Obraz artykułu Frontier. Korposzczury z kosmosu

Frontier. Korposzczury z kosmosu

80%

Wielkie korporacje rozgrabiające każdą planetę, na jakiej można znaleźć choćby śladowe ilości minerałów; zanieczyszczające śmieciami przestrzeń kosmiczną; zadłużające pracowników do tego stopnia, że właściwie zostają ich niewolnikami - to wszystko już było, ale z roku na rok stopniowo przesuwa się ze sfery fikcji do sfery rzeczywistości i może dlatego "Frontier" wydaje się niebezpiecznie swojskim komiksem.

Jak u siebie mogą poczuć się również te osoby, którym bliskie są animacje studia Ghibli albo manga "Made in Abyss" czy nawet twórczość Akiry Toriyamy (jedną z bohaterek jest nawet małpka o imieniu Goku). Wszystkie je, a także "Frontier", łączy silnie podkreślona w warstwie wizualnej niewinność, balansowanie na granicy przyziemności i baśni, a zarazem sięganie po zabiegi, jakie - zwłaszcza na Zachodzie - uchodzą za skierowane dla starszej publiczności. Mamy tutaj przeklinanie, palenie papierosów, zabijanie, krew. W niewielkich proporcjach, ale kiedy projekty postaci wyglądają na wyciągnięte wprost z czytadeł dla dzieci, kontrast potrafi zaskoczyć.

 

Guillaume Singelin jest jednym z wielu francuskich twórców z ostatnich lat, którzy sięgają po inspiracje zaczerpnięte z japońskiej popkultury, dość wspomnieć "Lastmana" czy twórczość Timothé Le Bouchera, a nawet wydany cztery lata temu wcześniejszy komiks Singelina - "PTSD". W odróżnieniu jednak od manhwy (czyli koreańskiego komiksu), mieszkańcy zachodniej Europy łączą fascynację mangą z własnym, często wyraźnie odmiennym stylem. Bez trudu można odczytać, komu składają hołd, ale potrafią przy tym uniknąć pułapki naśladowania ulubionych autorów i autorek. W przypadku "Frontier" za cechę szczególną należałoby uznać ogromną dbałość o detale.

Postacie Singelina mają wprawdzie dość proste projekty pod względem sylwetek - kiedy wiele z nich zostaje ściśniętych w jednym kadrze, można się wręcz pogubić w rozpoznawaniu kto jest kim - ale każdą z pełniących istotną rolę obdarzył jakimś wyróżniającym szczegółem, charakterystyczną fryzurą, okularami i tym podobnymi. Największe wrażenie robią jednak projekty stacji kosmicznych, pojazdów, obcych planet, ciasnych korytarzy i pomieszczeń, gdzie roi się od przedmiotów mniejszych i większych, uwiarygodniających każdą scenerię jako tętniącą życiem.

 

Wnikaniu w ten pieczołowicie zaprojektowany świat dodatkowo sprzyja duży format wydania (220x312mm), dzięki któremu nie tylko sceny akcji w kosmosie - z wystrzałami i latającymi odłamki - prezentują się wyjątkowo imponująca, ale również wiele przyziemnych, niemal obyczajowych momentów. Autor co kilka stron stosuje powracający zabieg zestawiania od dziesięciu do czternastu sąsiadujących ze sobą kadrów pozbawionych dialogów i narracji (tej zresztą w ogóle nie ma w całym tomie), rozdzielonych znacznymi przesunięciami czasowymi, które mają podkreślać zacieśnianie więzi między bohaterkami i bohaterami poprzez wspólne wykonywaniu codziennych czynności. Można przez te momenty przemknąć bez strat w poznawaniu fabuły, ale jeżeli zwolnić i wczuć się, każde kolejne wydarzenie będzie miała większe znaczenie.

 

W sferze treści - w największym skrócie - "Frontier" jest komiksem drogi. Kosmicznej drogi poprzez fikcyjny, choć podobny do naszego, układ słoneczny, w rezultacie czego nie ma znaczenia, czy i w jak odległej przyszłości rozgrywa się akcja. To równie dobrze może być rzeczywistość równoległa, a dzięki temu zabiegowi scenarzysta mógł pozwolić sobie na większą swobodę - wymyślanie dlaczego jakieś zdobycze technologii działają na bazie znanej nam fizyki nie było konieczne. To być może najbardziej odróżnia go od mangaków, bo czy to będzie "Dr. Stone", czy "Jujutsu Kaisen", wielu Japończyków przejawia ogromną słabość do wyjaśniania każdej zasady panującej w ich alternatywnej wersji świata.

Nie ma jednak w tej podróży bezcelowości albo szukania siebie samego jak w refleksyjnej prozie Jacka Kerouaca, jest stawianie pasywnego oporu wykupującym wszystko i wszystkich korporacjom, jest niezgoda na poszerzanie kryzysu klimatycznego z rodzimej planety na cały wszechświat, jest refleksja na temat traktowania jednostek dokładnie tak samo jak laboratoryjnych zwierząt, ale z podsuwaniem pod ich nosy ideologii usprawiedliwiającej godzenie się na życie w klatce, a nawet nakazującej bronienie go. Jest wreszcie także nadzieja w postaci Amytis, stacji wyspecjalizowanej w recyklingu, kosmicznego squatu, gdzie wyrzutki znajdują nowy dom i podejmują jeszcze jedną próbę zmienienia świata. Z jednej strony jest w tym coś ze zwalczania własnych demonów na wzór zmagań załogi "Cowboy Bebop", z drugiej jest także szeroko zakrojony konflikt międzyplanetarny na miarę "Diuny", czyli osobista introspekcja zderzona z komentarzem społecznym, ale obydwa utrzymane na subtelnym poziomie.

"Frontier" to pokrzepiająca historia o tym, że warto być nonkonformistą i stawiać na siebie, co może jest nazbyt naiwną, romantyzowaną wizją, ale w czasach bombardowania złymi wiadomościami nie zaszkodzi przeczytać czegoś pokrzepiającego. Ewentualne paralele da się zresztą zbagatelizować i skupić wyłącznie na kunszcie rysowniczym, podziwiać stronę za stroną, kadr za kadrem, bo powstanie każdego z nich musiało pochłonąć mnóstwo czasu. To jeden z tych komiksów, w których każdy powinien znaleźć coś dla siebie.


Frontier

Polska, 2024

Nagle! Comics

Scenariusz: Guillaume Singelin

Rysunki: Guillaume Singelin



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce