Ruch ryzykowny, bo przy wywołujących silnie nostalgiczną reakcję wytworach popkultury publiczność nader wszystko pragnie wierności pierwowzorom, oddawania hołdów, nowego tylko wtedy, gdy jest po uszy zanurzone w przeszłości. Po mistrzowsku wybrnął z tego zadania Daniel Warren Johnson w pierwszym tomie odświeżonych "Transformers", ale także Robert Kirkman i Lorenzo De Felici (autorzy "Oblivion Song") stanęli na wysokości zadania - w znanych realiach wykreowali coś świeżego i fascynującego.
Skuteczność swojej metody w dużym stopniu zawdzięczają wyzwoleniu od kompulsywnie przywoływanych nawiązań, cytatów i autoplagiatów. Komiksy i filmy Marvela oraz DC wyzbyły się w tej dziedzinie wszelkich subtelności. Ze snajperską precyzją mierzą w czułe punkty osób wychowanych na superbohaterach, za czym często nie stoją ani treść, ani uzasadniony związek przyczynowo-skutkowy, a jedynie chęć spieniężenia symboli dzieciństwa sprzed dwudziestu lat i starszych. Tutaj natomiast pojawienie się autobota Jetfire'a na zaledwie kilka kadrów albo tak pomniejszych postaci, jak Skuxxoid czy przedstawiciele rasy Quintessons odbywa się w naturalny, dobrze zakorzeniony w fabule sposób, a w dodatku nowe postacie nie są skazane na przyćmienie przez "gwiazdy" pokroju Optimusa Prime'a, Megatrona, Cobra Commandera czy Snake Eyesa. Ich nieobciążona żadną przeszłością historia niezmiennie pozostaje w centrum uwagi.
Jeżeli już z czymś losy pochodzących ze zwaśnionych planet, rozbijających się na tej samej planetoidzie i wspólnie szukających ucieczki z niej Solili i Daraka z czymś mają się kojarzyć, to raczej z filmem "Mój własny wróg" Wolfganga Petersena. Zbliżony jest nie tylko główny motyw fabularny (przynajmniej przez początkowe dwa rozdziały), ale również poczucie wyobcowania. Snucie kameralnej historii w realiach galaktycznego konfliktu, co przypomina, że naprzeciw siebie nigdy nie stają bezosobowe masy, tylko jednostki z krwi i kości. Kirkman w sposób symboliczny i zarazem umożliwiający pchnięcie akcji na inny tor podkreśla zresztą w wymownej scenie, że często to, co nas pozornie dzieli wynika jedynie z wyuczonej albo odziedziczonej nienawiści, a jeżeli otworzyć się na drugą osobą, może się okazać bardzo do nas podobna.
"Void Rivals" nie popada jednak w moralizatorski ton. Ma coś do przekazania, ale nie za cenę widowiskowych pojedynków i rozrywki, których również jest tutaj pod dostatkiem, podobnie jak elementów politycznego science-fiction z licznymi zwrotami akcji. Solila i Darak pozostają przy tym tak interesującym - raz niemal zakochanym w sobie, kiedy indziej nienawidzącym siebie - duetem, że ani na brak transformujących robotów, ani na brak amerykańskich żołnierzy narzekać nie można. Szybko wręcz zapomina się, że to również ich świat i bardzo dobrze - właśnie tak powinno się kreować nowe postacie i wątki w istniejących od dekad, skupiających niemały fandom uniwersach.
Uniwersum Energonu wkracza na podobną ścieżkę do aktorskiego "Star Wars", ale po pierwszym tomie nie czuć obaw przed zatraceniem się w masowym dokładaniu nowych postaci, na których nikomu nie zależy, przebudowywaniem kanonu bez opamiętania czy bezdusznym wykorzystywaniu ulubieńców publiczności. To bardzo żywa tkanka, która z niebywałą sprawnością łączy stare z nowym. Warto sprawdzić nie tylko, jak w nowej wersji poradzą sobie oddziały G.I. Joe i Transformery, ale też dotąd nieznani mieszkańcy tego wciąż powiększającego się świata.
Void Rivals
Polska, 2024
Nagle! Comics
Scenariusz: Robert Kirkman
Rysunki: Lorenzo De Felici