Obraz artykułu Diabelskie rządy

Diabelskie rządy

68%

W Marvelu po staremu – kolejne duże wydarzenie angażujące liczne postacie z całego uniwersum, kolejne rozważania na temat moralności działań superbohaterów i kolejny monumentalny pojedynek Daredevila z Kingpinem, podczas którego pierwszy znowu zastanawia się, czy może pozbawić drugiego życia, skoro ten wyrządził tak wiele zła. „Diabelskie rządy” to recykling znanych pomysłów, ale trzeba mu oddać, że całkiem udany.

Najciekawsza w całym tym tyglu jest klamra, która go spina – wstęp i zakończenie z udziałem obrzydliwie bogatego rodzeństwa Stromwynów. Przekonanego, że to od jego kaprysów i interesów zależy, kto będzie burmistrzem Nowego Jorku, a nawet prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki. Podobne manipulacje to realny element polityki od początku jej istnienia, ale dzisiaj częściej niż kiedykolwiek dotąd są jawne, bezkarne i bezczelne. Szkoda, że Chip Zdarsky nie zdecydował się pójść dalej w tym kierunku.

 

Ostatecznie Stromwynom bliżej do czarnych charakterów z kreskówek z ubiegłego stulecia. Są jak Dr. Klauf z „Inspektora Gadżeta” albo Dokurobei z „Yattamana” – odległy mózg złowrogiej operacji wprawiający całą tę machinę w ruch, ale pozostający na uboczu, podczas gdy jego osiłki prężą mięśnie w starciach z głównymi bohaterami. Wysługują się przede wszystkim Wilsonem Fiskiem, dodatkowo nakręconym potęgowaną przez trzy tomy „Daredevila” nienawiścią do jego tytułowego bohatera. Dawny Kingpin, a obecny burmistrz Wielkiego Jabłka jest przekonany, że wśród licznych teczek zbieranych na każdego z zamaskowanych herosów była również ta należąca do jego nemezis, ale w wyniku jakichś niewyjaśnionych okoliczności utracił na jej temat pamięć. Trudno mu się dziwić – kto nie wpadł w furię, kiedy nie mógł znaleźć kluczy, choć był pewien, że leżą tam, gdzie zawsze je zostawia, niech pierwszy rzuci kamieniem.

 

Kiedy Fisk podnosi argumenty na rzecz prawnych ograniczeń działalności superbohaterów, nie sposób uniknąć skojarzeń z „Wojną domową” Marka Millara, choć tym razem rozróżnienie, kto jest „dobrym”, a kto „złym” przychodzi znacznie łatwiej, bo przecież Dr. Octopus doprowadzający do aresztowania Sue i Reeda Richardsów albo Taskmaster obezwładniający Spider-Mana (z zaskakująco dużą łatwością) nawet jeżeli usprawiedliwieni odpowiednim rozporządzeniem, nikomu nie mogą wydać się pozytywnymi postaciami. Sympatia czytelników pozostaje po stronie herosów, ale jeżeli na chwilę wsłuchać się w argumenty drugiej strony, nie da się uniknąć konkluzji, że wcale nie chcielibyśmy mieszkać w tym samym mieście, co na przykład Bóg Piorunów, za którym w każdej chwili może ruszyć horda lodowych trolli.

Treści jest w tym tomie sporo, ale ponad spektakularne walki wydobywa się zaledwie sam wierzch. Czy faktycznie potrzebna była kolejna konfrontacja wszystkich ze wszystkimi w ciasnych kadrach gęsto wypełnionych kończynami, rozbłyskami i gruzami niszczonych przy okazji budynków? Czy potrzebne było kolejne starcie na gołe pięści pomiędzy Daredevilem a Kingpinem? Być może łatwiej byłoby zaakceptować, że tym się po prostu cechują crossovery, gdyby nie to, że Zdarsky podsuwa i porzuca ciekawsze pomysły, chociażby pojedynek Fiska z Lukiem Cagem nie na ciosy, tylko na głosy w kampanii politycznej.

Ciekawie wypadają w kontekście rozplanowanych z rozmachem wojen na ulicach Nowego Jorku trzy rozdziały z serii „Daredevil: Nieustraszona”, z Elektrą jako Daredevilem w roli głównej. Na ogół takie przerywniki wybijają z nastroju i nierzadko ma się ochotę je szybko przekartkować, tutaj natomiast są potrzebną chwilą na złapanie oddechu i angażującą, kameralną opowieścią o szukaniu odpowiedzi na palące pytania we własnej przeszłości. Rysownik Rafael De Latorre pozwala sobie nawet na dosłowne cytaty sprzed lat, które muszą wzbudzić entuzjazm u każdego, kto zaczytywał się w pierwszym spotkaniu z Daredevilem opublikowanym w Polsce – „Man Without Fear” Franka Millera i Johna Romity Jr-a, wydanym przez TM-Semic w 1995 roku. Niektóre kadry (jak poniższe) są wprost przerysowane z tego kultowego tytułu. Ten stonowany, choć również zawierający widowiskowe pojedynki (z Kravenem w roli czarnego charakteru) fragment tomu wydaje się nawet bardziej interesujący od batalii toczonych na pozostałych stronach. Z szerszej perspektywy można by uznać, że gdzie diabeł nie może, tam babę pośle, bo Daredevil-Elektra wypada ciekawiej niż Daredevil-Matt.

Jak na specyfikę dużych, crossoverowych wydarzeń, „Diabelskie rządy” sprawdzają się całkiem dobrze. Zdarsky może za bardzo zdał się na schematy, a za mało uwierzył we własne pomysły, ale udało mu się przynajmniej nie przekroczyć granicy absurdu, co w podobnych tytułach jest powszechną praktyką. Być może udało się to dlatego, że chociaż mamy tutaj całą śmietankę superbohaterów Nowego Jorku, autor nigdy nie spuszcza oczu ze swojego faworyta, Daredevila, nadając scenariuszowi dzięki temu bardziej osobistego wymiaru.


Diabelskie rządy
Tytuł oryginalny: Devil's Reign

Polska, 2025

Egmont Polska

Scenariusz: Chip Zdarsky, Jim Zub, Rodney Barnes

Rysunki: Marco Checchetto, Guillermo Sanna, Rafael De Latorre



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2025 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce