Nie oznacza to bynajmniej, że ani przed, ani po Millerze nie wydarzyło się w biografii Matta Murdocka nic interesującego. Brian Michael Bendis, Jeph Loeb czy nawet Kevin Smith zapełnili ją fascynującymi przygodami, ale poprzeczka zawisła tak wysoko, że nawet dla akrobaty Daredevila przeskoczenie nad nią wciąż pozostaje niemożliwe. Do grona tych przelatujących tuż poniżej można odtąd zaliczać również Chipa Zdarsky'ego – jego wizja z serii wydawniczej Marvel Fresh nie jest może szczególnie oryginalna, ale nadrabia sprawnie poprowadzoną narracją.
Kanadyjski twórca serca polskiej publiczności podbił kilka lat temu znakomitym „Spider-Man. Historia życia”, gdzie dał Ścianołazowi rzadko przyznawany superbohaterom przywilej – pozwolił mu wyrwać się z nigdy niekończącej się teraźniejszości i osiągnąć sędziwy wiek. Ostatnio można z kolei sprawdzić, jak widzi Batmana i tutaj bywa już różnie. To cykl dość nierówny, choć wyraźnie nabierający rozpędu, skierowany raczej do tych czytelników, którzy wolą, kiedy Mroczny Rycerz nie kryje się w cieniach gothamskich uliczek, a raczej ratuje świat z ekipą kolorowych przyjaciół z Ligi Sprawiedliwości i bat-rodziny. Zaryzykuję stwierdzenie, że ta część odbiorców należy do mniejszości.
.jpg)
Podobieństw łączących Batmana z Daredevilem jest tak wiele, że identycznego losu można było się obawiać również po tym tytule. Pokutuje nawet przekonanie, jakoby Czerwony Diabeł stanowił odpowiedź Marvela na jednego z najstarszych herosów w panteonie DC Comics – obaj nie dysponują przecież supermocami, działają głównie pod osłoną nocy, po mistrzowsku opanowali sztuki walki, a do tego ciąży na nich trudne, tragiczne dzieciństwo i wyznaczają sobie ekstremalnie wysokie standardy moralne. Do tego stopnia, że wszelkie odstępstwa od nich skutkują bolesnym kacem. Pod wierzchnią warstwą można jednak znaleźć znacznie więcej.
Bruce Wayne nawet kiedy ma sobie wiele do zarzucenia, nigdy nie umniejsza wartości własnych umiejętności. Matt Murdock by uporać się z popełnionymi błędami, potrzebuje wsparcia duchowego. Bardzo konkretnego, bo nie wystarczają mu modlitwy czy inne formy monologu religijnego, konieczna jest wizyta w kościele i rozmowa z księdzem albo zakonnicą. Wywodzi się do tego z klasy robotniczej i reprezentuje ją nie jako bogaty filantrop, tylko wychowanek brudnych, niebezpiecznych ulic. Zdarsky nie popełnił błędu wielu innych scenarzystów i nie pomija przeszłości, skupiając się wyłącznie na akcji. Jego Daredevil to człowiek z krwi i kości, a każdy jego upadek, każde potknięcie i każda próba pozbierania się dodają mu autentyczności.
Nie brakuje wprawdzie gościnnych występów innych superbohaterów, ale żaden nie pełni roli zaledwie posiłków wezwanych do walki z trudnym przeciwnikiem. Są kimś na wzór duchów z „Opowieści wigilijnej” Charlesa Dickensa. Przypominają Murdockowi kim był, kim jest i szkicują przed nimi wizje tego, kim może się stać. Nie bez znaczenia jest ich dobór – Spider-Man, Punisher, Defenders czy Elektra to postacie, które odcisnęły najwyraźniejsze piętno na życiu Daredevila. Niektóre prawią morały, inne wyciągają pomocną dłoń, jeszcze inne próbują terapii szokowej, bo faktycznie i prywatnie, i w pracy (zarówno pod krawatem, jak i pod maską) główny bohater ma nad czym pracować. Jest mocno pokiereszowany, dopiero co zebrał się po niebezpiecznym wypadku, jego największy wróg został burmistrzem Nowego Jorku, a problemów wciąż przybywa. Największy z nich to brak formy, który doprowadza do przypadkowego zabicia podrzędnego zbira, co najpierw uruchamia mechanizm wyparcia, później zadręczania się wyrzutami sumienia.
.jpg)
Stopniowe potęgowanie zmęczenia fizycznego i psychicznego, przegrywanie kolejnych starć (w tym z policjantem, na oczach mieszkańców Hell's Kitchen postrzegających Czerwonego Diabła skaczącego po dachach jako anioła stróża), nieudolne próby podźwignięcia się po porażkach raz jeszcze wzbudzają skojarzenia z Batmanem, a dokładniej z jedną z jego najlepszych historii – „Knightfall”. To nie był jedynie widowiskowy debiut Bane z kultową sceną złamania kręgosłupa Mrocznego Rycerza. Odpowiedzialny za ten rozległy wątek, obejmujący wiele tytułów, zespół scenariuszów przez kilka lat malował portret zmęczonego, kontuzjowanego, niebędącego w stanie utrzymać wysokiego standardu człowieka, a nie żywego mitu. Zdarsky przy dzisiejszych standardach na aż tak dużo czasu liczyć nie mógł, zadbał jednak o to, by na naszych oczach odpowiednio wymęczyć swojego bohatera, dodając tym samym jego upadkowi dramaturgii i wiarygodności. Ostatecznie właśnie to decyduje o sile tego komiksu i z tego powodu każdy, kto zaczytywał się w wersji Franka Millera powinien po niego sięgnąć.
Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym – łatwo zaśpiewać, ale nawet autorom tych słów nie udało się zdiagnozować właściwego momentu, by odpuścić. O tym w przeważającym stopniu wydaje się opowiadać „Daredevil” Zdarsky'ego. Kto może polegać wyłącznie na sile własnych mięśni, ten w końcu zostanie przez swoje ciało zdradzony i co wtedy? Co kiedy głowa i serce dalej chcą, ale nie dysponują już narzędziem do urzeczywistniania woli? Szkoda, że scenarzysta nie poszedł w tym kierunku jeszcze dalej (jak w „Spider-Manie. Historii życia”), ale oddano w jego ręce główną linię fabularną, a nie jednorazowy apokryf i wszystko wskazuje na to, że Marvel ma co do Daredevila na tyle daleko idące plany, że póki co emerytura mu nie grozi. Nie tylko zresztą on jest istotną postacią tego dramatu. Kingpin odkrywa, że chociaż był na szczycie przestępczego światka Nowego Jorku, a teraz zarządzam największym miastem na świecie, to w polityce jest tylko płotką, z którą inni kompletnie się nie liczą. Wprowadzona została także postać Cole'a Northa – gliny przeniesionego z Chicago, który podchodzi ambicjonalnie do schwytania wyjętego spod prawa zamaskowanego bohatera, ale szybko odkrywa, że wdzięczne będą mu tylko te osoby, z którymi nie chciałby mieć nic wspólnego. To wręcz zaskakujące, jak wiele udało się tutaj zmieścić.
Chip Zdarsky jest twórcą obdarzonym dzisiaj coraz rzadziej występującym darem – ograniczenia objętości komiksu nie przeszkadzają mu w opowiedzeniu wielowątkowej historii zaglądającej w głąb osobistych przeżyć więcej niż jednej postaci, a jednocześnie unika pułapki rozwleczonych dialogów „gadających głów”. Są w „Daredevilu” spektakularne sceny akcji (wyróżniają się zwłaszcza choreografie Marca Checchetto), ale nie doprowadza do nich po prostu kolejny groźny przestępca zagrażający niewinnym mieszkańcom Hell's Kitchen. Na nieco ponad trzystu stronach zmieściło się więcej niż niejedna długa seria i Marvela, i DC jest w stanie pokazać w kilku tomach. Oby ten poziom udało się utrzymać.
Daredevil
Polska, 2025
Egmont Polska
Scenariusz: Chip Zdarsky
Rysunki: Marco Checchetto, Lalit Kumar Sharma, Francesco Mobili, Jorge Fornes
.jpg)