Obraz artykułu Festen: Chcemy odtworzyć więź jazzu z kulturą popularną

Festen: Chcemy odtworzyć więź jazzu z kulturą popularną

Jazz i popkultura były i nadal mogą być w bliskiej komitywie, czego tegorocznym albumem "Replicant: Musical Odyssey", swoistym prequelem "Blade Runnera" Ridleya Scotta, dowiódł zespół Festen. O inspiracjach stojących za tym materiałem, młodej scenie francuskiej i znaczeniu współczesnego jazzu opowiedział saksofonista, Damien Fleau.

Jarosław Kowal: W przeszłości jazz i popkultura były sobie bardzo bliskie, na przykład Miles Davis wystąpił w jednym z odcinków "Policjantów z Miami", a Cannonball Adderley w odcinku serialu "Kung fu". Dzisiaj istnieje jednak wyraźny podział, wiele osób postrzega jazz jako sztukę przeznaczoną dla elit, niedostępną dla zwykłego śmiertelnika. Jedną z przyczyn może być właśnie zerwanie więzi z kulturą popularną?

Damien Fleau: Jazz znajduje się dzisiaj w naprawdę dziwnym miejscu. Nie jest już muzyką rewolucjonistów, która w oczywisty sposób kojarzyła się z niczym nieskrępowaną wolnością. Na pewnym etapie faktycznie zdołał przeniknąć do popkultury najpierw w Stanach Zjednoczonych, później w Europie, ale dzisiaj nie ma po tym śladu. Myślę, że winne jest między innymi liczne grono osób, które wciąż grają tę muzykę, ale w sposób nieodbiegający od tego, co było grane w latach 60. i 70., a w takim podejściu nie ma niczego interesującego. Oczywiście wciąż można natrafić na wielu znakomitych muzyków i improwizatorów, ale trudno znaleźć w jazzie coś naprawdę nowego. Próbujemy tego w Festen, chcemy odtworzyć więź z kulturą popularną, a najłatwiej można tego dokonać za pomocą odniesień do filmów. Lubimy muzykę filmową, lubimy muzykę rockową, chcemy z tych wszystkich elementów stworzyć coś świeżego w jazzie. Nie jest to łatwe, ale wydaje mi się, że zmiany idą ku lepszemu i niedługo nastaną lepsze czasy.

Wasz poprzedni album był zainspirowany twórczością Stanleya Kubricka, tegoroczny to hołd dla "Blade Runnera". Co decyduje o tym, że jakiś film albo reżyser wywierają na was na tyle duże wrażenie, że decydujecie się odzwierciedlić je we własnej muzyce?
Trzeba rozdzielić dwie kwestie - świat filmu i muzykę do filmu. Na albumie "Inside Stanley Kubrick" odnieśliśmy się do więcej niż jednego dzieła, co dawało wiele możliwości doboru repertuaru. Ostatecznie wybraliśmy po jednym utworze na jeden film, ale to były już istniejące kompozycje zaaranżowane na nasz zespół. W przypadku "Blade Runnera" przyjęliśmy całkowicie odmienne podejście. Uwielbiam ścieżkę dźwiękową Vangelisa, ale nie chcieliśmy niczego od niej zapożyczać, woleliśmy dodać coś nowego - nową muzykę, nową fabułę. Razem z naszym ilustratorem pracowaliśmy nad historią Roya Batty'ego i ukazaniem drogi, jaką musiał przebyć przed wydarzeniami z filmu. Tym razem inspiracją było więc samo uniwersum filmowe, z muzyki wzięliśmy głównie barwę. Wyłącznie na tym poziomie nawiązaliśmy do pierwowzoru, wszystkie kompozycje są od początku do końca autorskie.

 

Dlaczego akurat "Blade Runner", a zwłaszcza postać Roya Batty'ego?
To bardzo inspirujący bohater, zdecydowanie najbardziej interesujący w całym filmie. Wszystko tak naprawdę kręci się wokół niego i tematu człowieczeństwa; pytania o to, czy jest zarezerwowane tylko dla nas, czy można nim obdarzyć także maszynę. Dzisiaj to bardzo aktualne zagadnienia, wiele mówi się na temat sztucznej inteligencji, która na swój sposób wydaje się przerażająca. Roy Batty pokazuje w tym kontekście, czym być może technologia kiedyś się stanie, co będzie potrafiła wytworzyć. Wyobrażanie sobie, jak mogło wyglądać jego życie sprzed wydarzeń, które znamy z ekranów było bardzo ciekawym zajęciem. Zaczęliśmy od słynnego monologu, w którym mówi o promieniach C lśniących w ciemności w pobliżu Bramy Tannhäuser i tak dalej, a później próbujemy zobrazować dźwiękiem wspomnienia, jakie w filmie przywołuje, ale wyłącznie w formie słów.

