Obraz artykułu Mission: Impossible. Dead Reckoning, Part One

Mission: Impossible. Dead Reckoning, Part One

65%

Po "Mission: Impossible. Fallout" zawieszenie poprzeczki jeszcze wyżej wydawało się niemożliwe i Tom Cruise chyba zrozumiał, że dalsze poruszanie się w tej płaszczyźnie wykracza poza jego możliwości. Nakręcenie "mniejszego" filmu nie musiało jednak oznaczać kroku wstecz, za taki można uznać subtelną autoparodię i żartowanie z własnej konwencji, a tym samym umniejszanie jej wiarygodności.

Cruise najwyraźniej zajrzał do internetu i zauważył, że nie tylko uchodzi za ostatnią prawdziwą gwiazdę Hollywoodu, która wciąż kręci stare dobre blockbustery i potrafi przyciągać setki tysięcy osób przed ekrany; ale także wyrósł na kogoś w rodzaju następcy Chucka Norrisa - kaskaderskie popisy nadały mu nadludzki status i wydaje się, że nie ma wyzwania, któremu nie byłby w stanie sprostać. W pierwszej części "Dead Reckoning" spróbował jednak zmierzyć się z własnym, niedawno uformowanym mitem i to starcie zdecydowanie przegrał.

 

Nie ma w nowym "Mission: Impossible" niczego na miarę pościgu helikopterów, pościgu za motocyklem ulicami Paryża, skoku ze spadochronem z wysokości prawie ośmiu kilometrów albo znakomicie choreografowanej sceny walki Cruise'a z Henrym Cavillem, które wyniosły "Fallout" na wyżyny serii, a nawet jeżeli zdarzają się widowiskowe sceny akcji, w większym stopniu wspierają się pracą komputerów (jak na ironię, jeżeli wziąć pod uwagę temat filmu). Kulminacja wypada tradycyjnie na sam koniec, kiedy trafiamy do pociągu gnającego na grożący zawaleniem most, czyli do wariacji na temat znany w kinie od blisko stu lat, począwszy od "Generała" z Busterem Keatonem przez "Most na rzece Kwai" po otwarcie "Toy Story 3". Można tę scenę uznać za nieco odmienną jakość w świecie Mission: Impossible, bo zbudowana jest raczej z napięcia i zmagań z uciekających czasem, niż z zawrotnego tempa i wybuchów w tle. Gorzej wypadają te momenty, którym da się przypasować odpowiedniki w poprzednich częściach, czyli przede wszystkim pościgi i bezpośrednie pojedynki.

Skoro Ethan Hunt uciekał przed wrogami albo gonił ich w każdym możliwym pojeździe, a jego legenda jest dzisiaj najsilniejsza od prawie trzech dekad, podjęta została niebezpieczna decyzja o puszczeniu oczka, samoświadomym żarcie i ruszenie w pościg rzymskimi ulicami małym, żółtym fiatem, który okazuje się w dodatku niesforny i sprawia spore kłopoty specowi od mechaniki wszelkiego rodzaju. Jeżeli dodać do tego kajdanki i przestraszoną partnerkę, więcej jest w tym z komedii spod znaku "Zgadnij, kim jestem?" z Jackiem Chanem niż szpiegowskiego thrillera. O parodię twórcy ocierają się jeszcze kilkukrotnie i chociaż nie w tak jaskrawy sposób, jak w obecnym kształcie jawnie drwiący z własnej konwencji "Szybcy i wściekli", nastrój wyraźnie odstaje od znanego z poprzednich sześciu części.

 

Nacieszyć oka nie można w pełni również w scenach walk wręcz - tej z Cavillem trudno byłoby dorównać, ale rezygnacja z dłuższych ujęć w szerokim kadrze na rzecz ciasnoty, licznych cięć i zakamuflowania ruchu do tego stopnia, że niekiedy nie da się rozpoznać czyja kończyna do kogo należy to zwrot w zdecydowanie gorszym kierunku. Najciekawiej wypada Pom Klementieff jako połączenie Harley Quinn według Margot Robbie z Ares (Ruby Rose) z drugiego "Johna Wicka", ale w jej potencjalnie najmocniejszym momencie, w walce w ciemnym zaułku, dostajemy coś w rodzaju kręconego drżącymi dłońmi found footage. O takich absurdach, jak zsynchronizowany ze stoperem w zegarku skok z rozpędzonego pociągu na pakę ciężarówki czy rozbrajanie bomby zagadkami, jakich Riddler nie zadałby Batmanowi nawet w latach 40. nawet nie wspominając.

Jak nie akcja, to może relacje pomiędzy postaciami... ale i tutaj sytuacja jest dziwaczna i nieczytelna. Po tych wszystkich latach Hunt zgromadził rodzinkę na wzór Dominica Toretto, ale dopiero teraz zaczął w tak bezpośredni sposób podkreślać, jak bardzo jest dla niego ważna, łącznie ze złodziejką (Hayley Atwell), którą poznał chwilę wcześniej i która wielokrotnie wykiwała go, a nawet porzuciła na pewną śmierć. Jest pomiędzy nimi chemia, przypominają bardziej Griswoldów niż parę zabijaków, ale trudno przyjąć na wiarę, że byliby w stanie w tak krótkim czasie wykształcić tak znacząca więź, by bohater Cruise'a deklarował stawianie życia bohaterki Atwell ponad własnym. Z drugiej strony śmierć kobiety darzonej romantycznymi uczuciami (żeby zabolała nas bardziej, do prawie trzygodzinnego filmu wciśnięto kilka ujęć z randką w Wenecji) okazuje się zaskakująco nieistotna, a przemiana bohaterki Klementieff jest równie zaskakująca jako przemiana kolejnych morderców i śmiertelnych wrogów Son Goku w jego najbliższych przyjaciół.

 

Może w takim razie fabuła... Cruise (bo wiadomo, że reżyser Christopher McQuarrie jest u niego na zleceniu) z czujnością Patryka Vegi wychwycił, o czym wszyscy teraz mówią i co wszystkich niepokoi, a następnie przekuł to w czarny charakter. Obawy dotyczące sztucznej inteligencji są jak najbardziej słuszne, z nią zresztą do pewnego stopnia wiążą się niedawno wszczęte największe od dekad strajki w Hollywood, ale kiedy tak zwany Byt tworzy dla siebie przewodni motyw graficzny i wydaje określony dźwięk za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie, a w dodatku ma swojego ludzkiego pachołka, trudno nie odnieść wrażenia, że zamiast współczesnego komentarza powstało coś na miarę odcinka animacji "G.I. Joe", a więcej o aktualnej sytuacji można wyczytać z niemieckiego "Der Herr der Welt" z 1934 roku czy nawet z "M3gan".

Po tych wszystkich spektakularnych skokach, Tom Cruise nieomal przeskoczył rekina, ale po pierwsze póki co dostaliśmy właściwie połowę filmu (gdyby skrócić ją o godzinę, niczego byśmy nie stracili); a po drugie nawet w nieco słabszej formie Ethan Hunt wciąż pozostaje drugim najciężej pracującym bohaterem współczesnego kina akcji (John Wick na samym szczycie jest nietykalny). Największym wrogiem pierwszej części "Dead Reckoning" jest poprzedzający ją "Fallout", jeden z najbardziej widowiskowych filmów gatunku w ogóle. Nie udało się do niego zbliżyć, ale na tle "Nie czas umierać", "Gray Mana" albo niektórych produkcji superbohaterskich (na przykład "Czarnej Wdowy") rezultat jest wyjątkowo efektowny i nie pozostawia złudzeń, że komputery nigdy nie będą w stanie wygenerować scen zapierających dech w piersiach z porównywalną siłą, jaka emanuje z ekranu, gdy oglądamy popisy kaskaderów rejestrowane bezpośrednio na planie. Pod tym względem Hunt już zwyciężył nad Bytem.


Mission: Impossible. Dead Reckoning, Part One

Stany Zjednoczone, 2023

Paramount Pictures

Reżyseria: Christopher McQuarrie

Obsada: Tom Cruise, Hayley Atwell, Pom Klementieff



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce