Historia filmowych opętań jest dłuższa od historii filmowych wampirów czy filmowych żywych trupów, ale od czasu zaginionego, krótkometrażowego "The Bridge of Time" Franka Beala z 1915 roku niewiele się w tej konwencji zmieniło - ktoś lub coś wchodzi w ciało ofiary, przejmuje nad nim kontrolę i napędza stracha wszystkim dookoła. Bracia Philippou znaleźli jednak sposób, by przełamać ponad stuletni schemat, a to tylko jeden z wielu elementów wyróżniających "Mów do mnie!" na tle współczesnego, i tak wysoko zawieszającego poprzeczkę horroru.
Scena, w której grupa nastolatków pije, pali i na zmianę daje się na dziewięćdziesiąt sekund opętywać, wszystko to nagrywa, natychmiast publikuje i zwija się ze śmiechu z jednej strony jest zaskakująca i nieoczywista, z drugiej wyjątkowo przyziemna - wystarczyłoby zamienić służącą do komunikacji z zaświatami dłoń na bong i nagle skojarzenia zamiast ku "Dziedzictwu" Ariego Astera, skierowałyby się do "American Pie". Nie ma w tym jednak moralizatorstwa. Duet reżyserów nie sytuuje siebie na pozycji mędrców ze starszego, doświadczonego pokolenia, którzy pochylają się nad młodymi i udzielają lekcji. Jako autorzy liczącego blisko siedem milionów subskrybentów kanału RackaRacka mają świetne wyczucie zeitgeistu, a ich pełnometrażowy debiut jest w nim po prostu osadzony.
Wystarczy przy tym rzucenie odrobiny światła na sposób, w jaki wchodzimy ze sobą w relacje w dobie Web 2.0, by refleksja zaczęła tlić się samoistnie. Kiedy jedna z bohaterek nie jest w stanie wykrzesać z siebie ani krzty empatii, słuchając opowieści drugiej o tym, jak natrafiła na drodze na konającego kangura, bo za bardzo pochłonął ją ekran telefonu; kiedy połączenie od ojca jest ot tak, automatycznie odrzucone, bo zasłania akurat przeglądane treści albo kiedy do zaśnięcia konieczne jest wpatrywanie się w filmiki na YouTubie, nie potrzeba żadnego dodatkowego komentarza. Samo spojrzenie z boku na nasze przyzwyczajenia może wprawić w zakłopotanie, nawet jeżeli w reakcji tylko się uśmiechniemy. Nie wykluczone też, że reakcji nie będzie żadnej, bo dlaczego miałoby ją wywoływać coś, co każdego dnia można zobaczyć w autobusie albo na sali kinowej, gdzie na premierowym pokazie dało się (i niemal na każdym można) wyłapać kilka osób sprawdzających w trakcie seansu, co słychać na Facebooku czy Instagramie.
Znaczenie symptomatyczne filmu jest czytelne, niezależnie od tego, czy interpretować je jako przemawianie do nas, czy mówienie o nas, znaczenie dosłowne nie jest mu jednak podporządkowane. Philippou posługują się utartymi schematami - drzwi otwierają się samoistnie, zjawy siedzą w ciemnych kątach pokojów, a kontakt z nadprzyrodzonymi kreaturami wymaga przeprowadzenia rytuału jak w "Candymanie" albo "Martwym złu" - bez uprawiania popularnej w XXI wieku samoświadomej żonglerki zakorzenionymi w gatunku kliszami. Zamiast tego przywracają im dawny blask, co realizują z zadziwiającą sprawnością.
Nierozładowywanie napięcia nadmiarem jump scare'ów, stabilne podsycanie go przez półtorej godziny; zgrabne nakładanie klamer fabularnych (nic nie jest tutaj bez znaczenia - ani koszmar o braku lustrzanego odbicia, ani moralny dylemat o tym, czy mamy prawo skracać czyjeś cierpienie); rzadkie, ale intensywne stosowanie przemocy; nawet obroty kamery symbolizujące przejścia pomiędzy światami - każdy kadr i każda sekwencja zostały dokładnie przemyślane, skomponowane i zrealizowane, aż trudno uwierzyć, że to robota debiutantów, nie ma natomiast wątpliwości co do tego, że pasjonatów. Za dystrybucję (nie produkcję - co ma kluczowe znaczenie) odpowiada A24, które nie tylko stało się w ostatnich latach znakiem jakości, ale też nasuwa konkretne skojarzenia estetyczne. Wbrew nim "Mów do mnie!" nie jest jednym z tych arthouse'owych horrorów rozwijających się w niespiesznym tempie, odznaczających się sięganiem po groteskę, wysokim stopniem skomplikowania fabuły czy wizualną plastycznością odwołującą się do malarstwa, jakich studio ma w katalogu wiele. Bliżej mu do nieodstępujących od norm, doprowadzających je do perfekcji obrazów pokroju "Coś za mną chodzi" albo pierwszego "Tego" Andy'ego Muschiettiego, a to dowodzi, że czasami by ożywić film grozy, potrzeba go więcej, a nie mniej, rozrzedzonego w innych gatunkach i społecznych komentarzach.
Nawet obsadzie choć w większości niedoświadczonej, trudno postawić jakiekolwiek zarzuty. Sophie Wilde jako Mia wywołuje jednocześnie współczucie oraz sympatię, jak i złość oraz irytację przez dyktowane emocjami, nieodpowiedzialne decyzje, które nigdy nie wydają się zaledwie pretekstem do posuwania fabuły naprzód; Joe Bird jako młody, cichy chłopak szukający uznania w grupie to najbardziej tragiczna postać - mimo że niewiele mówi, trudno nie martwić się jego losem; na drugim planie brylują z kolei Zoe Terakes i Jayden Davison jako głodni zabawy, ale na swój sposób racjonalni "dilerzy" opętania. Nie dość, że to nieograne twarze, to jeszcze w każdą z tych postaci tchnęły więcej życia, niż dało się wykrzesać z całej obsady niejednego nastoletniego horroru sprzed dziesięciu-piętnastu lat.
Zanim dojdzie się do wniosku, że nastolatki zapatrzone w telefony to najgorsze zło świata i stracone pokolenie, trzeba wziąć pod uwagę, że bracia Philippou również w internecie żyją; przez dekadę zbierali doświadczenie, publikując filmiki na YouTubie; a sieć do tego stopnia pozwoliła im rozwijać zainteresowanie horrorem, poznawać go i zdobyć wiedzę na temat produkcji, że kiedy wreszcie przyszła pora na debiut, przedstawili się jako zaprawieni w boju fachowcy i pełni entuzjazmu nowicjusze zarazem. "Mów do mnie!" nie ma słabych punktów, to kolejny z coraz liczniejszych triumfów niezależnego, niskobudżetowego horroru i z miejsca klasyka gatunku.
Mów do mnie!
Tytuł oryginalny: Talk to Me
Australia/Wielka Brytania, 2022
Reżyseria: Danny Philippou, Michael Philippou
Obsada: Sophie Wilde, Alexandra Jensen, Joe Bird