Obraz artykułu Transformers, tom 1

Transformers, tom 1

100%

W liczącej czterdzieści lat historii Transformery przeżyły więcej upadków niż wzlotów, ale nawet te najbardziej dotkliwe nie umniejszyły kultowego statusu wypracowanego w latach 80. Na szczęście nie trzeba już karmić się wyłącznie nostalgią - Daniel Warren Johnson stworzył być może najlepszą w historii odsłonę przygód Optimusa Prime'a i spółki, a polscy czytelnicy i polskie czytelniczki wreszcie mogą się z nią zapoznać.

Pierwsza, niemal całkowicie pozbawiona słów strona ustala ton komiksu. Widzimy na przemian wojskowe helikoptery na froncie i statek kosmiczny uciekający z pochłoniętego wojną Cybertronu, pozbawionego życia żołnierza i poturbowanego przywódcę Autobotów, przypominającego jedną z najbardziej szokujących scen w historii animacji dla dzieci - scenę swojej śmierci w "The Transformers: The Movie". Tyle wystarczy, by od razu zrozumieć, że to nie będzie jedna z tych przygód, w których Bumblebee pomaga swojemu nastoletniemu kierowcy w miłosnym kryzysie.

 

Na skuteczność tej jednej strony wpłynęła nie tylko treść, ale też forma - znakomite rysunki Johnsona, który nigdy nie daje pośpiechowi wziąć nad nim góry. Dbałością o szczegóły uwiarygodnił na przykład puste spojrzenie uszkodzonego Optimusa Prime'a, co w efekcie nie tylko nie pozwala zadowolić się samym zlustrowaniem kadrów przed przerzuceniem strony, natychmiast zwiększa również stopień powagi, co doskonale współgra z nieco ponurym - ze względu na stosowanie grubych konturów i gęstego cieniowania - stylem.

Nawet niewiele znaczące od strony fabularnej kadry, jak pierwszy z kolejnej strony, gdzie syn rozmawia z ojcem, robią piorunujące wrażenie. Rozmieszczenie akcji na trzech planach, nagromadzenie rekwizytów na barowej ścianie usytuowanej na wprost naszych oczu, a nawet odpowiednio zmarszczona odzież spowalniają tempo czytania - szkoda byłoby nie przyjrzeć się im z należytą uwagą. Prawdziwym wyzwaniem musiało być jednak projektowanie samych Transformerów - w jednym z wywiadów Johnson wspomniał, że wielu rysowników uznaje te wielkie, kanciaste, skonstruowane ze sztywnych brył geometrycznych humanoidalne pojazdy za dość niewdzięczne i wymagające, ale sam od najmłodszych lat rysował samochody, a w dodatku ma pokaźną kolekcję figurek, które służyły mu za manekiny. Autentyczną pasję da się od razu wyczuć. Wydawnictwu Skybound Entertainment został zresztą postawiony warunek konieczny - przybysze z Cybertronu musieli maksymalnie przypominać te z kreskówki z lat 80. i rzeczywiście wydają się istnieć w tym samym uniwersum.

 

Na konto Johnsona można dodatkowo zapisać najciekawiej choreografowane sceny walk w historii Transformerów, co wynika z dogłębnego poznania ich anatomii. Większość twórców nie ma pojęcia, co zrobić z tymi nieporęcznymi kolosami, więc ogranicza się do strzelania na odległość, zderzających się samochodów, ewentualnie pojedynczych ciosów bokserskich. Autorowi znakomitego "Z całej pety!" coś tak banalnego nie mogło wystarczyć i również tutaj dał upust uwielbieniu do wrestlingu. W pełni zresztą uzasadniony, bo gdzie indziej w świecie rzeczywistym można zobaczyć spektakularne starcia tytanów? Już po pierwszym bezpośrednim pojedynku - kiedy Optimus Prime najpierw zadaje Starscreamowi clothesline, a chwilę później wykonuje piękny suples - może pojawić się niedowierzanie. Kto by pomyślał, że walki Autobotów z Deceptikonami mogę wyglądać aż tak bardzo realistycznie?