Ścieżkę dźwiękową Vangelisa zainspirował jazz z filmów noir, więc można uznać, że zostało zatoczone koło, ale czy szukaliście w jego muzyce czegoś więcej, czy staraliście się unikać podobieństw?
Vangelis inspirował nas pod względem nastroju, powstały dzięki temu pewne ramy, ale wszystko, co umieściliśmy w ich wnętrzu to nasze własne odczucia związane z tym światem. "Replicant: Musical Odyssey" jest naszym piątym albumem, mamy już własną tożsamość muzyczną i trzymamy się jej. "Blade Runner" był tak naprawdę pretekstem do spotkania się i tworzenia w stylu, który wypracowaliśmy jakiś czas temu. Sięgnęliśmy po z góry określoną paletę barw, ale malujemy nimi w całkowicie własny sposób.

 

Chcielibyście nagrać w przyszłości ścieżkę dźwiękową do faktycznie nakręconego filmu?
Tak, byłoby wspaniale, gdybyśmy mogli nagrać muzykę do filmu. Nie mamy żadnych konkretnych oczekiwań co do tego, jaki miałby to być film - w każdym gatunku można natrafić na coś interesującego, a zwłaszcza w takich, z jakimi dotąd nie mieliśmy okazji się zmierzyć, chociażby z dramatem albo filmem poruszającym temat ekologii. Filmy science-fiction są oczywiście bardzo interesujące, ale jesteśmy otwarci na każdą możliwość.

Poza jazzem, są u was wyraźnie słyszalne naleciałości z rocka czy nawet z synthwave'u, Jaka muzyka była pierwszą w twoim życiu?
Wszyscy w zespole mamy bardzo odmienne inspiracje. Razem z moim bratem, Maximem, studiowałem najpierw muzykę poważną, a później jazz. W muzykę rockową wciągnąłem się dopiero wtedy, gdy miałem dwadzieścia parę lat i na pewno jest dla mnie inspiracją, ale tą największą pozostaje muzyka filmowa i kompozytorzy pokroju Johna Williamsa albo Danny'ego Elfmana. Éric Serra, francuski kompozytor, to kolejna osoba, której słuchałem bardzo często. Oliver [Degabriele], nasz basista, grał wcześniej w rockowych zespołach. Pochodzi z Malty, ale później przeprowadził się do Francji i zaczął studiować jazz. Jean [Kapsa], pianista, z początku siedział bardziej w muzyce poważnej, z czasem przerzucił się na jazz. Kiedy pracujemy we czterech nad muzyką dla Festen, w bardzo naturalny sposób zaczyna nam wychodzić coś, co cięży ku muzyce rockowej. Czasami myślę nawet, że chciałbym być gitarzystą jak Pete Townshend albo Jimmy Page, bardzo lubię brzmienie gitary w rocku, a w dodatku mój brat niekiedy gra na perkusji w bardzo rockowy sposób i już samo to podejście daje nam wyjątkową energię.

Dodając wszystkie te elementy do waszego brzmienia, poszerzacie definicję jazzu czy przekraczacie jego ramy?
Jazz nie jest już dla mnie gatunkiem muzycznym, jest sposobem gry. Dzisiaj można sięgać po przeróżne style - reggae, rock, elektronikę, muzykę afrykańską - i wszystko to może być jazzem, bo przejawia się w podejściu do posługiwania się instrumentami i przyswojeniu konceptu improwizacji. Nie mam pojęcia, co nas w takim graniu pociąga. Lubimy muzykę z filmów, lubimy improwizację, gramy w zgodzie z tymi zainteresowani i wychodzi nam właśnie coś takiego. To jazz, ale jazz w naszym własnym ujęciu.

 

Sposób, w jaki korzystacie z syntezatorów i niepretensjonalne podejście do popkultury są właściwie czymś bardziej świeżym od wielu współczesnych albumów freejazzowych, które nieznacznie różnią się od tego, co Ornette Coleman nagrywał w latach 50. Szukanie czegoś nowego w muzyce wyłącznie poprzez rozwijanie techniki i granie coraz bardziej skomplikowanych partii to ślepy zaułek?
Myślę, że usilne komplikowanie muzyki nie zawsze przynosi pożądany efekt. Nasza muzyka jest dosyć prosta, jeżeli porównać ją ze stanem dzisiejszego jazzu. Faktycznie kiedy słucha się różnego rodzaju zawiłych partii instrumentalnych na nowych albumach, można dojść do wniosku, że nie różnią się aż tak bardzo od tego, co robił Ornette. Myślę, że wyjątkowość Festen polega na przystępności - każdy z łatwością może wejść w tę muzykę. Lubimy trzymać się głównego motywu, a nasze improwizacje opierają się o proste harmonie. Najważniejsza jest dla nas energia, która bierze się z wciągania publiczności w trans. Przywiązujemy też dużą wagę do oświetlenia w trakcie koncertów, dzięki czemu powstaje nastrój umożliwiający odcięcie się od przyziemnych problemów i wyruszenie z nami w podróż.

 

Z drugiej strony artyści pokroju Nilsa Frahma zaczynają być postrzegani w podobny sposób, w jaki widziany był Kenny G w latach 90., przypomina to smooth modern classical i doprowadziło do powstania wielu naśladowczych projektów. Jako pianista masz wrażenie, że granie na fortepianie stało się w ostatnich latach zbyt płytkie i cukierkowe?
To prawda, stało się płytkie, ale wydaje mi się, że podobne trendy zawsze były i zawsze będą powstawać. Ktoś wpadnie na jakiś pomysł, zainteresuje nim szersze grono odbiorców i nagle zjawi się mnóstwo innych osób grających w identyczny sposób. Dzisiaj faktycznie powstaje mnóstwo projektów na fortepian solo, mam tego świadomość, kiedy pracuję nad własnym solowym materiałem i próbuję szukać czegoś innego także w pozamuzycznej sferze, na przykład opracowując koncept występów z moim oświetleniowcem. Od strony muzycznej to prosta muzyka, powiedziałbym nawet, że nie jest oryginalna, ale sprawia mi przyjemność. Czasami dobrze jest skupić się na czymś mniej wymagającym, a w dodatku to również łączy się z moją pasją do muzyki filmowej, która zazwyczaj nie jest skomplikowana. Niekiedy piękny temat muzyczny w zupełności wystarczy, by poczuć chęć chwycenia za instrument.

Połączenie elektroniki z jazzem jest obecne nie tylko w waszej muzyce, zdobyło sporą popularność na całej młodej scenie jazzowej we Francji. Takie zespoły jak Emile Londonien albo Gin Tonic Orchestra mieszają jazz z kulturą klubową, ale czy widzisz Festen jako część tego nurtu?
Faktycznie da się zauważyć ruch w kierunku electro i house'u we francuskim jazzie. Emile Londonien czy León Phal to jedne z bardziej popularnych nazw i co ciekawe, wszyscy mamy tego samego tour managera, który określa ten nowy nurt jako french electro touch. Festen nie jest jednak tego częścią, do naszej muzyki raczej nie da się tańczyć, więcej jest w niej malowania pejzaży, wprowadzania w stan transu. Te nowe zespoły jazzowe z jednej strony mają spore umiejętności techniczne, z drugiej bardzo wyraźny jest u nich element elektronicznej muzyki parkietowej. Nie jestem tego fanem, ale w tej chwili to bardzo istotny element francuskiej sceny jazzowej.

 

Paryż to miasto bardzo często przesadnie romantyzowane, ale zajmuje też szczególne miejsce w historii jazzu - w latach 60. wielu muzyków przeprowadzało się tutaj z Nowego Jorku, istnieje też sporo jazzowych filmów z akcją osadzoną w Paryżu, chociażby "Paryski blues", "Około północy" czy "Dingo". Ta więź pomiędzy miastem a muzyką faktycznie istnieje czy jest podkoloryzowana?
To wszystko prawda, istnieje naprawdę silna więź łącząca Paryż z jazzem. Istnieje wiele wspaniałych historii na ten temat i do wielu ważnych wydarzeń doszło właśnie w tym miejscu. Paryski jazz jest częścią tutejszej bohemy, wiadomo też, że można zarobić na nim dobre pieniądze, dlatego wielu amerykańskich czy brytyjskich muzyków przyjeżdża tutaj i zostaje na stałe. Oczywiście kierują się przede wszystkim tym, że mają tutaj publikę, która naprawdę kocha jazz, niemniej zarabianie na życie dzięki swojej pasji jest we Francji znacznie łatwiejsze. Z jednej strony jest więc legenda o nostalgicznym, jazzowym Paryżu; z drugiej przyjeżdża się tutaj zarobić, co widać szczególnie obecnie.

Paryskie pochodzenie i znajomość tego środowiska od najmłodszych lat miały wpływ na twoją muzykę czy uważasz, że to, co grasz pochodzi raczej z wnętrza i gdziekolwiek byś nie mieszkał, brzmiałoby podobnie?
Na pewno Paryż i związany z nim ruch jazzowy od wielu lat mają na nas wpływ. Każdy z nas z początku studiował tutaj jazz, uczył się standardów, zgłębiał muzykę starszych twórców, ale to wszystko jest tylko poznawaniem odpowiedniego słownictwa, za pomocą którego dzisiaj mówimy własnym głosem. Wychwycenie tego, co było fundamentem naszej muzycznej inicjacji może być trudne, kiedy słucha się Festen, bo teraz największy wpływ ma na nas energia, podobnie jak u zespołów rockowych. Bardzo lubię Led Zeppelin albo Rage Against the Machine i uważam, że dzielimy z nimi podobną energię, bliżej nam do niej niż do przeszłości jazzu. Oczywiście uwielbiam Coltrane'a, słucham jego muzyki bardzo często, ale moim zdaniem w większym stopniu ślad odcisnęła na nas muzyka popularna, a szczególnie rock.

 

Masz już pomysły na to, jaki film albo który reżyser mogliby zainspirować kolejny album Festen?
W tej chwili nie myślimy o tym. Kino Quentina Tarantino jest nam bardzo bliskie i czasami pojawia się w naszych rozmowach pomysł sięgnięcia po nie, ale nie jestem pewien, czy byłaby to odpowiednia inspiracja dla albumu. Na razie nic nie jest przesądzone.

 


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce