Obraz artykułu Biedne istoty. Frankenstein była kobietą

Biedne istoty. Frankenstein była kobietą

100%

Filmy Lánthimosa nie są dla wszystkich, o czym można było się przekonać już po kwadransie "Biednych istot", kiedy kilka osób opuściło salą na widok zabiegu ekstrakcji mózgu z wnętrza czaszki. O tym, że Lánthimos potrafi wycisnąć z kina absolutnie wszystko świadczyły z kolei głośne zachwyty tej części publiczności, która została i nie tłumiła emocji, odkrywając kolejne wymiary jego bajkowej groteski.

Kogo zwiedzie plakat z Emmą Stone przypominającą księżniczkę Disneya, ale zdecyduje się wytrwać aż do napisów końcowych, ten/ta rzeczywiście może ze zdumieniem graniczącym z przerażeniem towarzyszyć Belli Baxter na drodze do zaspakajania ciekawości świata, przy której podróż Alicji przez Krainę Czarów jest równie atrakcyjna, co zwiedzanie Gdańska na pokładzie meleksa. To zdecydowanie inna bajka, a jeżeli usilnie szukać porównania, bohaterce "Biednych istot" znacznie bliżej do gnijącej panny młodej niż do Śnieżki albo Kopciuszka.

 

Specyficzny czarny romantyzm i balansowanie na cienkiej granicy cukierkowego świata naiwności z jego najpodlejszym, ponurym obliczem znane z wielu filmów Tima Burtona są tutaj tak bardzo wyraźne, że gdyby w roli głównej obsadzić Helenę Bonham Carter, a do roli próbującego wykorzystać ją amanta, z czasem padającego ofiarą własnego zarozumialstwa, wytypować Johnny'ego Deppa, można by uwierzyć, że właśnie w tym bezkompromisowym kierunku w końcówce pierwszej dekady XXI wieku poszedłby reżyser "Edwarda Nożycorękiego" czy "Sweeneya Todda", gdyby nie skłonił się ku twórczości familijnej.

Poza śladami Burtona, mnóstwo jest w "Biednych istotach" odniesień do klasyki horroru z lat 30. Jeżeli mamy do czynienia z ożywionymi zwłokami i szalonym naukowcem, to pierwszym skojarzeniem musi być "Frankenstein" (do niego nawiązuje również książkowy pierwowzór Alasdaira Graya), ale niemal statyczne tła i teatralne rekwizyty choć znacznie bardziej zaawansowane, natychmiast przywołują w myślach kadry z "Draculi" z 1931 roku - zwłaszcza na początku, kiedy niemal nie wyściubiamy nosa poza przedstawioną w czerni i bieli rezydencję naukowca - albo o rok młodszej "Mumii", gdy zostajemy zabrani w egzotyczną podróż po retro-futurystycznej Europie i północnej Afryce, które niby odwzorowują XIX-wieczne pocztówki, ale oglądamy jej oczami Belli, dziewczynki umieszczonej w ciele kobiety, która wszystkiemu się dziwi, wszystko wyolbrzymia i zniekształca. Powstały dzięki temu tak wymyślne i fascynujące krajobrazy, że już samo wodzenie za nimi wzrokiem wynagradza poświęcenie seansowi stu czterdziestu minut.

 

Co ciekawe, Lánthimos przetestował wraz z operatorem kamery, Robbiem Ryanem, szereg obiektywów, ale ostatecznie do wykreowania wyjątkowo plastycznej, oryginalnej wizji wystarczyły mu zaledwie cztery, choć niekiedy stosowane w niecodzienny sposób (na przykład obiektyw 16mm zakładany na kamerę 35mm, co pozwala na winietowanie kadrów). Wśród wybranych znalazł się również rzadko używany w filmach obiektyw Petzvala (Robert Eggers sięgnął po niego w "Lighthouse") umożliwiający kręcenie zapierających dech w piersiach portretów bez przymusu rezygnowania z szerokości obejmującej niemałe połacie drugiego planu, tutaj stosowany głównie do podkreślania zmagań toczonych w głowie Belli za pomocą samej mimiki. Stone wykorzystała możliwości tego narzędzia w stu procentach, co nie powinno zresztą zaskakiwać, bo w wielu wcześniejszych rolach dała się poznać jako wyjątkowo ekspresyjna aktorka (z "Birdmanem" na czele).

"Biedne istoty" nie są jednak zaledwie ładnym obrazkiem, ani nawet ładnym obrazkiem z romantyczną historią podszytą tragedią - treści i kątów, pod jakimi można ją analizować starczyłoby na kilka prac magisterskich. Na wstępie pojawia się moralny dylemat związany z seksualnymi potrzebami Belli, bo przecież z jednej strony jest dorosłym ciałem, ale z drugiej umysłem dziecka. Zaraz później zaczyna nasuwać się kolejne pytanie, o osobiste właściwości, z jakimi przychodzimy na świat i o te, które z czasem nabywamy, z wyraźną sugestią, że empatia i współczucie potrzebują intelektualnego zaangażowania, by zaistnieć, nie powstają w człowieku samoistnie. Kolejny element to feminizm, siłą rzeczy w wydaniu pop, ale liczne porównania do "Barbie" Grety Gerwig (publikowane pod powracającym w wielu komentarzach hasełkiem "Barbenstein") są zdecydowanie na wyrost i spłycają perspektywy przedstawione w obydwu filmach, za czym stoi zresztą odrobina hipokryzji, bo kiedy pojawia się kolejny film o starszym mężczyźnie w kryzysie, jakich po "American Beauty" namnożyło się wiele (ostatnio chociażby "Dream Scenario"), znaki równości nie są stawiane równie ochoczo.

