Obraz artykułu Batman, tom 4. Joker: Rok pierwszy

Batman, tom 4. Joker: Rok pierwszy

43%

W poprzednim tomie Chip Zdarsky wreszcie złapał równowagę i zaczął sunąć ponad dachami Gotham ramię w ramię z Mrocznym Rycerzem. Szybko okazało się jednak, że krok ma wciąż chwiejny, bo w czwartym tomie potyka się o własne nogi i nie wiadomo właściwie, jaką historię próbuje opowiedzieć.

Początek to powrót do pierwszego tomu, co nie zwiastuje niczego dobrego, bo chociaż poważne spojrzenie na Zur-En-Arrh – alternatywna wersję Batmana, która istnieje po to, by w sytuacjach ekstremalnych przejmować nad nim kontrolę, a do tego nosi czerwono-zółto-fioletowy strój – było intrygujące, scenarzysta zasiedział się w umyśle swojego bohatera i zdecydowanie zbyt dużo czasu poświęcił niezbyt angażującej walce ze sobą samym. Nie jest to zresztą pomysł świeży – Bruce Wayne toczył wewnętrzne boje wiele razy.

 

Wbrew złemu omenowi, początek jest obiecujący. Po ostatnich wydarzeniach Batman rozstał się z rodziną i nic lepszego nie mogło go spotkać. Zawsze im bardziej jest osamotniony w swojej krucjacie, tym ciekawiej wypada. Do tego Zdarsky pokazał go na wstępie w roli, która dzisiaj często sprowadzana jest do zaledwie niewiele znaczącego tytułu, jako „Największego Detektywa Świata” i wraz z rysownikiem Jorge Jimenezem przywołał to oblicze Gotham, które wszyscy najbardziej kochają – ponure, zabudowane wiekowymi, gotyckimi gmachami, wolne od światła słonecznego.

 

Do momentu wejścia do „domu dla lalek”, gdzie ma dojść do spotkania z powracającym Jokerem, wszystko układa się w spójną całość, strona po stronie skutecznie wzmacniającą napięcie i zainteresowanie. Jest odrobina grozy, szalonych pomysłów nemezis Batmana, jest nastrój, w którym coraz bardziej ma się ochotę rozgościć... i wtedy gaz wyzwala Zura ku masochistycznej uciesze zielonowłosego klauna. Niby pragnącego walki z najgroźniejszym obliczem swojego odwiecznego wroga, co jest argumentem naciąganym i pretekstowym.

W umyśle Bruce'a Wayne pojawia się tymczasem cała armia przeróżnych wersji Zura. Przekonująca, że będzie z niej większy pożytek niż z bat-rodziny. Trudno nie odnieść wrażenia, że Zdarsky próbuje po prostu wepchnąć nam do gardeł jeszcze jedną czubatą łychę nostalgii, choć wszystkim już chyba pękają od niej brzuchy. Jeszcze kilka lat temu ujrzenie Adama Westa w stroju Zura (nawet jeżeli tylko w wersji rysowanej) wzbudziłoby spory entuzjazm, dzisiaj od razu nasuwa się pytanie, co dalej? Jak to służy fabule? Poza kolejną fantazyjną walką pozbawioną reguł, niestety nijak.

Popularne dzisiaj (głównie za sprawą filmów) multiwersa już jakiś czas temu obnażyły swoją największą słabość – kiedy można wszystko, historia nigdy nie jest tak bardzo ekscytująca, jak wtedy, gdy zasady są ściśle dookreślone. Jakby tego wszystkiego było mało, powraca również Failsafe – jeden z najmniej interesujących przeciwników Batmana - i zmusza Mrocznego Rycerza do ucieczki w zwykłym, cywilnym samochodzie... Przed przerwaniem lektury powstrzymują właściwie tylko świetne sceny akcji, ale druga połowa tomu i w tym zakresie wzbudza mieszane uczucia.

 

Failsafe zniewala Wayne'a w celi tuż obok Jokera, gdzie ten wyznaje, skąd wiedział, kim byli mentorzy trenujący Batmana. Tak zaczyna się „Joker: Rok pierwszy”. Tytuł odważny, bo nawiązujący do obowiązkowej lektury dla każdego, kto chce mieć choćby ogólne pojęcia na temat Batmana, ale od spełnienia zawartej w sobie obietnicy daleki. Problematyczne nie są tutaj kolejne odniesienia do przeszłości (słynny kadr z „Zabójczego żartu” z Jokerem śmiejącym się w deszczu z palcami wplecionymi we włosy), a pojedyncze realistyczne kadry kompletnie wyrwane z kontekstu, które sprawiają wrażenie przygotowany nie odręcznie, tylko za pomocą sztucznej inteligencji.

Kiedy ten komiks ukazał się na amerykańskim rynku (mniej więcej półtora roku temu), wzbudził płomienne dyskusje w internecie. Wielu osobom wydało się dziwne, że styl Andrei Sorrentino przestał przypominać jego dotychczasowe prace, a przytwierdzony do krzyża, chudy, umięśniony Joker w rurkach, z dziwaczną anatomią i podejrzanie źle umieszczonym sutkiem z daleka zalatywał działaniem generatywnej SI. Artysta zaprzeczał, pokazał nawet filmik dokumentujący proces powstania kontrowersyjnych rysunków, ale niewiele osób przekonał, a DC Comics zapowiedziało zbadanie sprawy. Rezultaty „śledztwa” nie są znane, niesmak pozostał jednak duży i choćby Zdarsky dwoił się i troił, scenariusz nie jest w stanie tego zmienić. Czy jednak taki wysiłek w ogóle został podjęty, co do tego można mieć wątpliwości.

 

Skrótowa historia losów Jokera z kilkoma nowymi informacjami do kanonu wnosi niewiele. Wzmacnia status głównego bohatera rozdziału, ukazując go już nie jako szaleńca, a doskonale wytrenowanego zabijakę kreującego wizerunek błazna, choć w rzeczywistości szachującego Batmana na niemal każdym kroku. Kto lubi graniczącą z romansem dynamikę pomiędzy tymi dwiema postaciami, na pewno będzie uradowany, gdy dotrze do sceny, w której Joker wyznaje, że nie może zabić Batmana, bo go kocha, a ten przyznaje się do tej samej niemocy, ale motywowanej nienawiścią. To najlepszy moment tomu, co nie świadczy o nim dobrze.

 

„Batman” według Chipa Zdarsky'ego to przejażdżka na kolejce górskiej w zawrotnym tempie. Czasami ekscytująca, kiedy indziej chciałoby się wyskoczyć i przerwać to szaleństwo. Po poprzednim wyjątkowo udanym tomie, ten jest najsłabszym w całej serii, ale do mety jeszcze kawałek został.


Batman, tom 4. Joker: Rok pierwszy

Tytuł oryginalny: Batman Vol. 3: The Joker Year One

Polska, 2025

Egmont Polska

Scenariusz: Chip Zdarsky

Rysunki: Jorge Jimenez, Giuseppe Camuncoli, Andrea Sorrentino, Dustin Nguyen, Jorge Corona, Mike Hawthorne



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2025 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce