Obraz artykułu Flavor Girls. Czarodziejki z Francji

Flavor Girls. Czarodziejki z Francji

80%

Kiedy światu zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo z kosmosu, a połączone siły armii całego globu i wysiłki rządowych agencji nie wystarczają, ratunek może być tylko jeden - magiczne dziewczyny. Aż strach pomyśleć, jak na ich odkrycie zareagowaliby frustraci pokroju Bena Shapiro, który publicznie spalił lalkę Barbie, kiedy ekranizacja jej przygód zadała dewastujący cios jego męskości, ale tego rodzaju postacie nie są aktualnym trendem, ich historia sięga lat 60. i wciąż trwa, czego "Flavor Girls" jest doskonałym przykładem.

Mahou shoujo (czyli właśnie "magiczne dziewczyny") jako odrębny gatunek fantasy zaczęło się od "Czarodziejskiego zwierciadełka", które osobom wychowanym na japońskich animacjach emitowanych na początku lat 90. na Polonii 1 jest doskonale znane. To jeszcze nie były widowiskowe starcia z przybyszami z obcych planet czy zaklętymi monstrami, raczej zmagania na własnym podwórku albo na szkolnym dziedzińcu, ale cechy charakterystyczne został wyraźnie wyodrębnione (chociażby obowiązkowa przemiana) i ewoluowały aż do 1992 roku, kiedy cały świat zwariował na punkcie ekranizacji "Czarodziejki z Księżyca".

 

Moda doprowadziła do powstania kolejnych tego rodzaju produkcji nie tylko w rodzimej Japonii, ale również poza nią - chociażby włoskie "W.I.T.C.H." czy amerykańskie "Atomówki" - i chociaż szczytowy moment popularności mahou shoujo dawno minął, wciąż można natrafić na zafascynowane nimi osoby, przekuwające wysłużoną konwencję na coś własnego. Kimś takim jest Loïc Locatelli-Kournwsky, który kierował się nie tylko sentymentem, ale nawet bardziej szczerą pasją - w przeszłości współpracował ze studiami produkującymi seriale anime, między innymi z Mappą czy Bones, tworzył również tła oraz inne, pomniejsze elementy do takich tytułów, jak "Somali i Strażnik Lasu" czy "Macross". Można uznać, że zna się na rzeczy i faktycznie jego Flavor Girls to więcej niż tylko kolorowy girlsband.

Projekty postaci mają wyraźnie mangowy sznyt, ale nie karykaturalny (jak Bójka, Bajka i Brawurka) i nie są zniewolone przez uporczywe próby dokładnego odtworzenia stylu Naoko Takeuchi albo kolektywu Clamp. Odrobinę za duże oczy i za długie kończyny bohaterek wzbudzają jednoznaczne skojarzenia, ale kontury poprowadzone nakładanymi na siebie liniami albo nie stykającymi się ze sobą nie pasują do mangowej precyzji, bliżej im do stylu innych działających pod jej wpływem francuskich twórców - Bastiena Vivèsa ("Lastman") czy Timothé Le Bouchera ("Dni, których nie znamy", "Pacjent", "47 strun").

 

Locatelli-Kournwsky sięgnął nie tylko po wizerunki, które automatycznie trafiają do jedynej możliwej kategorii popkulturowej, ale również wprawił je w ruch z wyraźnym zamiłowaniem do źródła inspiracji, czego o Vivèsie i Le Boucherze nie można napisać. W momentach emocjonalnego uniesienia dorysowuje bohaterkom pokaźnych rozmiarów krople łez w kącikach oczu; kiedy krzyczą z przerażenia, usta zajmują połowę ich twarzy; kiedy zadają potężny cios, lądują kilka metrów dalej, tyłem do wywołanej przez niego eksplozji, z obojętnym wyrazem twarzy; a kiedy są rozgniewane, ich oczy spowija cień - to czytelne kody, która na mapie należałoby oznaczyć pinezką wbitą w okolicach Tokio.

