Obraz artykułu Gray Man. Szare kino akcji bez krzty oryginalności

Gray Man. Szare kino akcji bez krzty oryginalności

40%

Oryginalność nie jest wartością niezbędną, a wręcz coraz trudniejszą do osiągnięcia we współczesnym kinie, ale rozrywkowość może stanowić zadowalający ekwiwalent. W "Gray Man" nie ma jednak nawet tyle - to do bólu nudny film, przy którym nawet te gorsze z Chuckem Norrisem nabierają wartości.

Bracia Russo to jedni z najważniejszych inżynierów sukcesu Marvel Cinematic Universe. W "Zimowym żołnierzu" pokazali poważniejszą perspektywę na kino superbohaterskie, ocierając się niemalże o polityczny thriller; w "Wojnie bohaterów" jako pierwsi zebrali i skonfrontowali ze sobą większą grupę herosów; a później wyreżyserowali spektakularny finał, który na zawsze odmienił oblicze kina. Ich zasługi dla największej marki filmowej w historii są niepodważalne, ale w zamian wzięli równie wiele.

 

Paliwem napędzającym produkcje Marvela są ich bohaterowie. Nie wystarczy wprawdzie sam Thor, żeby zagwarantować sukces (czego "Mroczny świat" jest dobitnym przykładem), ale nie trzeba wielkich wysiłków fabularnych, żeby zapewnić wysoki poziom rozrywki ("Miłość i Grom"). "Gray Man" (a w ubiegłym roku "Cherry") jest z kolei dowodem na to, że bez charyzmatycznego frontmana nie tylko z kilkuletnim stażem na ekranie, ale również z pięćdziesięcioletnią historią w popkulturze te proste, wtórne historyjki nie działają z porównywalną siłą. To, co można było wybaczyć Iron Manowi albo Czarnej Panterze, których znamy od dziecka, z którymi mamy kubek albo t-shirt, nie przychodzi równie łatwo w przypadku anonimowego twardziela.

Za potwierdzenie mogą posłużyć sceny walk. Marvel na ogół nie poświęca im wiele uwagi (za wyjątkiem "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni"), ale nie ma to znaczenia, kiedy naprzeciw siebie stają Iron Man i Kapitan Ameryka. Bohaterem "Gray Man" jest jednak człowiek, którego powinniśmy postrzegać jako zabijakę, specjalistę w swoim fachu, choć nie ma ku temu żadnych przesłanek. Russo postawili na stylowe pojedynki wzorowane na "Johnie Wicku", ale wyłącznie od strony wizualnej. Żywe kolory, dym i fantazyjne zabawy z oświetleniem nie przesądziły o niespodziewanym sukcesie skromnego filmu, który dał Keanu Reevesowi drugą młodość. To zasługa pieczołowicie przygotowanej choreografii przez ludzi, którzy doskonale się na tym znają, odrobili lekcje z klasyki z Hongkongu i nie uciekają się do sztuczek pokroju szybkich cięć, drżących obiektywów czy dużych zbliżeń, od których tutaj aż się roi.

 

Co gorsze, cały scenariusz przypomina kompilację schematów wykorzystywanych w kinie akcji od przynajmniej połowy wieku i to nie na bazie nawiązań, poszukiwań nowych zastosowań dla sprawdzonych pomysłów czy nawet ironii, a raczej na zasadzie ślepego, bezrefleksyjnego naśladownictwa. Główny bohater przedwcześnie wychodzi z więzienia w zamian za wykonanie rządowego zadania, ale podczas jednej z misji sprzeciwia się, bo nie chce narażać życia dziecka i chwilę później odkrywa, że został zdradzony przez przełożonych. Musi dowieść prawdy, ale po drodze czekają go obowiązkowa walka w samolocie łącznie ze skokiem bez spadochronu; ucieczka z pułapki, w której stopniowo podnosi się poziom wody i pościg samochodowy. Mało? No to jeszcze przyjaźń z "bystrym" dzieciakiem, którego trzeba uratować przed tarapatami; przerysowany czarny charakter (Chris Evans z "doklejonymi" wąsami jest dosłownie o jeden krok za Lexem Luthorem według Jessiego Eisenberga) albo CGI tak paskudne, że gdzieś w Los Angeles Rock właśnie rozsiada się z satysfakcją w fotelu i myśli: "Mumia powraca" była przynajmniej "tak zła, że aż dobra".

Ryanowi Goslingowi przegrywa z bezradnością - stara się z całych sił, ale nie dostał niczego do zagrania, a jego sposób bycia nie jest naturalnie dostrojony do kina akcji. W podobnej sytuacji niedawno znalazł się Chris Hemsworth w "Tyler Rake. Ocalenie", ale jako duchowy spadkobierca Sylvestra Stallone'a i Arnolda Schwarzeneggera samą aparycją podniósł poprzeczkę znacznie wyżej. W "Gray Man" najbardziej udał się tytuł - to szary akcyjniak bez własnej tożsamości, już lepiej odświeżyć coś z dorobku Jean-Claude'a Van Damme'a albo nawet Lorenzo Lamasa czy Billy'ego Blanksa. Russo wygenerowali kolejny standardowy film klasy N, czyli netfliksowy odpowiednik skrajnie tandetnych produkcji, które w wypożyczalniach kaset wideo nie dość, że zajmowałyby dolną półkę regału, to jeszcze ich okładkę zdobiłaby naklejka głosząca: 3 złote za 3 dni. Różnica jest taka, że tamte filmy kosztowały stosunkowo niewiele i miały oddane grono fanów, a produkcje Netfliksa dysponują ogromnymi budżetami i pozostawiają po sobie rozczarowanie.


Gray Man

Tytuł oryginalny: The Gray Man

USA, 2022

Netflix

Reżyseria: Joe Russo, Anthony Russo

Obsada: Ryan Gosling, Chris Evans, Ana de Armas



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce