Nie trudno sobie wyobrazić "Self-Surgery" wydane pod innym szyldem, jako kolejne przedsięwzięcie samej Chelsea Wolfe - w końcu jej głos chociaż często wycofany i oszczędnie wykorzystywany, ma na tyle charakterystyczną barwę, że zawsze dominuje nad pozostałymi składnikami tła akustycznego. W jednym z wywiadów Gowrie wspomniała jednak, że decyzja o powołaniu zupełnie nowego tworu wynikała z potrzeby zrzucenia z siebie ciężaru oczekiwań, a tym samym tworzenia bez konieczności wpasowania się w jakiekolwiek ramy, nawet jeżeli samodzielnie wyznaczone.
O tym, że przypisywana Wolfe konwencja zaczęła jej ciążyć można było się przekonać rok temu, na albumie "Birth of Violence", gdzie postanowiła porzucić sludge'owe czy post-metalowe inspiracje na rzecz melancholijnego folku, który nadawałby się nawet na zasilenie playlist komercyjnych stacji radiowych. Mrs. Piss to z kolei eksperyment radykalnie odmienny, zgodnie z tym, co sugerują nazwa, okładka i zmieszczenie ośmiu utworów w osiemnastu minutach, bardziej punkowy, surowy i gniewny.
Co ciekawe, Wolfe śpiewa tutaj właściwie tak samo, jak śpiewała w solowym projekcie przed wydaniem ostatniego albumu, a za zmianę stylistyczną i nadanie upiornemu brzmieniu jej głosu nowego kontekstu odpowiada Gowrie. Zdarza się, że wokalistka pozwala sobie na zintensyfikowanie emocji (chociażby w szaleńczym wrzasku pod koniec "Downer Surrounded By Uppers"), ale to perkusistka jest na "Self-Surgery" główną konstruktorką doznań. Słychać to przede wszystkim w drugiej połowie wydawnictwa, bardziej bezpośredniej i zadziornej. Na przykład w "M.B.O.T.W.O." Gowrie pełni tak bardzo dominującą rolę, że momentami wręcz zagłusza Wolfe; a w "You Took Everything" swobodnie zmienia tryb z odgrywania prostego rockowego rytmu opartego o stopę, werbel i hi-hat w znacznie wolniejszą, cięższą, opartą o dwukop i zarzynanie talerzy doom metalową miazgę.
Pierwsza połowa albumu ma z kolei wyraźnie lżejszy charakter i szybko wpada w ucho. "Downer Surrounded By Uppers" i "Knelt" (nie przypadkiem wybrane na single) mają moc powracania w prześladującym tygodniami nuceniu i mogą kojarzyć się z hałaśliwą, sabotowaną przebojowością Sonic Youth spod znaku "Kool Thing" czy "100%", ale z dodatkiem grubej warstwy mroku (co niekoniecznie musi oznaczać smutek, zwrotki "Knelt" brzmią wręcz radośnie). "Nobody Wants To Party With Us" wyróżnia natomiast wyrazisty syntezatorowy podkład i zestawienie przeciwieństw - delikatnego, niemal wyszeptanego wstępu oraz rażącego szałem rozwinięcia.
Przeciwieństwa i skrajności to cechy charakterystyczne "Self-Surgery" - albumu z jednej strony solidnie wyprodukowanego, z drugiej sprawiającego wrażenie garażowego przedsięwzięcia DIY; agresywnego, ale też łagodnego i nastrojowego. Mrs. Piss w tych niespełna dwudziestu minutach manifestuje swoją tożsamość, nawiązującą do wcześniejszej działalności jej twórczyń, ale jednocześnie zupełnie odrębną i oby był to wstęp do kolejnych wydawnictw oraz przyszłych koncertów.
Sargent House/2020