Kiedy George A. Romero przeniósł hollywoodzkie zombie z Haiti do Stanów Zjednoczonych, uznano to za rewolucyjny koncept - wierzenia voodoo z odległej kultury nagle przekroczyły sferę odległych fantazji i zapukały do okien zwykłych ludzi. Latami dualizm utrzymywał się - produkowano filmy wyrastające albo z korzenia "Nocy żywych trupów", albo z korzenia "Białego zombie" (pierwszego z powstającymi z grobów nieumarłymi w historii), ale XXI wiek przyniósł tak wiele zaskakujących wariacji, że wykrzesanie kolejnych równie oryginalnych staje się coraz trudniejsze.
Były już zombie-romans ("Wiecznie żywy"), zombie-naziści ("Zombie SS"), musical z zombie-kurczakami ("Poultrygeist: Noc kurczęcich trucheł") albo jednoznacznie zatytułowane "Zombiebobry" czy "Zombie Ass"... Kitaoka postawiła z kolei na koty i chociaż one również zostawały wcześniej bohaterami filmów spod znaku zabójczych reanimowanych zwłok (chociażby niskobudżetowy "Zombie Cats from Mars"), w tym wydaniu nie zabijają. Nie grozi im też (na ogół) zostanie pokarmem, zamiast tego z perspektywy jednego z nich obserwujemy, jak apokalipsa nieodwracalnie odmienia znaną nam rzeczywistość, a kolejni ludzie giną, próbując zachować choćby jej skrawek.
"The Walking Cat" nie jest - jak można by się spodziewać - uroczym horrorem familijnym skierowanym do kociar i kociarzy. Nie ma tutaj słodkich, cartoonowych, gapowatych czworonogów przypominających ich odpowiedniki z wielu innych mang (chociażby z "Cześć, Michael" czy "Starszego pana i kota"). Od czasu do czasu jesteśmy wprawdzie raczeni swojskimi scenkami z kociej codzienności, ale dominuje realizm, a realia tego świata są brutalne - na każdym kroku trzeba uciekać, walczyć o przetrwanie, babrać się we krwi nie tylko obcych, ale też osób, których twarze nie tak dawno temu były przyjacielskie i kochane. Z wyłączeniem nielicznych momentów na złapanie oddechu (kiedy ulgę przynosi smak piwa i zapach kocimiętki), ton mangi jest jednoznacznie przygnębiający, a wszelkie przebłyski nadziei dla tych, który mierzą więcej niż ćwierć metra szybko wygasają.
Czas i miejsce akcji są typowe dla postapokaliptycznych historii z żywymi trupami, jest nawet obowiązkowy mit o bezpiecznej enklawie - ostatniej nadziei pozwalającej na kontynuowanie walki o przetrwanie. Yuki - czworonożny główny bohater - pełni jednak nieoczywistą rolę testu na człowieczeństwo, bo po tym, jak jest traktowany da się rozpoznać prawdziwe intencje osób, z którymi wchodzi w interakcje. Często nieoczywiste, bo chłodny, zdystansowany przywódca okazuje się po kryjomu zabawiać zwierzaka, a z drugiej strony pozornie pogodne dzieci porzucone przez dorosłych są do tego stopnia wygłodniałe, że z chęcią wrzuciłyby futrzaka do gara. Nie trzeba zresztą aż tak koszmarnych warunków, by sposób traktowania zwierząt uznać za skuteczny miernik ludzkiej moralności - to uniwersalny test.
Kitaoka na ogół zachowuje powściągliwość, ale raz po raz wychodzi z niej kociara. Trzeba przecież niemałego uwielbienia do swojego pupila, żeby nadawać mu drobne ludzkie cechy albo nakazać ludzkiej postaci, by zaciekle eliminowała nadciągające zombie, kiedy kocurowi nadarza się rzadka okazja, by nawiązać romans. Te urokliwe chwile rodem z krótkich filmików publikowanych w mediach społecznościowych nigdy nie trwają jednak długo. Częściej jesteśmy świadkami osobistych tragedii; trafiamy na plażę pełną tych, którzy nie zdołali przeprawić się do wymarzonego "raju" i zostali przemienieni w zombie; obserwujemy przemoc domową, która zbiera żniwo nawet wtedy, gdy domu już nie ma; obserwujemy też dramat rodzica, który nie jest w stanie porzucić dziecka, mimo że pozostała po nim tylko animowana przez zabójczego wirusa skorupa. Żywe trupy są w "The Walking Cat" pretekstem do postawienia ludzi (oraz kota) w ekstremalnej sytuacji i podglądania z niemal zimbardowskim zacięciem, jak się zachowają. To nie kierujące się instynktem, niemożliwe do podejmowania intencjonalnych działań istoty z horrorowego kanonu są tutaj prawdziwymi czarnymi charakterami, tylko ludzie postawieni pod ścianą, wyrzekający się wszystkiego, z czym wiąże się człowieczeństwo byle tylko przetrwać.
Nie trzeba zresztą daleko wybiegać w wyobrażeniach o tym, jak współczesny człowiek zachowałby się w obliczu podobnej sytuacji - pod koniec drugiego tomu na zawłaszczoną, izolującą się wyspę trafiają kolejne osoby, które w tej rzeczywistości można uznać za uchodźców, a wśród nich jest kobieta z dzieckiem. Mieszkańcy stają przed trudnym dylematem, bo przecież wirus nie ma litości ani dla dzieci, ani dla kobiet, czy więc zachować skrajne środki ostrożności, czy przyjąć kolejne szukające schronienia osoby? Empatia pozostaje w trwałym konflikcie ze strachem o własne bezpieczeństwo. Oczywiście to tylko kwestia czasu, zanim "raj" zostaje zakażony. Sielankę definitywnie przerywa wymowny spread, którego jedna strona to spojrzenie na wciąż przyjazne łono natury, druga to zaburzenie spokoju sceną z rozszarpywanym gardłem.
Dramat obyczajowy z zombie w tle to nic nowego, znany jest doskonale chociażby z komiksu Roberta Kirkmana, do którego Tomo Kitaoki nawiązuje. Kot jako element zespajający różne historie i potęgujący ludzkie cechy przypomina z kolei Loc Nara z animacji "Heavy Metal" (w neutralnym wydaniu), ale nawet jeżeli niewiele jest w "The Walking Cat" oryginalności, to zapożyczone schematy wykorzystano w angażujący, wciągający sposób obejmujący pełne spektrum emocji. Jest też w tym coś pokrzepiającego, kiedy pomyśli się, że nawet gdyby spełniły się najczarniejsze apokaliptyczne scenariusze, koty doskonale sobie bez nas poradzą.
The Walking Cat
Polska, 2022
Waneko
Scenariusz: Tomo Kitaoka
Rysunki: Tomo Kitaoka