Obraz artykułu Void Rivals, tom 2. Ścigani przez pustkowie

Void Rivals, tom 2. Ścigani przez pustkowie

90%

Robert Kirkman dokonał wyczynu niełatwego – do uniwersum współdzielonego przez Transformery i G.I. Joe wpasował nowe postacie, konteksty i historie, które nie wydają się stworzone na doczepkę. Pierwszy tom „Void Rivals” dowiódł, że Uniwersum Energonu to wyjątkowo szeroko zakrojony projekt o własnym charakterze, w którym więzi pomiędzy nowym a starym zostały dodatkowo zaciśnięte. Drugi wzmacnia to wrażenie.

Kiedy na jednej z początkowych stron pojawia się szukający zaginionego przyjaciela badającego legendę dającą nadzieję na uratowanie Cybertronu autobot Hot Rod – debiutujący w 1986 roku w kultowej animacji pełnometrażowej „The Transformers: The Movie” – nostalgiczny odruch natychmiast wprowadza na twarz uśmiech, a świat dwóch zwaśnionych planet reprezentowanych przez anty-Romea i anty-Julię (Daraka oraz Solilę) szybko staje się bliższy i bardziej swojski. Kirkman nie nadużywa jednak rozwiązania, którym najłatwiej przyciągnąć publikę i nie żeruje na sentymencie.

 

Nawiązań do przeszłości Transformerów jest wiele, ale nie są traktowane jak migawkowe wspomnienia, które mają pobudzić intensywną i krótkotrwałą reakcję wieloletnich fanów. Jeżeli pojawia się najemnik Skuxxoid, to nie prowokując do euforycznego odszukiwania w pamięci odcinków animacji sprzed lat, tylko w precyzyjnie określonym celu fabularnym. A nawet więcej, bo chociaż z początku wydaje się pełnić funkcję komediowego przerywnika, gdy wraca do pustego domu, mimo wcześniejszych zapewnień o wyczekującej go rodzinie, nagle atmosfera gęstnieje i wyraźnie da się wyczuć, że stoi za nim jakaś tragedia.

Najistotniejszym łącznikiem zbliżającym „Void Rivals” i „Transformers” Daniela Warrena Johnsona jest jednak autobocki odpowiednik Kapitana Ameryki i Supermana. Silny, bohaterski, pewien siebie, odważny i moralnie nieskazitelnie czysty Springer. W domniemaniu to właśnie jego szuka Hot Rod, a tak się złożyło, że przebywa na niebezpiecznym dla ciepłokrwistych istot pustkowiu, gdzie para głównych bohaterów szuka schronienia przed wyrokiem za zdradę swoich narodów.

Miejsce również odgrywa istotną rolę. Podobnie jak na początku pierwszego tomu, także tutaj Lorenzo De Felici (z którym Kirkman współpracuje również przy „Oblivion Song”) dołożył wszelkich starań, by surowe, odcięte od cywilizacji pejzaże przytłaczały i wzmacniały poczucie beznadziei. Długie linie podkreślające ostre podmuchy wiatru, czarna otchłań rozświetlona niezliczonymi gwiazdami ponad głowami postaci, pokruszone skały nieznacznie przełamujące płaski krajobraz – to wszystko wygląda na tyle wrogo, że scenarzysta nie musi podkreślać słowem trudów, przed jakimi stają Darak oraz Solila. Włoski rysownik ma zresztą wiele mocnych momentów w tym tomie, chociażby stronę z szesnastoma równymi kadrami ilustrującymi wybudzanie łowcy Proximusa. Aż chciałoby się zobaczyć, jak ta scena wyglądałaby w wersji animowanej (prawdopodobnie przypominałaby początek „Ghost in the Shell” z 1995 roku).

Kiedy strony konfliktu zostają ustalone, resztę tomu wypełniają przede wszystkim walki. Ta Proximusa ze Springerem okazuje się najciekawsza, bo nietypowa i wymagająca przedstawienia w dwóch skalach jednocześnie. Z jednej strony pierwszy z nich to zwinny i szybki zabójca, z drugiej mamy potężnego, znacznie wolniejszego, ale i silniejszego autobota dzierżącego miecz. W rękach innego rysownika mogłoby to przypominać każdą walkę powiększonego Ant-Mana z dowolnym przeciwnikiem, gdzie różnice w proporcjach są jedynie wizualne, a nie fizyczne. De Felici doskonale podkreśla jednak kontrasty i przygotowuje znakomite widowisko.

 

O prostych bijatykach nie może być przy tym mowy. Kirkman dba o to, by każde starcie miało stawkę i cel. Z czasem okazuje się nim odkrywanie zaginionego ogniwa łączącego humanoidalne istoty dwóch ras zamieszkujące Pierścień z Transformerami. Wygląda na to, że scenarzysta zamierza porwać się na największą zagadkę tego świata – jak roboty mogą samodzielnie istnieć, samostanowić o sobie i kreować własną kulturę. Temat trudny, bo przecież cała ta historia u źródła była pretekstowa i miała po prostu sprzedać jak najwięcej zabawek. Kirkman sprawnie konstruuje jednak własną kosmologię i wykorzystuje w niej elementy tej znanej z wcześniejszych losów Transformersów, ale w nieczęstym wydaniu, bo pozaziemskim. Intrygę tak sprawnie rozpisał, że tytuł, który z początku wydawał się najsłabszym w ofercie Uniwersum Energonu, teraz nie pozwala oderwać się od lektury.


Recenzja pierwszego tomu „Void Rivals”


Void Rivals

Polska, 2025

Nagle! Comics

Scenariusz: Robert Kirkman

Rysunki: Lorenzo De Felici



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2025 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce