Działalność Lorda Destro dotąd oglądaliśmy na ogół w uproszczonej, nierzadko infantylnej wersji. Ot, facet w srebrnym hełmie (jakimś sposobem odzwierciedlającym mimikę) czasami pojawia się gdzieś ze skrzynią pełną karabinów i ostatecznie sam po jeden z nich musi sięgnąć. Dan Watters (znany u nas głównie z „Lucyfera”) dodał mu jednak przebiegłości i tożsamości. Zamiast pozostawiać w domyśle wielkość geniuszu jednej z najniebezpieczniejszych osób na Ziemi, dowodzi jej czynami.
Już otwierająca scena w Republice Darklonii intryguje politycznym podtekstem, kiedy urzędujący premier próbuje stłumić powstanie, ale jego siłom niespodziewanie stają na drodze taktyczne androidy. Posługujący się nimi Destro bynajmniej nie czyni tego z sympatii do rebeliantów, wyzwolenie przynosi w iście amerykańskim stylu – widowiskowo, ale dla własnego interesu. Prawdziwy cel to przejęcie kontroli nad niewielkim europejskim państwem po to, by zainstalować marionetkowy rząd i usprawnić handel bronią, co jest nie tylko znacznie bardziej intrygujące od kolejnej spektakularnej strzelaniny pozbawionej fabularnego fundamentu, po raz kolejny dowodzi w dodatku, że scenarzyści związani z Uniwersum Energonu dbają o odrębne tożsamości swoich serii. W żadnym innym wypadku poświęcenie całego tomu postaci Destro nie miałoby zresztą sensu.
.jpg)
Watters z jednej strony sprawnie posługuje się subtelnymi odniesieniami do rzeczywistości (doskonale przecież znamy ten poziom hipokryzji, kiedy targi broni zamiast wzbogacaniem się na śmierci, nazywane są inwestowaniem w bezpieczeństwo), z drugiej konstruuje własną na zasadzie patowych zależności. Najlepiej widać to na przykładzie relacji tytułowego bohatera z Cobra Commanderem, czyli zgodnie z tradycją, najpotężniejszych czarnych charakterów w komiksach, animacjach i zabawkach z serii „G.I. Joe”. Iskrzy pomiędzy nimi, ale szorstkiej współpracy nie sposób przerwać – musi być utrzymywana, bo tylko jeden z nich dysponuje energonem i tylko drugi jest w stanie przemienić go w narzędzia zagłady.
W odróżnieniu od pozostałych już wydanych tomów z serii (z Cobra Commanderem, Dukiem i Scarlett w rolach głównych), w „Destro” wszystko podporządkowane jest akcji. Trudno się temu dziwić, skoro pierwszoplanowym bohaterem jest człowiek parający się sprzedażą broni, ale chociaż kierunek wydarzeń wytyczają pojedynki, wybuchy i pościgi, nie jest to jednowymiarowa historyjka rodem z akcyjniaka klasy B zalegającego na regale wypożyczalni kaset wideo w latach 90. Lord Destro wykazuje się cechą rzadką u kreskówkowych złoczyńców, częstszą u tych prawdziwych – zamiast walczyć z innymi szemranymi typami, odstawia na bok różnice i proponuje współpracę (tak wciąga na pokład bliźniaków Xamota i Tomaxa, kolejne kultowe postacie o przeszłości sięgającej połowy lat 80.). Możemy też poznać jego głębsze motywacje – jest przede wszystkim biznesmenem, ale priorytet stanowi dla niego nie tyle mamona, co rodowy honor. Dowiadujemy się przy tym, że gotowość handlowania z każdym, nawet dwiema stronami tego samego konfliktu, na jego przodka ściągnęła karę w postaci wtopienia metalowej maski w kości twarzy, co poniekąd tłumaczy osobliwy wizerunek potentata rynku broni.
Trochę to trwało, ale po tym tomie wreszcie doczekamy pierwszego z nowego cyklu „G.I. Joe”. Trudno jednak uznać, że dłużyło się – niespieszny sposób konstruowania tego świata i ukazywania go z odmiennych perspektyw jest na tyle fascynujący, że debiut głównego tytułu chciałoby się wręcz odroczyć i poczytać kolejne solowe z udziałem na przykład Zartana, Roadblocka, Sergenta Slaughtera, Low-Lighta czy przede wszystkim Snake Eyesa. Nie wykluczone zresztą, że i na to przyjdzie z czasem pora. Raz jeszcze warto podkreślić – pod szyldem Uniwersum Energonu ukazują się dzisiaj jedne z najciekawszych komiksów na rodzimym rynku.
Destro
Polska, 2025
Nagle! Comics
Scenariusz: Dan Watters
Rysunki: Andrei Bressan
.jpg)