Nie tylko w ten sposób Johnson zadbał o większe umocowanie "Transformers" w świecie rzeczywistym i nie tylko poprzez sensowne uzasadnienie pojawiającej się w serialu znikąd przyczepy lidera Autobotów. Od strony wizualnej jego największym atutem jest niepozostawianie poza kadrem przemiany z formy człekokształtnej w pojazd i odwrotnie. Na ogół tę problematyczną kwestię rozwiązywano albo zbliżeniami na detale, albo ukazaniem form przejściowych w rozmyciu, tutaj z kolei aż roi się z od niemal groteskowych kadrów, gdzie roboty przyłapane zostają w kształtach pośrednich, powykręcanych, przypominających cyber body horror. Wygląda to niezwykle i pozwala spojrzeć na doskonale znane projekty postaci z odmiennej perspektywy. Taka otoczka doskonale pasuje w dodatku do drobnych zmian przeprowadzonych na poziomie fizycznym. Transformery na ogół wydają się dość lekkie, niekiedy latać potrafią nawet te, które nie zmieniają się w helikoptery czy samoloty, a w tym wydaniu nabrały wagi, jakiej można by się po nich od początku spodziewać. Dosadnie przekonujemy się o tym, gdy zachwycony pięknem naszego świata Optimus przypadkiem rozdeptuje sarnę - z jego perspektywy niewiele większą od robaka dla człowieka. To z kolei prowadzi do refleksji nad kruchością Ziemi i obserwacji, że w odróżnieniu od Cybertronu, tutaj stopy zostawiają ślady.

 

Do podobnych wniosków dochodzi Starscream, który pod nieobecność wspominanego szeptem - jak postać z przerażającej miejskiej legendy - Megatrona przejmuje władzę nad Deceptikonami, ale "mięciutcy", jak nas nazywa, stają się jego zabawkami. Traktuje ludzi tak, jak niesforny nastolatek muchy, którym ochoczo urywa skrzydełka i dobija zrolowaną gazetą (o ile gdzieś jeszcze znajdzie ten relikt przeszłości). Realizm w wykonaniu robota czerpiącego przyjemność z krzywdy innych podniesiono do brutalnego ekstremum - Starscream nie cofa się przed zmiażdżeniem człowieka, a Johnson przed pokazywaniem rozbryzgującej się na prawo i lewo krwi, czego dotąd raczej nikt nie kojarzył z "Transformers". Jeżeli to nie umacnia pozycji samozwańczego przywódcy Deceptikonów jako jednego z najokrutniejszych złoczyńców współczesnego komiksu, to na pewno atak na szpital, gdzie o życie walczy między innymi nastoletni chłopiec, wynosi go do tej rangi. Optimus Prime jako reprezentant "tych dobrych" nie cofa się zresztą przed równie brutalnymi metodami. Na przykład ze Skywarpem walczy własną, oderwaną ręką - chyba można uznać to za swoiste techno-gore. Żadna z tych scen nie jest jednak wyłącznie na pokaz, scenariusz solidnie motywuje podejmowanie tak radykalnych działań. Kiedy jeden z Deceptikonów z gniewem rzuca w kierunku wroga: Autobocka świnia, nie ma wątpliwości co do tego, że to nie jest tylko walka dwóch zwaśnionych stron, to nienawiść i pogarda w najczystszej postaci. Umniejszanie prawa do życia przeciwnika po to, by sumienie nie przebudziło się, gdy dojdzie do najgorszego.

Najtrudniejszym testem dla komiksów spod szyldu "Transformers" zawsze był sposób ukazywania ludzi. Często okazywali się tak bardzo jednowymiarowi, skonstruowani na bazie pojedynczych stereotypów i zwyczajnie nudni, że pobudki Starscreama wydawały się uzasadnione, ale nie tym razem. Relacja międzygatunkowa jest u Johnsona bardziej wyrównana, a sam Optimus Prime szybko dowodzi woli współpracy, kiedy korzysta z matrycy nie w sprawie związanej z własnym ludem - jak to zazwyczaj bywało - a po to, by przywrócić zasilanie w szpitalu. To ważne także dlatego, bo ten tytuł stanowi część zamieszkałego przez przeróżne stworzenia Uniwersum Energonu, do którego wliczają się również "G.I. Joe" i zupełnie nowy komiks, "Void Rivals", a w przyszłości (według zapowiedzi) mają dołączyć także inne serie bazujące na zabawkach Hasbro (trzymam kciuki za "M.A.S.K." i "Gobots"). Z jednej strony nie jest to nic nowego - wydawnictwo IDW przez piętnaście lat kreowało Hasbro Comic Book Universe - z drugiej wyraźnie czuć nową jakość i motywację wykraczającą poza przygotowanie broszury wspierającej sprzedaż figurek. Emocje, sentyment i ciekawość nowych pomysłów nie pozwalają oderwać się od lektury. Daniel Warren Johnson tchnął w Transformery nowe życie, które docenią zarówno wieloletni fani, jak i osoby po raz pierwszy zaznajamiające się z tym światem.


Transformers

Polska, 2024

Nagle! Comics

Scenariusz: Daniel Warren Johnson

Rysunki: Daniel Warren Johnson



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce