Pierwszy rozdział to ustalanie realiów i ról. Jest potwór, jest przestraszony dzieciak odnajdujący siłę do przeciwstawienia się wrogowi, jest też tajemnicza osoba spoza miasteczka, która doskonale wie, co się tutaj dzieje i jak z tym walczyć. Niby standard, ale już po kilku stronach okazuje się, że Tynion (znany między innymi z "Batman Metal") ma na swoje postacie raczej niestandardowe pomysły.
James nie jest kolejnym bojaźliwym nerdem przytłoczonym przez szkolnych dręczycieli - potrafi odpyskować, zebrać się na odwagę i walczyć o swoje nie przez łzy, lecz z zaciśniętymi pięściami. Erica Slaughter z kolei - wbrew nazwisku rodem z komiksów Marvela i DC - nie jest typową zamkniętą w sobie mścicielką. Nie tylko opowiada o potworach wprost, bez bajeczek w stylu Men in Black, nie tylko robi to z taką skutecznością, że całkowicie pominięty zostaje element wieloodcinkowego przekonywania wszystkich wokół o istnieniu morderczych stworów (czyli kolejna klisza), ale w dodatku potrafi zebrać się na empatię i zachowywać zaskakująco ludzko. Nawet bohaterowie z drugiego planu mają unikalne cechy osobowości, czego najlepszy dowód znajdziecie niemal na samym początku - w bardzo nietypowej rozmowie pomiędzy Jamesem a udzielającym mu reprymendy dyrektorem szkoły.
Wątek rodzinny i żywe więzi pomiędzy mieszkańcami Archer's Peak stopniowo wzmacniają fundamenty pod przyszłe tragedie - Tynion chce, żebyśmy lepiej poznali osoby z tła, z których część w przyszłych tomach najprawdopodobniej straci życia, a w konsekwencji nigdy nie będą to zgony lekkie i łatwe do przyjęcia. Z drugiej strony mamy Slaughter, za którą stoi bliżej nieokreślona organizacja, a jej działalność przypomina urzędniczą egzekucję sądowego postanowienia. Nie walczy z osobistą misją i pasją podobną do Van Helsinga, kieruje się procedurami i wykonuje zadania beznamiętnie, jakby wydawała znaczki na poczcie, w czym blisko jej do tyłowego bohatera z norweskiego filmu "Łowca trolli". Podobnie jak on, ma nawet cały zestaw dziwnych artefaktów, z magiczną, pluszową ośmiornicą na czele.
Fascynujące są wreszcie same potwory, może nie nowatorsko wyglądające (ot wielkie robaki w stylu "Żołnierzy kosmosu"), ale świetnie narysowane, zawsze pogrążone w cieniu przełamanym jedynie intensywną czerwienią, co doskonale współgra z ich cechą charakterystyczną - nie każdy może je zobaczyć. Widoczne są dla dzieciaków i dla osób, które znają właściwy sposób patrzenia, co może się kojarzyć z kolei ze znakomitym "John ginie na końcu" Dona Coscarelliego, aczkolwiek natura tych stworzeń to temat, który będzie rozwijany dopiero w kolejnych tomach.
Pierwszy tom serii dźwiga na barkach wszystko to, co we wstępie obowiązkowo powinno się pojawić - przedstawianie postaci, ukazanie mechanizmów, jakimi rządzi się świat przedstawiony i tak dalej. Jeżeli jednak już na tym etapie postacie wydają się interesujące, a rysunki zachwycają, to można uznać, że lepiej z tego obowiązku wywiązać się nie dało. Można te początkowe pięć rozdziałów potraktować jak obietnicę, że dalej będzie tylko ciekawiej i nie ma absolutnie żadnych przesłanek, żeby w to zobowiązanie powątpiewać.
Coś zabija dzieciaki
Tytuł oryginalny: Something Is Killing the Children
Polska, 2020
Non Stop Comics
Scenariusz: James Tynion IV
Rysunki: Werther Dell'Edera