Elementy obyczajowe zostały niemal całkowicie wycięte, nie ma typowych dla gatunku przebłysków z życia szkolnego i nastoletniego romansu, ale zgodnie ze schematem, najpierw przez chwilę obserwujemy codzienność Sary, głównej bohaterki, a dopiero później jesteśmy świadkami wydarzeń prowadzących do odmienienia definicji tego, co będzie dla niej normalne. Klisza jest na tyle dobrze znana, że dziury w fabule same się wypełniają, jedyny skrót, który może wydać się ponaglony to przeskok z wahania przed przyjęciem roli superbohaterki do determinacji, by aktywnie ratować świat. Nie stoją za tą decyzją emocje, wahanie ani przez chwilę nie wydaje się realne, ale czy mogło takie być? Nawet gdyby podkręcić dramaturgię do ekstremum, odrzucenie nowej roli nigdy nie wydawałoby się prawdopodobne. Na tej samej zasadzie z łatwością można antycypować kolejne wydarzenia - wdrażanie w szeregi Strażniczek Świętych Owoców, trening, stopniowe odkrywanie swoich mocy, pierwsze, nieudane starcia z Agarthianami. Jak w "Dniu świstaka", cały czas wiemy, co (w ogólnym zarysie) zaraz się wydarzy, ale także tutaj trudno uczynić z tego zarzut - dzięki krótkim, niespodziewanym wtrąceniom i akcji na wysokim poziomie, prześlizgiwanie się przez to, co znane sprawia przyjemność.

 

Locatelli-Kournwsky nie oszczędza na kadrach przy rozrysowywaniu scen pościgów, a w rezultacie - podobnie jak za sprawą większej liczby klatek wyświetlanych na sekundę w animacji - zwiększa płynność pozornego ruchu. Przeskakiwanie podmiot do podmiotu w tej samej scenie z głównej bohaterki do jej przeciwników pozwala w dodatku uwierzyć, że oddech śmierci jeży włosy na karku przestraszonej Sary. Jeszcze intensywniejsze są grupowe walki, gdzie co dwa-trzy kadry zmienia się wiodąca Flavor Girl, a wraz z nią otoczka kolorystyczna podkreślona strojami, broniami i rozbłyskami towarzyszącymi każdemu atakowi. Niejednemu superbohaterskiemu komiksowi głównego nurtu brakuje równie angażujących i zobrazowanych na tak wielu stronach pojedynków, jakimi można tutaj nacieszyć wzrok, co nie oznacza, że fabuła idzie z czasem w odstawkę.

Na początku trzeciego rozdziału poznajemy przeszłość Naoko, liderki grupy, która intryguje od pierwszej sekwencji kadrów, kiedy stopniowo pełna paleta kolorów zostaje przejęta przez ciemny szaro-niebieski odcień symbolizujący przejście do sfery retrospekcji. W tej ponurej otoczce niespodziewanie nadarza się okazja do zwolnienia tempa i skupienia się na osobistej tragedii, emocjach związanych ze stratą kogoś bliskiego po ataku kosmitów i płynnego przejście do niemal surrealistycznego mierzenia się ze strachem. Trudno nie odnieść wrażenia, że wszystko to stanowi zaledwie wstęp do właściwej części międzyplanetarnego konfliktu, ale wstęp na tyle ciekawy, że chce się poznać ciąg dalszy.

 

Gdyby te argumenty nie wystarczyły, niemożliwym do odparcia będzie kolejny dowód uwielbienia Locatelliego-Kournwsky'ego do Japonii - swoista, skrócona adaptacja kultowego surrealistycznego horroru "Dom" w reżyserii Nobuhiko Obayashiego dodatkowo oddzielona od głównej historii graficznym filtrem przypominającym screentone. Dla wielbicieli horroru to gratka, podczas czytania której uśmiech ani na chwilę nie zniknie z twarzy.
 

Po co czytać francuskie mahou shoujo, skoro istnieje tak wiele japońskich? Często kiedy funkcjonuje się wewnątrz jakiejś kultury, trudno spojrzeć na nią z boku i wyodrębnić cechy charakterystyczne, "Flavor Girls" dokonuje tego z niemal akademicką precyzją, dodając przy tym wiele autorskich elementów. Podobnie jak Super Sentai nie są tym samym, co Power Rangers, także tutaj inny punk widzenia okazuje się fascynującym, twórczym recyklingiem popkulturowym.


Flavor Girls

Polska, 2023

Nagle Comics

Scenariusz: Loïc Locatelli-Kournwsky

Rysunki: Loïc Locatelli-Kournwsky



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce