Obraz artykułu Emile Londonien: Solówki nie są najważniejsze, tylko to, by mieć coś do powiedzenia

Emile Londonien: Solówki nie są najważniejsze, tylko to, by mieć coś do powiedzenia

Wydawać by się mogło, że młody brytyjski jazz dopiero co zaczął podbój świata, ale wyrosło już nowe pokolenie zainspirowane jego odwagą i pomysłowością, czego Emile Londonien i nowa francuska scena jazzowa, utrzymująca bliskie więzi z kulturą klubową, jest świetnym przykładem.

Jak daleko sięgają wasze muzyczne korzenie?
Zaplecze każdego z nas jest inne, ale łączy nas muzyka, która wywodzi się z groove'u - soul, hip-hop, funk, disco, house - oraz z improwizacji w najogólniejszym jej znaczeniu. Te dwie idee są podstawą naszej muzyki. Jako nastolatki wszyscy zaczynaliśmy od grania w bardzo różnorodnych zespołach, a we trzech spotkaliśmy się po raz pierwszy w zespole Cheap House, który grał instrumentalne techno na żywo.

 

W jak dużym stopniu współczesna scena brytyjskiego jazzu jest dla was inspiracją?
Brytyjska scena jazzowa naprawdę zmieniła nasze życia i naszą wizję muzyki. Tamtejsi muzycy pokazali, że jazz nie jest jedynie graniem solówek ze skompilowanymi akordami w tle. Przywrócili istotność groove'u i wspólnego grania tej muzyki. W szczególności "Black Foucs" duetu Yussef Kamaal zrobił na nas duże wrażenie, uznajemy ten album za jeden z najważniejszych w historii. To pokolenie wychowało się na muzyce elektronicznej, co słychać w sposobie, w jaki produkują muzykę, z ogromną przestrzenią dla dźwięków. Udało się tej scenie stworzyć prawdziwą więź pomiędzy jazzem a kulturą klubową.

Brytyjski jazz znormalizował w dodatku użycie elektrycznego basu. Jego obecność nie jest oczywiście nowością, ale stał się dzisiaj znacznie powszechniej używanym narzędziem. Z czego to może wynikać?
Całkowicie się z tym zgadzamy, a może to wynikać właśnie ze stawiania groove'u i basowo-perkusyjnego tandemu w centrum tej muzyki. Jej pożywką jest do tego brzmienie z lat 70., na przykład jazz-funk. Podobnie jest zresztą z syntezatorami, które ostatnio coraz częściej pojawiają się w jazzie ze względu na coraz silniej przenikające do niego inspiracje muzyką elektroniczną, chociażby housem czy broken beatem.

 

Za sprawą takich zespołów, jak wasz albo Gin Tonic Orchestra czy artystów pokroju Léona Phala albo Damiena Fleau również francuski jazz coraz bujniej rozkwita. Rzeczywiście czuć zryw i nową energię do działania?
Tak, naprawdę dostrzegamy, że zaczyna dziać się coś wyjątkowego. Wspaniale jest mieszkać teraz we Francji, bo w całym kraju - nie tylko w Paryżu - powstaje wiele zespołów i kolektywów, a w dodatku wiele klubów i mediów wykazuje znacznie większe zainteresowanie tego rodzaju muzyką. To dopiero początek, w trasach widzimy wiele nowych zespołów i młodych artystów.

 

Można mówić o francuskiej scenie w kontekście nie tylko przybywających młodych zespołów, ale również bliskiej współpracy i kontaktach towarzyskich?
Jasne. Wiele zespołów - chociażby nasz - wywodzi się z kolektywów i koncertów organizowanych w rodzimych miejscowościach. Każdy każdego próbuje do siebie zapraszać na występy, kiedy tylko jest to możliwe.

Jest prawda w powiedzeniu jazz narodził się w Ameryce, ale Paryż jako pierwszy okrzyknął go sztuką?
Wiemy z całą pewnością, że Francja zawsze była gościnna dla amerykańskich artystów, chociażby w latach 60. Nawet obecnie wielu amerykańskich muzyków miesza tutaj. Nie powiedziałbym jednak, że to Francja wyniosła jazz do rangi sztuki wysokiej, ale na pewno bardzo szybko zinstytucjonalizowała go.

W jakim stopniu paryska scena jazzowa różni się od strasburskiej, skąd się wywodzicie?
W tak małym mieście jak Strasbourg można w największym stopniu dostrzec istotność kolektywów artystycznych. Każdy każdego zna i wszyscy ze sobą współpracują. Paryż jest znacznie większy, są w nim większe szkoły muzyczne, w których często obowiązuje odmienne podejście. To po prostu bardzo odmienny klimat.

 

Można już mówić o francuskim brzmieniu czy dopiero się formuje?
To jeszcze młoda scena, wszystko jest nadal w toku, ale da się zauważyć chęć podążania w kierunku kultury klubowej. Wiele zespołów działa pod wyraźnym wpływem na przykład house'u, co prawdopodobnie ma korzenie w scenie french touch z późnych lat 90. [francuski house, którego prominentną postacią jest Thomas Bangalter - połowa duetu Daft Punk].

Spotkaliście się z tego powodu z gatekeepingiem ze strony starszych muzyków?
Póki co mamy sporo szczęścia, bo francuscy "gatekeeperzy" wydają się bardziej otwarci niż jeszcze kilka lat temu. Gdybyśmy nagrali "Legacy" pięć-sześć lat wcześniej, odbiór najprawdopodobniej nie byłby równie pozytywny. Pamiętam kilka artykułów z tamtego okresu na temat Kamasiego Washingtona albo Kamaala Williamsa, które nie były zbyt pochlebne... To naturalny proces, potrzeba czasu, żeby dotrzeć do słuchaczy w tak konserwatywnym kraju jak Francja.

Zauważasz, że - podobnie jak miało to miejsce na brytyjskiej scenie - publiczność jazzowa stała się znacznie młodsza, a sam jazz rzadziej jest postrzegany jako muzyka filharmoniczna?
Zdecydowanie tak. Zwłaszcza w większych miastach pokroju Paryża, Lyonu, Strasbourga czy Rennes da się zauważyć, że publiczność jest coraz młodsza. Zespoły i media wykonały kawał solidnej roboty wizerunkowej, dzięki czemu osoby, które niekoniecznie miały już ukształtowane więzi z jazzem czują się poruszone tą muzyką. Najpiękniejsze jest jednak to, że brzmienia, jakimi się paramy służą za pomost pomiędzy różnymi pokoleniami. Te starsze łączą to, co robimy z dziedzictwem lat 70., na przykład z Weather Report albo z Herbiem Hancockiem.

 

Zmienia się także to, że w ostatnich latach coraz więcej osób nawiązuje trwałą współpracę w zespołach. W historii jazzu normą było ciągłe zmienianie składów i rozwijania się w ten sposób, ale dzisiaj wiele osób decyduje się na nagrywanie w stałym gronie. Jakie są tego zalety?
Całkowicie się z tym zgadzam. To bardzo rockowe podejście do grania w zespole, a nowemu pokoleniu zależ na pokazaniu, że w jazzie nie chodzi tylko o solowe popisy. Ważne jest wspólne granie, tworzenie trwałego brzmienia zespołu. Niektóre z najważniejszych postaci nowej sceny jazzowej wcale nie są wybitnymi solistami, ale mają za to coś ciekawego do powiedzenia. W tym sensie brytyjska scena jazzowa okazała się ogromnym źródłem nadziei dla naszego pokolenia. Zaletą takiego podejścia jest oczywiście rozwijanie kolektywnego brzmienia zespołu i skupianie się na wspólnej improwizacji. Gramy razem od wielu lat, dzięki czemu komunikacja pomiędzy nami jest w tej chwili bardzo instynktowna i płynna. Każdego wieczoru jesteśmy w stanie pchnąć ten sam utwór w zupełnie innym kierunku bez zamieniania na ten temat choćby słowa przed koncertem.

Emile Londonien jest częścią Omezis Collective, do którego należą również artyści i artystki zajmujący się innymi dziedzinami sztuki niż muzyka. Interdyscyplinarność w artystycznej ekspresji jest dla was ważna?
Oczywiście, że tak. Jesteśmy pod silnym wpływem innych dziedzin sztuki, na przykład malarstwa czy filmu. Ogromną inspiracją jest dla nas na przykład francuski malarz Pierre Soulages i jego minimalistyczne podejście do tworzenia. Matthieu - nasz perkusista - jest także malarzem i grafikiem, stworzył oprawę wszystkich naszych wydawnictw od początku istnienia Omezis.

 

Ile z tego, co zarejestrowaliście na "Legacy" - waszym debiutanckim albumie - to rezultat improwizacji, a ile zostało skomponowane?
W przypadku naszych pierwszych singli i EP-ki wchodziliśmy do studia właściwie z niczym - kilkoma riffami i akordami. Kiedy pracowaliśmy nad "Legacy", zachowaliśmy to mocno improwizowane podejście, ale poświęciliśmy większa uwagę komponowaniu, a zwłaszcza tematom. Powiedziałbym, że ostatecznie sześćdziesiąt-siedemdziesiąt procent tego, co trafiło na album jest improwizowane. W studiu bardzo często gramy na żywo, ale później poświęcamy wiele czasu na wycinanie elementów jamu i dogrywanie syntezatorów albo perkusji dla podkreślenia niektórych zdarzeń, jakie udało się uchwycić w trakcie sesji. To pewnego rodzaju "wyprodukowana improwizacja". Każdy z tych utworów ewoluuje jednak podczas każdego z koncertów. Próbujemy tworzyć je na nowo każdego wieczoru. Kiedy tylko zaczynamy grać któryś z utworów w identyczny sposób jak wcześniej, usuwamy go z setlisty.

Nietrudno sobie wyobrazić, że na przykład utwór "Make It Easy" mógłby stać się radiowym czy klubowym przebojem, ale czy taki kierunek interesowałby was?
Planujemy przygotować trochę więcej wokalnych rzeczy w niedalekiej przyszłości. Niedługo będzie na ten temat więcej informacji.

A gdybyś mógł wybrać dowolną osobę z mainstreamu jako gościa w którymś z waszych utworów?
Może wybrałbym Andersona .Paaka, Kendricka Lamara albo Kaytranadę.

W jakim kierunku jazz będzie zmierzał w przyszłości?
Trudno powiedzieć, ale myślę, że kolejne pokolenie zajmie się dekonstrukcją i wymyślaniem na nowo tego, co robimy teraz. Podobnie jak my robimy to z muzyką wcześniejszej generacji. W sztuce to naturalny proces.

 

fot. Mathilde Cybulski


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce