Obraz artykułu Chelsea Wolfe: Uciekałam od emocji, bo chciałam nie tyle żyć, co przeżyć

Chelsea Wolfe: Uciekałam od emocji, bo chciałam nie tyle żyć, co przeżyć

Siódmy album Chelsea Wolfe to uchwycenie momentu przemiany - jeszcze nie do końca zerwanie z przeszłością i nie do końca podążanie nową ścieżką. O związanych z nim emocjach, dzieleniu się nimi i uczeniu się od nich rozmawialiśmy na tydzień przed premierą.

Jarosław Kowal: Słucham "She Reaches Out to She Reaches Out to She" od kilku dni i jest to wycieńczające doświadczenie, ale w dobry sposób - tak bardzo angażuje od strony emocjonalnej, że po każdym przesłuchaniu ma się ochotę wyjść na spacer i zaczerpnąć świeżego powietrza. Jestem jednak tylko słuchaczem - jak bardzo wycieńczające i emocjonalnie angażujące było tworzenie tego albumu?

Chelsea Wolfe: Było takie w bardzo dużym stopniu. Kiedy komponowałam te utwory, przechodziłam przez trudny okres i wszystkie związane z nim odczucia przekładałam na muzykę. Niekiedy byłam tym wszystkim bardzo zmęczona i pozwalałam, by to uczucie również przenikało do utworów, bo uważałam je za autentyczne, a w inne dni czułam, że mam więcej energii. Wszystko zależy od kawałka - w różnych są różne emocje, każdemu starałam się przekazać właściwą energię wokalną odpowiadającą jego tematowi.

 

Trudniej był zacząć pracę nad takim albumem, czy trudniej było zakończyć ją?
Wydaje mi się, że trudniej było zakończyć ją ze względu na czas, w jakim te utwory powstawały. Pracowaliśmy nad nimi w 2020 roku, więc konieczne okazało się przesyłania pomiędzy sobą pomysłów w te i z powrotem, zamiast spotkania się jako zespół w jednym pomieszczeniu, co było pierwotnym planem, zanim zaczęła się pandemia. Cały ten proces zabrał nam bardzo dużo czasu, a później szukałam jeszcze właściwego producenta, co zabrało jeszcze więcej czasu, doszedł do tego miks... Wszystko to razem wzięte trwało znacznie dłużej niż powinno, ale w pewnym sensie jestem z tego powodu zadowolona, bo zyskałam więcej czasu na dopracowanie tekstów i upewnienie się, że przekazuję za ich pomocą to, co naprawdę chciałam przekazać. Ostatecznie wyszło tak, jak tego chcieliśmy.

W międzyczasie zajmowałaś się wieloma innymi projektami - nagrałaś album Mrs. Piss, album z Converge, ścieżkę dźwiękową do filmu "X", podkładałaś nawet głos pod Wonder Woman w "Sonic Metalverse" DC Comics. "She Reaches Out..." kształtował się przez cały ten okres czy czasami zawieszałaś prace nad nim?

Poniekąd i jedno, i drugie - cały czas powoli pracowaliśmy nad tymi utworami, ale bywały takie momenty, że robiłam sobie kilka miesięcy przerwy, żeby poświęcić się innym projektom i całkowicie na nich skupić. Ważne było też to, że na początku 2021 roku podjęłam decyzję o zerwaniu z alkoholem. To był dziwny moment, pracowałam wtedy z Converge nad "Bloodmoon: I", co nadarzyło się dokładnie wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowałam - mogłam całkowicie zanurzyć się w tej muzyce i odkleić od rzeczywistości. To nie był mój projekt, więc pozwalałam sobie na więcej, na eksperymentowanie i całkowitą wolność bez ciągłego zajmowania miejsca na froncie. Angażowanie się w tak wiele różnorodnych projektów było bardzo przydatne i pomocne w trakcie pandemii oraz rezygnowania z alkoholu, pozwalało skupić energię na czymś pożytecznym.

 

Głównym tematem tekstów jest mierzenie się z przeszłością - zachowanie silnej więzi z nią jest potrzebne? Pomaga dokonać zmian w życiu?

Jeżeli cienie z przeszłości biorą nas za zakładników, a tak było ze mną, dobrze jest stawić im czoła, o ile oczywiście mamy na to siły. Praca z cieniem - z nieświadomą sfera umysłu po to, by odkryć co tłumię i ukrywam przed sobą - nieustannie powraca w moim życiu osobistym i w mojej twórczości, ale dopóki nie zaczęłam tworzyć tego albumu, nie wiedziałam, jak wiele to dla mnie znaczy... To bardzo transformacyjny album. Kiedy powstawał, zostawiałam za sobą spory kawałek życia. Poniekąd uczył mnie, jak iść naprzód i jak sprostać nowej epoce w moim prywatnym życiu i w mojej karierze. Ważna była nie tylko więź z przeszłością, ale też z teraźniejszością i to, dokąd przeszłość mnie doprowadziła, bo dzięki temu mogłam dostrzec, jak bardzo nieszczęśliwa dawniej byłam. Kiedy już to sobie uświadomiłam, byłam w stanie podjąć właściwe kroki, żeby zacząć mierzyć się z poszukiwaniem bardziej wartościowej i pozytywnej przyszłości.

Mierzenie się ze smutkiem i przechodzenie przez proces związany z pokonywaniem go stały się ważnymi elementami mojego życia, wcześniej uciekałam od nich, co było związane ze znaczącą rolą, jaką odgrywał alkohol. Jedyne, czego chciałam to po prostu przebrnąć przez kolejny dzień [...]

Moja mama ma zwyczaj pozbywania się niemal wszystkiego, co łączy ją ze zmarłą bliską osobą - pozbyła się wielu rzeczy, kiedy odeszła babcia, a nawet ostatnio, kiedy umarł jej kot. Ja z drugiej strony nie potrafię pozbyć się niczego, wciąż mam mnóstwo przedmiotów nawet z okresu dzieciństwa. Poddawanie różnych rzeczy takim rytuałom, jak niszczenie ich, oddawanie komuś innemu, robienie z nich małych ołtarzy albo wybieranie jednego, by coś lub kogoś symbolizowała pomaga w mierzeniu się z przeszłością?

To ciekawa kwestia. Oczywiście każdy z nas mierzy się z nią po swojemu, ale kiedy moka ukochana kotka odeszła w zeszłym roku, też czułam silną potrzebę, żeby usunąć wszystko, co mogło się z nią kojarzyć, bo byłam tak bardzo pogrążona w smutku. Wiedziałam jednak, że prędzej czy później pożałuję tej decyzji, więc powstrzymałam się. Rozumiem, skąd bierze się chęć pozbywania się wszelkich przedmiotów przypominających o kimś zmarłym - utrwalają smutek, ale zdałam sobie sprawę z tego, że muszę poczuć tę rozpacz, przejść przez ten ból i tęsknotę. Po jakimś czasie byłam w końcu w stanie oddać niektóre rzeczy i zachować te, które mają dla mnie szczególne znaczenie i przypominają mi o niej. Mierzenie się ze smutkiem i przechodzenie przez proces związany z pokonywaniem go stały się ważnymi elementami mojego życia, wcześniej uciekałam od nich, co było związane ze znaczącą rolą, jaką odgrywał alkohol. Jedyne, czego chciałam to po prostu przebrnąć przez kolejny dzień, jak wiele osób, ale traciłam wtedy ogromne spektrum emocji - od radości po rozpacz. Odmawiałam samej sobie możliwości odczuwania ich, bo chciałam nie tyle żyć, co przeżyć.

Przemienianie trudnych chwil z przeszłości w sztukę to dobry sposób, by radzić sobie z nimi? Sprawianie, że stają się czymś, co nadal możesz oglądać w głowie jak film, ale nie musisz już tego przeżywać pomaga?

Trudno powiedzieć, bo wciąż żyję tym albumem. Nie mam żadnego z tych utworów za sobą, nadal uczą mnie czegoś nowego, nadal uczę się, jak podejmować niektóre z działań, o jakich opowiadam w nich. Mam na myśli na przykład odcinanie więzów łączących mnie z toksycznymi zwyczajami albo osobami - to wciąż trwa, jeszcze się z tym nie uporałam.

 

Może odniosłem takie wrażenie, bo z perspektywy muzycznej "She Reaches Out..." wydaje się łączyć wiele elementów wcześniejszych albumów, a zarazem zmierza w innym kierunku. Postrzegasz go jako podsumowanie i nowy początek?

Faktycznie wydaje się być pewnego rodzaju punktem kulminacyjnym w mojej działalności, a znajdująca się na nim muzyka to eksperymenty z tym, co robiłam dawniej zarówno pod względem brzmienia, jak i tematyki. Z tego powodu wydaje się tkwić gdzieś pomiędzy - pozwalam odejść staremu, chwytam się nowego, ale jeszcze nie dotarłam do kolejnego miejsca docelowego, jestem w trakcie podróży, u progu czegoś nieznanego.

 

Publikowanie tak bardzo intymnej, osobistej muzyki wzbudza zdenerwowanie albo zaciekawienie reakcjami publiczności na tydzień przed premierą czy może na tym etapie chcesz już po prostu zrzucić ciężar z ramion?

Na pewno jestem gotowa na to, żeby wypuścić te utwory w świat i właściwie nie mogę się doczekać, aż ludzie je usłyszą. Mam wrażenie, że do pewnego stopnia zdołałam się odłączyć od tego albumu. Z jednej strony jest ogromną, ważną częścią mnie, z drugiej ma własną tożsamość, jest odrębnym bytem. Jeżeli komuś się nie spodoba, na pewno nie odbiorę tego osobiście - wiem, że nie każda muzyka jest dla wszystkich. Zależy mi na tym, żeby trafić do tych osób, które zrozumieją, o co mi chodziło i będą w stanie poczuć to. Kompletnie mi nie przeszkadza, kiedy komuś nie podoba się to, co robię.

Miałaś tak zwany "ponagraniowy blues", czyli tęsknotę za całym tym twórczym procesem, kiedy kończy się praca nad albumem i trzeba go wypuścić w świat?

Faktycznie trochę tęsknię za tym procesem, ale nie za samym albumem. Byłam naprawdę szczęśliwa, kiedy już go skończyłam, bo powstawał przez wyjątkowo długi czas. Czułam się z tym bardzo dobrze, gdy wreszcie udało się go zamknąć, a na takim etapie zazwyczaj myślę już o czymś kolejnym. Wiem, że czeka mnie jeszcze sporo pracy przy dzieleniu się "She Reaches Out..." ze światem, ale jednocześnie z tyłu głowy już pojawiają się nowe pomysły. Zawsze najbardziej ekscytuje mnie to, co mogę zrobić jako następne.

 

Wciąż powraca to powszechne dzisiaj przekonanie, że artyści powinni wydawać nową muzykę tak często, jak tylko jest to możliwe, ale przy krótkim odstępie pomiędzy premierami jest też mało czasu na przeżycie czegoś na tyle istotnego, by dało się przekształcić w autentyczne emocje wyrażane za pomocą muzyki... A może to tylko moja romantyczna wizja, a tak naprawdę da się złapać za gitarę, przysiąść do biurka i skomponować równie szczerą muzykę tylko dlatego, bo zbliża się deadline?

Na pewno wpływa na to wiele czynników, ale zdecydowanie nie narzucam sobie pośpiechu. To nie jest tak, że zmuszam się do wydawania czegoś nowego jak najszybciej, po prostu spędziłam z utworami z "She Reaches Out..." tak wiele czasu, że cieszę się na sama myśl o zmianie kierunku. Mam ostatnio bardzo twórczy okres i nie mogę się doczekać, żeby to spożytkować, co nie znaczy, że nie cieszy mnie możliwość przedstawienia nowych utworów na koncertach i nadanie im tym sposobem nowego życia. Zdarzały mi się także takie okresy, kiedy czułam się całkowicie wyprana z motywacji do działania i wtedy nie pracowałam nad żadną muzyką, poświęcałam czas na to, by ponownie napełnić studnię inspiracji - czy to czytając coś, czy wyjeżdżając do jakiegoś miejsca. Podejmuję w takich sytuacjach różne działania, żeby wzniecić w sobie płomień inspiracji, a czasami zdarza się też tak, że życie robi to za mnie, na przykład kiedy tracę kogoś bliskiego albo kiedy pojawia się okazja, żeby zrobić coś wyjątkowego. Zawsze jestem świadoma tego, kiedy mam akurat czas pełen inspiracji i kreatywności, a także kiedy mam czas, gdy ich brakuje. Daję się unosić na tych falach i do niczego siebie nie przymuszam.

 

Zdarza się, że jesteś zainspirowana własną muzyką? Przesłuchujesz stare nagrania i znajdujesz w nich coś, co podpowiada, w jakim kierunku podążać dalej?

Czasami jest to możliwe. Sprawia mi frajdę wracanie do starszych utworów i przygotowywanie ich akustycznych wersji właściwie tylko w ramach ćwiczenia dla siebie samej. W pewnym momencie zaczęłam z samego rana chwytać za gitarę i grać gdzieś na zewnątrz niektóre z utworów z przeszłości, co nagrywam i wrzucam do internetu w postaci krótkich filmików. Najpierw niewiele nad tym myślałam, później zaczęłam zastanawiać się, jakie jeszcze utwory i w jaki sposób mogę tak przeobrazić. Dłubanie we własnej twórczości może więc na swój sposób inspirować.

Gdybyś mogła poznać Chelsea Wolfe z 2010 roku - tę, która nagrała "The Grime and the Glow" - myślisz, że polubiłybyście się?

To ciekawe pytanie... Na pewno polubiłabym ją, ale pewnie pomyślałabym: Och, biedactwo... Masz jeszcze tyle do nauczenia się [śmiech]. W tamtym okresie dopiero zaczynałam i chyba oddałam zbyt wiele kontroli nad tym, co robię. Powiedziałabym jej: Kocham cię, nikomu nie oddawaj swojej siły, podpisuj się pod swoją twórczością [śmiech].

 

Dla większości osób koncerty są ważniejsze od albumów, co rozumiem - kiedy widzi się kogoś wykonującego ulubionego utwory, zawsze jest to poruszające - ale sam lubię nawiązywać bardziej osobistą więź z niektórymi albumami, a "She Reaches Out..." jest jednym z takich. Mam wrażenie, że odebrałem go tobie i teraz napełniam własnymi emocjami. Nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć cię na Mystic Festival w czerwcu w moim rodzinnym mieście, ale to, co czuję, słuchając tego albumu o piątej rano w zimny styczniowy poranek jest wyłącznie moje. Dla ciebie jako słuchaczki, który ze sposobów tworzenia więzi z muzyką jest bliższy?

To bardzo miłe, dziękuję za te słowa. Mam wrażenie, że znalezienie się w czyichś słuchawkach o piątej rano w zimny styczniowy poranek jest nawet bardziej intymne od koncertu. To naprawdę dziwne uczucie, jakbyśmy nagle zostawali tylko we dwoje i tak samo mam wtedy, gdy słucham bliskiej mi muzyki - jestem sam na sam z tym zespołem, tworzymy dla siebie własny, mały świat. Myślę, że to może być znacznie bardziej poruszające doświadczenie od koncertu.

Znalezienie się w czyichś słuchawkach o piątej rano w zimny styczniowy poranek jest nawet bardziej intymne od koncertu

Ciekawe i rzadkie jest to, jak twoja muzyka potrafi przypaść do gustów bardzo różnych osób - możesz wystąpić i na Hellfeście, i na Primaverze, dzielić scenę z AFI, Ministry czy A Perfect Circle. Żadne gatunkowe ograniczenia nie dotyczą sposobu prezentowania twojej muzyki, ale czy z twojej perspektywy inaczej występuje się na przykład przed Guns N' Roses i inaczej przed Nitzer Ebb?
Uwielbiam to, że mogę grać na tak różnorodnych festiwalach i z zespołami o tak odmiennych brzmieniach. Pewnie dla mojej działalność muzycznej byłoby to łatwiejsze, gdybym trzymała się jednego nurtu czy gatunku, ale to po prostu nie byłabym ja. Lubię przeobrażać się i podążać za instynktami, ale myślę, że są w mojej twórczości wyraźne wątki przewodnie, mimo że czasami jest bardziej akustycznie, czasami bardziej elektronicznie, a czasami rockowo.

Kiedy wykonujesz przed publicznością tak osobiste utwory, lepiej jest odciąć się od całego otoczenia czy lepiej jest dzielić ten moment razem z kompletnie obcymi osobami?

Myślę, że najlepiej jest dzielić się tym momentem. Jeżeli czuję podenerwowanie albo czuję, że nie do końca łapię kontakt z publiką, staram się jeszcze bardziej wczuć w nastrój chwili. Podczas występów chcę jak najlepiej wyrażać to, co czułam, kiedy te utwory powstawały - taki przyświeca mi cel i zazwyczaj jeżeli skupiam się na tym, koncert wypada znacznie lepiej niż kiedy myślę o jak najlepszym wykonaniu pod względem technicznym. Kiedy dam się ponieść emocjom, to nawet jeżeli na chwilę na przykład nie trafię we właściwy dźwięk, więź z publicznością jest silniejsza niż kiedy wszystko jest odegrane perfekcyjnie, ale jestem rozkojarzona albo nie w pełni zaangażowana.

 

Reakcje publiczności mają na to wpływ?

Sama nie wiem... Pewnie kiedy wydarzy się coś, co odciąga uwagę od występu, robi się trochę trudniej, ale mam szczęście do publiki, która - podobnie jak ja - chce przeżyć coś naprawdę intensywnego i zatopić się w tej współdzielonej chwili.

 

Dziennikarze często pytają o szalone wspomnienia z tras koncertowych, dla mnie samo wyjechanie z domu na miesiąc albo więcej jest wystarczająco szalone - jakie momenty są najspokojniejsze i pozwalają na chwilę odpoczynku?
Czasami kiedy zmagam się z czymś, próbuję się skupić na uczuciu, które pojawia się po koncercie. Kiedy mam na przykład jakieś wątpliwości albo czuję się niekomfortowo ze stawaniem przed publicznością, przypominam sobie, że za chwilę koncert się skończy i na pewno dam radę dotrwać do tego momentu [śmiech]. Przypominam sobie, że potrafię występować, że potrafię śpiewać przed innymi ludźmi, bo śpiewanie jest częścią mojej tożsamości. Skupiam się na tych chwilach, kiedy schodzę ze sceny i myślę: Poprzednio dałam radę, dam radę i teraz [śmiech]. Zdarzają się też inne spokojne momenty na trasie, na przykład po soundchecku, kiedy wszystko pójdzie zgodnie z planem i na chwilę rozmawia się z kimś z klubu albo można iść na spacer po okolicy. Warto znaleźć na takie przerwy czas w całym tym chaosie podróżowania, bo w dzisiejszych czasach trasy koncertowe to naprawdę duże wyzwanie.

 


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce