Biografia Momoko (tworzącej pod pseudonimem, jak wielu japońskich autorów) pełna jest sukcesów w przeróżnych dziedzinach związanych z rysunkiem i malowaniem. Ma na koncie najbardziej prestiżowe nagrody w komiksowym światku (Eisnera i Ringo), wystawiała swoje prace w galeriach na całym globie, była redaktorką magazynu pornograficznego, współpracowniczką kultowego w horrorowych kręgach czasopisma Girls and Corpses, w Portland można natrafić na jej mural, projektowała dla Miyaviego, a od 2021 tworzy Momoko-verse, który właśnie trafił do Polski.
Nie da się ukryć, że do jej wersji świata Marvela przyciągają przede wszystkim walory estetyczne. Akwarele i tusz to połączenie, które sprawdza się w komiksie niemal zawsze, a już najbardziej wtedy, gdy autorzy celują w spowolnienie tempa i aurę sprzyjającą refleksji. Momoko nakłada jednak znacznie grubsze warstwy kolorów niż Tyler Jenkins w „Snow Blind” i „Grass Kings” albo Jeff Lemire w „Royal City”, co lepiej się sprawdza w tytule zawierającym sporą dawkę akcji i walk. Zachwyca jednak nie tylko doborem techniki, ale też znakomitym kadrowaniem. Różnorodność kształtów, kątów i odstępów oraz wychodzących poza nie postaci nadaje wydarzeniom dynamiki i sprawnie prowadzi wzrok czytelnika strona po stronie. Imponujące są również zmiany perspektyw – już w pierwszym krótkim starciu mamy przybliżenia, oddalenia, spojrzenie od frontu, z profilu, a nawet od dołu. Każdy szczegół japońska artystka dokładnie przemyślała i w każdy kadr włożyła tyle samo serca.
.jpg)
Treść choć całkowicie zdominowana przez formę, nie jest jednak pretekstowa. Pierwsze słowa, jakie padają to klasyczne dla baśni: Dawno, dawno temu, ale Momoko równoważy odniesienia do rodzimych legend ze współczesnością, ukazując je z perspektywy, którą najczęściej obiera w swoich komiksach – młodej, przechodzącej ważną życiową przemianę kobiety. W Japonii jest to zresztą bardzo lubiany punkt widzenia. Niemal wszystkie największe przeboje mangowego rynku ostatnich lat to historie o młodych osobach odkrywających swoją prawdziwą naturę, dość wspomnieć „Chainsawmana”, „Tokyo Ghoul” czy „My Hero Academia”.
Na główną bohaterkę autorka wytypowała Mariko Yashidę, znaną głównie jako obiekt westchnień Wolverine'a w trakcie jego szkolenia w Kraju Kwitnącej Wiśni (w ostatnich latach udało się jej wyjść z jego cienia i przemienić w Scarlet Samuraia). Tutaj dowiaduje się, że całą młodość przeżyła jako człowiek, choć płynie w niej krew oni – demonów z japońskiego folkloru, w tej wersji utożsamianych z mutantami. Na drodze do odkrycia, kim tak naprawdę jest napotyka wiele postaci z marvelowego panteonu – czasami umieszczonych w scenariuszu raczej ku uciesze fanów, częściej solidnie ugruntowanych w fabule.
.jpg)
Podobieństwa na ogół łatwo rozpoznać dzięki podkreśleniu zbieżnych cech wizualnych – Ocho to oczywiście Mystique, Sosuke to Thor, Jaga to Juggernaut, a Halbo to Hulk. Zdarzają się jednak postacie, których wzorcową tożsamość nieco trudniej odgadnąć. Zafascynowana pająkami Reina wygląda na skrzyżowanie Gwen Stacy z Jessicą Drew, Logan to towarzyszący głównej bohaterce wilk, a Silver Samurai zmienił płeć, otrzymał imię Ogin i został siostrą Mariko. Starzy znajomi w nowym rolach to bez dwóch zdań jeden z głównych atutów „Dni demonów”, a w dodatku autorka nie musi trzymać się kanonu i szerzej zakrojonego planu, więc kiedy ma to uzasadnienie, może bezpardonowo uśmiercać kogo tylko zechce.
Momoko-verse to wyjątkowe miejsce, gdzie liczące kilkanaście wieków legendy japońskie spotykają mity współczesne – te o superbohaterach nadludzkimi mocami. Pod względem fabularnym pierwszy wgląd w ten świat nie jest może doświadczeniem wyjątkowym, ale pod względem nastroju i uciech dla zmysłu wzroku zdecydowanie tak. Warto na chwilę zapomnieć o wszystkim dookoła i dać się zabrać w tę alternatywną rzeczywistość.
Dni demonów
Tytuł oryginalny: Demon Days
Polska, 2025
Egmont Polska
Scenariusz: Peach Momoko
Rysunki: Peach Momoko
.jpg)