Obraz artykułu Znajdujemy ich, gdy są już martwi, tom 3. Wszyscy jesteśmy bogami

Znajdujemy ich, gdy są już martwi, tom 3. Wszyscy jesteśmy bogami

83%

Kiedy tylko pojawił się koncept boga, pojawiły się również pytania o jego naturę. Trudności w znalezieniu konkretnej odpowiedzi z jednej strony namnażały kolejne pytania, z drugiej prowadziły do ucinania dyskusji, przenosząc temat do sfery wiary, a nie wiedzy. Odpowiedzi wciąż nie ma, ale od czasu do czasu zdarzy się ktoś, kto potrafi dociekać z nowego punktu widzenia, jak Al Ewing w komiksie "Znajdujemy ich, gdy są już martwi".

Zamknięta w trzech tomach historia przypomina filmową trylogię, której poszczególne części wyreżyserowały różne osoby o bardzo odmiennych, wyrazistych wizjach. Ewing zdaje się sam sobie rzucać wyzwania, zmieniając perspektywy, otoczenie, stosując ogromne skoki czasowe i subtelnie przekształcając formę.

 

Pierwszy tom grawitował w kierunku rozpisanej z rozmachem space opery, gdzie martwe ciała bogów stanowiły najbardziej wydajny surowiec znany ludzkości, ale jego złoża zaczynały się wyczerpywać, a wraz z nimi coraz głośniej wybrzmiewało pytanie o pochodzenie zawieszonych w kosmicznej przestrzeni gigantów. Akcja drugiego tomu rozgrywa się pół wieku później - Georges Malik, wcześniej główny bohater, w utrzymywany przed czytelniczkami i czytelnikami w tajemnicy sposób sam został jednym z tytanicznych bóstw, a wokół jego transcendentalnego aktu przejścia narodziła się nowa religia i skomplikowany system teologiczny. Niby nadal znajdowaliśmy się poza Ziemią, ale rzadko wyściubialiśmy nos poza Lot Malika, kolonię wyznawców, co odmieniło ton na bardziej klaustrofobiczny.

 

Tom trzeci to kolejny skok o kilka dekad naprzód. Zaawansowana technologia pozwala na stworzenie sztucznej inteligencji, która ma wreszcie doprowadzić do odkrycia, w jaki sposób człowiek mógł zostać bogiem, ale zamiast gotowego przepisu, namnażają się kolejne niewiadome. Akcji jest zdecydowanie mniej, choć nie została całkowicie wyrugowana, wydarzenia posuwają się na przód przede wszystkim za pomocą dialogów, co w mniej sprawnych rękach mogłoby odstraszać nudą, ale tutaj zdanie po zdaniu coraz bardziej wciąga w eschatologiczne dywagacje dotyczące fundamentalnych zasad funkcjonowania świata. Nie jest to filozoficzna rozprawka zapisana akademickim językiem, ale niewątpliwie nie dla każdego tak obszerne poleganie na tekście w medium na równi traktującym obraz będzie znośne.

Skrajne odczucia mogą wzbudzać także rysunki Simone'a Di Meo - sterylne do nienaturalnego stopnia, rażące białym światłem, za sprawą obszernego wykorzystania ostrych katów (zwłaszcza w projektach postaci) utrzymane w poważnym tonie, przygotowane z obszernym użyciem technik cyfrowych. Skłonność do kreowania perfekcyjnej wizji świata często zbyt zdecydowanie odcina fikcję od rzeczywistości, okazuje się niedostatecznie przyziemna, a w konsekwencji sprawia wrażenie zbyt mało prawdopodobnej, by się w nią wciągnąć. Tutaj jednak faktycznie znajdujemy się poza Ziemią, a w dodatku w połowie XXV wieku, więc oddzielenie realiów o cztery stulecia starszych grubą linią i skierowanie się ku najczęściej spotykanej w literaturze science-fiction wizji przyszłości, dalece przekształconej za sprawą technologicznego rozwoju, wydaje się wiarygodne, a nawet do pewnego stopnia przewrotne. Pytania o naturę boga zawsze są powiązane z pytaniami o naturę człowieka, a w coraz bardziej odczłowieczonej codzienności choć wyrażone tymi samymi słowami, mogą dotyczyć nieco odmiennych kwestii niż zadawane dzisiaj.

 

Di Meo zawęża dodatkowo skalę wydarzeń - niewiele pozostaje z kosmicznego bezkresu pierwszego tomu, czy nawet potężnej stacji kosmicznej z drugiego. Większość kadrów wypełniają popiersia i twarze - jest ciasno, intymnie, z nastawieniem na wizualizowanie słów za pomocą mimiki i grymasów. Nawet jeżeli z rzadka dochodzi do starć, ukazane są nie za pośrednictwem emocjonujących choreografii bezpośrednich konfrontacji czy wybuchowych strzelanin, częściej widzimy emocje zarysowane na twarzach walczących, a nie szkody wyrządzone ofiarom.


Zaledwie garstka scenarzystów potrafi na tyle dobrze posługiwać się ekspozycją, by nawet nieco przedłużona nie wywołuje znużenia. Alan Moore, Gege Akutami, Marjorie Liu, Jeff Lemire, Neil Gaiman, Kieron Gillen - każde z nich na swój sposób potrafi objaśniać, tłumaczyć, rozpisywać się i wciągać w zawiłości ich wizji z taką skutecznością, że trudno oderwać się od lektury. Al Ewing mimo świetnej roboty wykonanej dla Marvela (zwłaszcza kameralnego, pierwszego tomu "Nieśmiertelnego Hulka"), w pełni rozwinął skrzydła właśnie w "Znajdujemy ich, gdy są już martwi" i stanął w jednym szeregu z autorkami i autorami o wyjątkowych umiejętnościach literackich.

 

Najlepsze komiksy science-fiction ostatnich lat to na ogół te, gdzie ciekawie zarysowanemu światu towarzyszy interesująca intryga usytuowana w jego centrum. W "Znajdujemy ich, gdy są już martwi" kierunek jest odwrotny - leżący u podstaw większości scenariuszy konflikt zamiast zmierzać ku rozwiązaniu, rozmywa się, traci na ważności, zostaje zastąpiony zaproszeniem do wspólnej refleksji. Nie jest to lektura łatwa, nie jest przeznaczona dla każdego, ale jeżeli w nią wsiąknąć, rewanżuje się wyjątkowymi doznaniami.


Recenzje pozostałych tomów "Znajdujemy ich, gdy są już martwi"
Al Ewing: Ostatnio pracowałem nad bohaterami Marvela, teraz tworzę nowe światy (wywiad)


Znajdujemy ich, gdy są już martwi

Tytuł oryginalny: We Only Find Them When They're Dead

Polska, 2023

Non Stop Comics

Scenariusz: Al Ewing

Rysunki: Simone Di Meo



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce