Obraz artykułu Batman, tom 1. Failsafe

Batman, tom 1. Failsafe

64%

Batman jest nieśmiertelny. Miał złamany kręgosłup, został porażony prądem, jego klatkę piersiową przebito łopatą i mieczem, był nadziany na pal i oczywiście sam nie raz poświęcał się dla dobra Gotham oraz ludzkości, a jednak zawsze wraca, choć w nieco odmienionej formie. Za kolejną odpowiadają scenarzysta Chip Zdarsky i rysownik Jorge Jiménez.

Oczekiwania z jednej strony były duże, bo po Batmanie zawsze należy wiele oczekiwać, a z drugiej w ostatnim czasie większą przyjemność sprawiało wracanie do klasycznych, ponownie wydanych w Polsce serii ("Knightfall" czy "Długie Halloween") niż śledzenie tych najnowszych, więc każda zmiana kierunku wydawała się słuszną.

 

Zostało to, co sprawdziło się najlepiej, czyli rysunki Jiméneza, który dla pokolenia młodych czytelników i czytelniczek uchodzi już za powiernika obowiązującego wizerunku Mrocznego Rycerza, podobnie jak niegdyś Greg Capullo czy Jim Aparo. Doskonale czuje tę postać, dba o to, by nie wychodziła za często z mroków, ale nie zapomina o jej ludzkim obliczu - w "Failsafe" możemy zobaczyć Batmana z szeroko otwartymi oczami, gdy zagląda w nie strach; z zębami tak mocno zaciśniętymi, że niemal słychać ich zgrzyt, gdy naciera z gniewem na wroga; przygnębionego, gdy żegna się z Robinem.

Zdarsky rzucił mu kilka wyzwań, z czego największym na pewno okazało się przywrócenie Batmana z Zur-En-Arrh - alternatywnej wersji Nietoperza stworzonej w 1958 roku, zamieszkującej inną planetę, przemienionej blisko pół wieku później przez Granta Morrisona w drugą osobowość Bruce'a Wayne'a, istniejącą po to, by w sytuacjach ekstremalnych przejmować kontrolę. W takim wydaniu pojawił się również tutaj, a problematyczność jego wizerunku wiąże się doborem kolorów - czerwono-żółto-fioletowy strój nawet w najmroczniejszej alejce Gotham nie może wzbudzać grozy. Wyplewienie elementu kiczu z tego projektu nigdy wcześniej się nie udało, ale Jiménez za sprawą między innymi złowrogiego uśmieszku, który pasowałby bardziej do Jokera, i gniewnie zmarszczonego czoła ułatwił zawieszenie niewiary.

 

Warstwa wizualna nowej serii jest więcej niż satysfakcjonująca, schody zaczynają się po wgryzieniu w treść. Kilka lat temu Zdarsky zachwycił polską publiczność odmienioną na własną modłę biografią Spider-Mana w "Historii życia", nie jest więc zaskoczeniem wracanie po silnie nacechowane emocjonalnie smaczki (nie tylko przywołanie dawno nieobecnego Batmana z Zur-En-Arrh, ale też na przykład rzut oka na klasycznie zaprojektowaną bat-jaskinię już na pierwszej stronie). Dla ogromnej części czytelników i czytelniczek Batman wiąże się z nostalgią, w końcu stuknęło mu już osiemdziesiąt pięć lat, i zaspokojenie tej potrzeby przyszło kanadyjskiemu scenarzyście bez wysiłku. Większe problemu sprawiło wykrzesanie czegoś całkowicie własnego.

Zaczyna się intrygująco - Pingwin zostaje ukazany jako bogacz wykluczony przez elity, w konsekwencji przybierający pozę majętnego punka, który chce zjeść bogatych w całkiem dosłownym sensie. By mogli uniknąć śmierci, muszą oddać znaczną część dobytku mieszkańcom Gotham i trudno w dzisiejszych czasach podważać słuszność jego motywacjom. Najlepszym, co Batman - gdyby faktycznie istniał - mógłby zrobić, byłoby zmuszenie Muska, Bezosa i innych multimiliarderów do regularnego płacenia podatków.

 

Im dalej, tym coraz częściej zdarzają się jednak potknięcia. Na przykład Wayne zakłada maskę w sali pełnej gości i walczy w tym samym garniturze, w którym przybył na przyjęcie, co bezwzględnie musiałoby zdemaskować jego tajemnicę. Sztucznie pompowanemu dramatowi z postrzelonym Robinem brakuje emocji i z czasem ot tak przestaje mieć większe znaczenie dla fabuły. Najgorszy może być jednak sposób, w jaki Obrońca Gotham daje się wrobić Pingwinowi w zabójstwo - po czymś takim tytuł "Największego Detektywa Świata" powinien zostać mu bezceremonialnie odebrany. Dorzućmy do tego powrót z Księżyca na Ziemię w samym kostiumie, a znajdziemy się o krok od przeskoczenia nad rekinem.

 

Dałoby się na to wszystko przymknąć oko, gdyby broniła się sama historia, ale i tutaj zgrzytów nie brakuje. Tytułowy przeciwnik wygląda co najwyżej na jednego z wrogów klasy B, z jakimi Batman mierzył się w pojedynczych zeszytach w latach 90. i ślad po nich od tego czasu zaginął. Zdaje się zresztą, że Zdarsky próbował odtworzyć sytuację, w jakiej Bruce Wayne znalazł się w "Knightfall" - zmęczenie, ciągła gonitwa za sprawiedliwością, wpadanie w kolejne pułapki wyjątkowo silnego wroga... O ile jednak tamtą historię rozpisano na wiele tytułów i kilka lat wzmacniania napięcia, tutaj wszystko jest skondensowane w jeden tom i siłą rzeczy nie wykazuje się odpowiednią wagą emocjonalną. Nawet zakończeniu, choć aspirującemu do poruszenia publiczności, brakuje argumentów, by przynajmniej uwierzyć, że nie zostanie za kilka miesięcy odkręcone. Być może w kolejnych tomach Zdarsky złapie rytm, początek ma raczej wyboisty.


Batman. Failsafe

Polska, 2024

Egmont Polska

Scenariusz: Chip Zdarsky

Rysunki: Jorge Jiménez



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce