Ciężko było wybrać pięć ulubionych płyt, więc decydowaliśmy się na krążki, które jako jedne z pierwszych popchnęły nas w kierunku pewnego rodzaju twórczej wrażliwości, która cały czas nam towarzyszy.
Dead Can Dance - "Dead Can Dance" (Patryk)
Chyba nic mnie tak nie inspiruje, jak te mroczno-plemienne rytmy w połączeniu z przejmującymi wokalami Lisy Gerrard i Brendana Perry'ego. Aż ciężko opisać te wrażenia, ale za każdym razem gdy słucham tej płyty, przenoszę się do jakichś prehistorycznych, nocnych czasów, w których dopiero powoli schodziliśmy z drzew. Pamiętam jak słuchając tej płyty, pisałem jakieś wypracowanie z języka polskiego. Dostałem oczywiście piątkę i nauczyciel zapytał, czy gdzieś publikuję swoje teksty. To chyba jeden z pierwszych momentów, w których pomyślałem, że czasami udaje mi się zrobić coś ładnego.
The Cure - "Seventeen Seconds" (Patryk)
Długo zastanawiałem się, którą płytę mojej ulubionej grupy - The Cure - wybrać. W końcu zdecydowałem się na "Seventeen Seconds", ponieważ uważam ją za swój pierwszy kontakt z zimnym, nowofalowym post-punkiem, którego cechy cały czas odnajduję we współczesnych deep/tech housowych i innych elektronicznych albumach. Jest mrocznie, jest tanecznie, są lata 80., są teksty, z których nic nie rozumiem, perkusja brzmi jak z automatu, wyraźna i powtarzalna linia basowa, niespotykane wtedy dla mnie brzmienie i niepowtarzalny klimat - wszystkie kryteria dobrej płyty spełnione.
Radiohead - "Kid A" (Klaudia)
Radiohead tak trudno opisać. Muzyka dziwna, niespójna, a zarazem zespalająca tak samo dziwne myśli w głowie. Muzyka kojąca, kiedy trzeba pobudzająca, gdy zasypiam niechcący w pociągu. Uwielbiam to drętwienie w policzkach, kiedy słyszę przeciągły głos Thoma Yorke'a - najlepiej żeby ciągnął się aż do końca utworu. I jako że lubię metafory, to napiszę, że wokal Thoma ciągnie się w mojej głowie odkąd pierwszy raz go usłyszałam. Jest niepowtarzalny i zapada w pamięć - po prostu. Chyba pierwszym utworem, który poznałam z "Kid A", był "Idioteque". