Radiohead - "Hail to the Thief"
Wczesna podstawówka była dla mnie czasem katowania boys i girlsbandów, The Rolling Stones i The Offspring. Jakoś na wysokości czwartej klasy odkryłem Nirvanę, Placebo i Radiohead i nic już nie było dla mnie takie same. Chodziłem w koszulkach z nazwami zespołów, które kupowałem w Kupieckich Domach Towarowych, czytałem "Pod ciężarem nieba", oglądałem MTV2 i nie wierzyłem w życie po trzydziestce. Co było o tyle śmieszne, że wierzyłem w życie wieczne.
Płytę kupiłem latem 2003 roku w sklepie muzycznym w pasażu handlowym przy skwerze Kościuszki z długo odkładanych kieszonkowych. Wybrałem załączoną na obrazku edycję specjalną, która od podstawowej różni się tylko wyjątkowo niepraktycznym, ale za to ładnym wydaniem. Za resztę wakacyjnych pieniędzy kupiłem kasetę Blur "Think Tank" i Bon Jovi "Bounce". Pierwszą dlatego, że chciałem jej posłuchać, drugą, bo była tania. I moje wspomnienie z odsłuchu jest nierozerwalnie związane z "Think Tank" Blur. Po pierwszym odsłuchu "Hail to the Thief" podobało mi się tylko "2+2=5", "Where I End And You Begin", "A Wolf At The Door" i "There There". Ten ostatni pewnie tylko dlatego, że opatrzył mi się razem z niesamowitym teledyskiem. Za to "Think Tank" rozpieprzył mnie na kawałki. Z czasem jednak musiałem polubić też Radiohead, żeby jakoś usprawiedliwić fakt przepierdolenia wszystkich oszczędności.
Po kilku przesłuchaniach polubiłem płytę też z kilku innych powodów i choć nagrywali lepsze rzeczy to razem z "In Rainbows" mam do tego albumu największy sentyment. Miałem też koszulkę z okładką "Hail to the Thief". Jej skuteczność w pozyskiwaniu nowych znajomych była większa niż moje umiejętności interpersonalne. Poznałem dzięki niej kolegę, z którym założyłem pierwszy zespół, a wśród starszych koleżanek z liceum miałem ksywę chłopiec w koszulce Radiohead. Do tej pory jest to dla mnie ważny skład. Poza "Pablo Honey" i "The Bends" regularnie wracam do ich płyt. Nawet jeśli nie są tak innowacyjni, jak twierdzą ich twardogłowi_e fani_ki, to prowokowali mnie do grzebania w coraz dziwniejszej muzyce. Johnny Greenwood na pewno należy do gitarzystów, którzy mieli na mnie wpływ. Był kimś, kto pokazał mi, że patent na siebie jest ważniejszy od szybkości przebierania paluchami. Soundtrack do wyciskania pryszczy.
Elliott Smith - "New Moon"
Mimo że to pośmiertnie wydana dwupłytowa kompilacja, to obok "Either/Or" jest to mój ulubiony album Elliotta Smitha. Ten artysta mimo imponujących umiejętności aranżerskich, które w pełni pokazał na "Figure 8" i "XO", najlepiej brzmiał wtedy, kiedy nikt mu nie przeszkadzał. Tak jak tutaj. Kiedy oglądałem dokument poświęcony jego muzyce - "Heaven Adores You" - nie mogłem uwierzyć, jak za każdym razem wspaniale brzmiał, kiedy grał solo i jak fatalnie na którymś koncercie, gdzie jego kolega walił w bębny z finezją drwala rąbiącego drewno. Niewiele nagrań działa na mnie równie kojąco, co jest o tyle ciekawe, że są to najczęściej rzeczy ciężkie tekstowo. W interpretacji Elliotta Smitha nawet scenariusz do filmu gore miałby fakturę aksamitu. Ze wszystkich smutnych songwriterów do niego wracam zdecydowanie najczęściej. Soundtrack do nieudanej ucieczki z domu z gitarą klasyczną.
No Values - "No Values"
Niedawno wygrzebałem tego CDR-a, robiąc porządki i przed oczami przeleciały mi wszystkie koncerty No Values, które miałem okazję widzieć. W składzie z tej płyty zespół, mimo wszystkich technicznych niedociągnięć, a może właśnie dzięki nim, był zjawiskowy. Te pięć minut z kawałkiem to crème de la crème warszawskiego post-hardcore'u. Hot Cross grany przez chłopaków wyglądających tak, jakby urwali się z The Nation of Ulysses. Soundtrack do pierwszych bardziej zdecydowanych kroków na scenie hardcore'owej.
Kamil Szuszkiewicz - "Bugle Call and Response"
Kamil Szuszkiewicz to człowiek, który może zagrać kilka dźwięków przez cały koncert i masz wrażenie, że to te najbardziej odpowiednie ze wszystkich możliwych. Robi na mnie gigantyczne wrażenie, jak zróżnicowane rzeczy potrafił nagrywać solowo. "Bugle Call and Response" to najbardziej minimalistyczna i wyciszająca rzecz z jego katalogu. Kaseta została wydana przez nieistniejący już label Wounded Knife. Paulina i Janek Ufnalowie, którzy go prowadzili, teraz wydają rzeczy pod szyldem Mondoj i prowadzą audycję Stratosphere Blues w Radiu Kapitał. Ich selekcja jest dla mnie prawie zawsze ciekawa, jakościowa i zawiera rzeczy, na które sam bym nie trafił. "Bungle Call and Response" było okładem na nerwy po obejrzeniu o jednego streamu z Marszu Niepodległości za dużo.
Pezet - "Muzyka rozrywkowa"
Bardzo mnie ucieszyło, że po długim okresie, kiedy Pezeta mogliśmy słyszeć tylko w okazjonalnych utworach do filmów i reklam dostaliśmy "Muzykę współczesną", która mimo mielizn (bardzo często skipuje "2k30" i "Zły śpi spokojnie"), nie zawiodła moich oczekiwań. Można się na niego obrażać za wyciskanie jej promocyjnie do granic przyzwoitości, ale na tematy związkowe i egzystencjalne niewiele osób pisze w Polsce lepiej. Nie tylko w rapie, ale po prostu w muzyce. Słuchając go, można poczuć jakby przed oczami przelatywały obrazy ludzi, na których oczach właśnie rozsypuje się coś cholernie ważnego. Zawsze mam ciary na plecach, kiedy w utworze "Dom" padają słowa: Nie możesz zabić kogoś, kto od dawna nie żyje. Bardzo też lubię beaty Auera i uważam, że tworzą razem z Pezetem dobrany duet. Soundtrack do tego legendarnego "jedynego" koncertu na Torwarze, po którym została ogłoszona trasa promująca płytę.
Hanako wystąpi na Soundrive Festival 2021, który odbędzie się w dniach 10-15 sierpnia. Więcej informacji TUTAJ.
fot. Agata Hudomięt/Undertone