Małe amerykańskie miasteczka terroryzowane przez potwory, kosmitów i psychopatów z jakiegoś powodu nigdy się nie nudzą. Jest w odcięciu od świata, mimo przynależenia do cywilizacji, fascynująca tajemniczość - z łatwością można uwierzyć, że wystarczy postawić o jeden krok za daleko w głąb otaczającego z każdej strony lasu, by zginąć po uderzeniu szponami bestii albo maczety człowieka. "Coś zabija dzieciaki" korzysta z tego schematu pełnymi garściami i nawet w tytule wzbudza niepokój, bo nie dość, że giną najbardziej niewinni spośród ludzi, to jeszcze z rąk czegoś nieznanego i nadnaturalnego.
Piąty tom to powrót do tego świata po zakończeniu pierwszego dużego wątku, po prequelu i po spin-offie ("Dom Slaughterów"). Początek zawsze jest taki sam - jedno dziecko uchodzi z życiem z masakry całej rodziny, a jego gniew chociaż podszyty przerażeniem na widok potworów, szybko przemienia się w rządzę zemsty. Tym razem pada na Gabi, postać do pewnego stopnia podobną do nieletniego Jamesa, któremu Erika Slaughter pomagała wcześniej. Chłopak chociaż przejawiał cechy stereotypowego dungeon crawlera - czyli nerda rozkochanego w grach fabularnych - potrafił znajdować w sobie odwagę, walczyć o swoje słowem i pięścią. Gabi wydaje się trochę bardziej oczywistą postacią. Wymyślna fryzura, przefarbowane na jaskrawe kolory włosy, kolczyki i tunel w uchu - podręcznikowa zbuntowana nastolatka i rzeczywiście taką z czasem się okazuje, ale nie jest przy tym jedynie zlepkiem stereotypów. Jej chłód w relacjach z ludźmi i gniew w relacji ze światem potrafią przyćmić nawet buntowniczą naturę nieco starszej Eriki, która po ich pierwszym spotkaniu przypomina matkę nieudolnie szukającą kontaktu z dorastającą córką.
Konflikt rozgrywa się na dwóch płaszczyznach. Z jednej strony Erica zamierza po prostu wykończyć kolejnego potwora, z drugiej po złamaniu zasad Zakonu św. Jerzego musi liczyć się z karą. Przez rok udaje się jej kontynuować działalność, ale kiedy spotykamy się z nią w Nowym Meksyku, na obydwu polach dochodzi do kryzysu. Potwór okazuje się dwupostaciowcem, czyli zmorą człekokształtną, co zostaje przedstawione jako wyjątkowo niebezpieczne zagrożenie; a w dodatku do wyrównania rachunków rusza łowczyni z Domu Cutterów, wyjątkowo bezwzględna i wyrachowana, bez mrugnięcia okiem krzywdzące ostatnie osoby, jakie są zielonookiej łowczyni bliskie. Do tego jej opętany pluszak Octo trafia w nieodpowiednie ręce, więc w jednym momencie wszystko zaczyna się walić, a osaczona Erica w kolejnych tomach będzie musiała wybrnąć z wszystkich tych problemów.
Może się wydawać, że to sporo jak na jeden tom, ale Tynion IV nie uległ pokusie narzucenia żwawego tempa i błyskawicznego przejścia do akcji. W końcówce ostatniego rozdziału znalazła się wprawdzie widowiskowa walka, w której Erica pokazała umiejętności akrobatyczne i umiejętności we władaniu nożem, ale ta króciutka scenka to jedynie przedsmak przyszłych wydarzeń. Większość tomu odznacza się stonowaniem charakterystycznym dla pierwszego aktu horroru, wyraźnie da się wyczuć nerwowy nastrój podsycany przez zdezorientowaną lokalną społeczność, który wzmacniają rysunki Werthera Dell'Edery. Gęste cieniowanie twarzy krzyżującymi się, szeroko rozstawionymi liniami podkreśla zmęczenie każdej z postaci - nie konkretnym, wymagającym fizycznego wysiłku wydarzeniem, ale po prostu życiem. Kiedy w dodatku powykrzywiane są w grymasy, uderzają intensywnymi emocjami, czego najlepszym przykładem jest bezradny krzyk zapłakanej Gabi, mówiący więcej niż gdyby próbowała ze szczegółami opisać, w jakim znajduje się stanie emocjonalnym.
Dell'Edera wpuścił tym razem do rysunków więcej światła. O ile wcześniej czerwień krwi wyłaniała się z mroków, agresywnie sygnalizując niebezpieczeństwo; o tyle teraz niektóre sceny z rozczłonkowanymi ciałami, wyrwanymi wnętrznościami i gore wszelkiego rodzaju zostały ukazane bezceremonialnie, w pełnym słońcu, ze zmaksymalizowanym efektem podkręconym przez paletę kolorów dobraną przez Miquela Muerto. Nie ma w tych śmierciach niczego romantycznego czy zagadkowego, są jedynie martwe truchła, z których uleciało życie, co bardziej niż z enigmatycznymi serialami i filmami o horrorze przerywającym małomiasteczkową sielankę, kojarzy się z wyzutym z subtelności splatterem.
Jako wstęp do wydarzeń, które w ogólnym zarysie można z łatwością antycypować, piąty tom "Coś zabija dzieciaki" wywiązuje się z zadania kontynuowania serii w niezmienionej formie, a także składa obietnicę pokazania czegoś nowego. Bez zagłębiania się w struktury i hierarchię Zakonu św. Jerzego, bez nadmiernej ekspozycji i rywalizacji pomiędzy łowcami, scenariusz Jamesa Tyniona IV sprawdza się najlepiej. Oby udało się utrzymać ten kurs jak najdłużej i oby planowany serial (powierzony twórcom "Dark") również poszedł w tym kierunku.
Coś zabija dzieciaki
Tytuł oryginalny: Something Is Killing the Children
Polska, 2023
Non Stop Comics
Scenariusz: James Tynion IV
Rysunki: Werther Dell'Edera
Coś zabija dzieciaki, tom 1. Pomiędzy Stranger Things a Łowcą trolli
Coś zabija dzieciaki, tom 2. Ludzie kontra potwory