 

"Biedne istoty" prędzej można by uznać za ciąg dalszy "Barbie", której ostatnią sceną była pierwsza wizyta tytułowej bohaterki u ginekologa, a tutaj za temat wiodący należałoby uznać seksualne przebudzenie bez poczucia wstydu. Podobnie jest z kilkoma wariantami "kenów" przedstawionych przez Lánthimosa - to już nie są zagubieni chłopcy, dla których wciąż tli się nadzieja, ale to nie jest też mężczyzna jako zbiorowy czarny charakter na wzór chordy zombie w apokaliptycznych filmach. Spektrum jest bardzo szerokie - na jednym jego krańcu znajdują się Duncan Wedderburn (Mark Ruffalo) i Alfie Blessington (Christopher Abbott), dwa ucieleśnienia wszystkiego, co przychodzi na myśl, gdy wspomina się o toksycznej męskości, ale radzący sobie z odrzuceniem na odmienne sposoby - jeden płacze i tupie jak małe dziecko, drugi sięga po przemoc. Na drugim krańcu znajduje się gotowy ponieść każdą cenę, głęboko zakochany Max McCandles (Ramy Youssef), który sprawia wrażenie odwrotności typowej kobiecej roli w popkulturze, cierpliwie czekającej aż ukochany wróci z wojaży i "wyszaleje się", by w końcu wziąć z nim upragniony ślub.

Najciekawszą męską postacią jest jednak Godwin Baxter (niezłomny Willem Dafoe) i to nie tylko dlatego, że jego upiorna charakteryzacja prezentuje się wyjątkowo imponująco. Reprezentuje postać ojca podejmującego decyzje za córkę, chroniącego ją przed złym światem, ubezwłasnowolniającego "dla jej dobra", ale nie pozostaje stereotypowym domowym patriarchą do samego końca. W porę usuwa się na drugi plan, by nie przeszkadzać Belli w realizowaniu głośno artykułowanych - wspieranych rzucaniem laboratoryjnymi przyrządami - pragnień, co ostatecznie ratuje ich relację i pozwala dostrzec w niej rodzicielskie ciepło.

 

"Biedne istoty" wyraźniej niż "Barbie" zaznaczają, że nie męskość sama w sobie jest problemem, z którym wszyscy powinniśmy się zmierzyć, tylko niektóre jej wymiary niesłusznie znormalizowane na przestrzeni wieków. Ten egalitarny przekaz jest zresztą podwójnie wyróżniony także w sferze wizualnej, bo rzadko zdarza się, by w filmie zawierającym tak wiele scen erotycznych ukazywano po równo nagie ciała męskie i kobiece. Co jednak najistotniejsze, feminizm nie jest w tej historii celem. Bella odkrywa go i przysposabia jako narzędzie do zmienia świata na lepsze, co może wydawać się naiwną ambicją, ale na naszych oczach przeobraża się z rozdawania cudzych pieniędzy biednym w rozpoczęcie kariery naukowej i odważne kroczenie ku realizowaniu marzenia.

Wszystko to może wydawać się śmiertelnie poważne, ale być może największym atutem "Biednych istot" jest lekkość i mistrzowsko wyważony czarny humor. Kiedy kierująca się instynktami Bella nagle wstaje od stołu pod wpływem irytacji wywołanej płaczem niemowlaka i deklaruje: Muszę uderzyć to dziecko; kiedy Godwin opowiada o krzywdach, jakie spotkały go z rąk własnego ojca; kiedy rozsierdzony Duncan odchodzi od zmysłów, gdy traci wymarzoną funkcję mentora i kochanka Belli, za każdym razem trudno powstrzymać się przynajmniej od uśmiechu. O sprawności Lánthimosa w posługiwaniu się środkami zarezerwowanymi dla komedii dodatkowo może świadczyć to, że nawet żarty gastryczne potrafi przedstawić tak, by wybrzmiały w zgodzie z kontekstem nadającym im humorystyczny i fabularny sens, a nie dla wyrwania z gardeł rubasznego rechotu na wzór seks-komedyjek z lat 80. i 90. ubiegłego stulecia.

 

Za powstanie "Biednych istot" odpowiada szereg wybitnych postaci - poza reżyserem, autorem książkowego pierwowzoru, operatorem kamery i obsadą, także znakomity brytyjski muzyk Jerskin Fendrix (który w przeszłości współpracował między innymi z Black Midi) czy James Price i Shona Heath - duet odpowiedzialny za scenografię. Rezultatem jest obraz, który w każdej sekundzie jeżeli nie fascynuje i zachwyca, to przynajmniej zaciekawia i nie pozwala odczuć, kiedy te niespełna dwie i pół godziny mijają. To jeden z tych filmów, które przypominają o wielkości kina i mnogości środków, jakimi dziesiąta muza może się posługiwać, by wprawiać nas w osłupienie. Jeden z tych, które zapiszą się w jej historii złotymi zgłoskami.


Biedne istoty

Tytuł oryginalny: Poor Things

Irlandia/Wielka Brytania/USA, 2023

Reżyseria: Yórgos Lánthimos

Obsada: Emma Stone, Mark Ruffalo, Willem Dafoe



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce