Może sprawdziłoby się to lepiej, gdyby niewola w Ogrodzie Czasu została poprzedzona niespiesznie konstruowaną intrygą, ale niestety zwyciężył pośpiech i typowa bolączka wielu komiksów tego rodzaju – natychmiastowe szukanie jeszcze większego i jeszcze groźniejszego przeciwnika.
Trochę ciekawiej jest u Rama V. Powierzono mu losy Dylana, syna Eddiego i dwóch towarzyszących mu symbiontów – wykorzystującego kocie ciało Sleepera i psią wersję Venoma. Ojciec gdzieś w oddali fantazjuje o fajnym nastoletnim życiu swojego syna – jak wielu nieobecnych rodziców, którym wydaje się, że ich brak nie ma aż tak dużego znaczenia – a my patrzymy, jak bójki, szkolne problemy i gniew na cały świat zaczynają zatruwać młodego, sfrustrowanego człowieka. Tęsknota za ojcem i złość na jego nieobecność łączą się w autodestrukcyjnej mieszance, a problemy osobiste z ucieczką przed Fundacją Życie, która zaciera dłonie na myśl o zyskach, jakie może jej przynieść technologia bazująca na możliwościach symbiontów. Podobieństwa do drugiego „Terminatora” są wyraźne, ale gdyby komuś jednak umknęły, na pewno zwróci na nie uwagę cytat z Arnolda Schwarzeneggea: Choć ze mną, jeśli chcesz żyć, rzucony przez wybawicielkę Dylana.
.jpg)
Jest w tym rodzinnym dramacie jeszcze jeden kluczowy bohater – Venom. Z jednej strony najchętniej odszedłby, widząc niechęć swojego nowego nosiciela, z drugiej tylko to daje mu nadzieję na ponowne spotkanie z Eddiem. Podobnie w drugą stronę – nie ma innego powodu, dla którego Dylan tolerowałby wymądrzającego się zmiennokształtnego kosmitę, poza dostrzeganiem w nim cząstki własnego ojca. Przymusowa i zarazem dobrowolna relacja tych dwojga jest sercem tomu i z nią należy wiązać największe nadzieje na to, że z czasem ta debiutująca seria znajdzie swój rytm.
Pierwszy tom odświeżonego „Venoma” jest nieco zbyt bezpieczny, a wyjątkowe talenty jego scenarzystów za bardzo schowane za utartymi schematami. Al Ewing i Ram V zapracowali jednak na status, która pozwala przyznać im taryfę ulgową – oby nasiona, które tutaj zasiali wykiełkowały przy kolejnym spotkaniu.
Venom
Polska, 2025
Egmont Polska
Scenariusz: Ram V, Al Ewing
Rysunki: Bryan Hitch
.jpg)