Micheal Jackson - "Off the Wall"
Moje pierwsze muzyczne wspomnienie to white album Beatles'ów, ale pierwszy świadomie wybrany artysta, którego mogłem nazwać ulubionym to Micheal Jackson (miałem sześc-siedem lat). Rozważałem też "Thriller", ale do "Off the Wall" częściej powracam. Geniusz Michaela i producencka piecza Quincy'ego Jones'a dała prawdziwy klasyk. Teraz myślę, że już wtedy podświadomie chciałem grać na bębnach [śmiech]. Charakterystyczna synkopowa sekcja rytmiczna z pewnością była też zalążkiem miłości do hip-hopu. Każdy utwór zawiera jedyny słuszny cel grania na perkusji - make people dance.
Beastie Boys - "Check Your Head"
Ten album zdefiniował styl Beastie Boys, a także stanowił elementarz dla większości artystów z lat 90. (nie tylko crossover/rap-rockowych, ale też sporej części sceny alt/indie), którzy z pewnością korzystali z patentów tych nowojorczyków - sampli, żywych instrumentów czy tego efektu "telefonu/megafonu" na wokalu. Mamy tu rap, funk, punk, a nawet world music - połączone w bardzo naturalny, wysokiej jakości, wyjątkowy sposób.
Rage Against The Machine - "Evil Empire"
Wściekłość, eksplozja, ale przede wszystkim bardzo grooviaste granie. Ani trochę się nie zestarzał. Swoisty pomost między zaangażowanym rapem a ciężkim rockiem/metalem. Słuchając tego albumu, stawiałem pierwsze karkołomne kroki w kierunku grania na perkusji (uderzanie w poduszki, kartony po butach pierwszymi pałeczkami). Poza tym świetne zdjęcie we wnętrzu wkładki płyty (zespół w sali prób) dodatkowo inspirowało do snucia planów o zespole.
Deftones - "Around the Fur"
Trafiłem na tę płytę zaraz po odkryciu "Life is Peachy" Korna. Z początku bardzo trudno przyswajalna muzyka, która z każdym odsłuchem tylko zyskiwała na wartości. Brzmienie, ciężar, wściekłość, świetne groovy na bębnach - piękno wyłaniające się z chaosu, melancholia i jakiś tam romantyzm, czyli idealny miks dla dojrzewającego licealisty. Minęło grubo ponad dwadzieścia lat, a oni nadal są moim ulubionym zespołem.
The Roots - "Things Fall Apart"
W 1999 roku hip-hop jako gatunek miał juz oficjalnie dwadzieścia lat i w Stanach Zjednoczonych był mainstreamem (jak teraz u nas). Było wiele odmian rapu, ale to właśnie ta jazzujaco-funkowa, miejscami wręcz rockowa jest dla mnie kwintesencją gatunku. Wybór dodatkowo umacnia fakt, że zespół od początku istniał jako liveband, a frontman - Black Thought - jest moim ulubionym emce. Na albumie znalazło się też wielu cenionych przeze mnie gości - J Dilla (dziś uznawany za najbardziej inspirującego producenta hip-hopowego dla wielu perkusistów), Mos Def (dziś Yasmin Bay jest w moim Top 5), Common, D'angelo i oczywiście Erykah Badu. Każda ich płyta jest warta uwagi, ale tę wyjątkowo cenię.
Czechoslovakia wystąpi podczas Soundrive Festival 2022 (9-13 sierpnia 2022 roku), więcej informacji TUTAJ.
5 płyt: Adam Piskorz (Czechoslovakia)
Czechoslovakia: Nie chcę stracić dziecinnego, naiwnego pierwiastka w sobie (wywiad)
Czechoslovakia - "A'more" (recenzja)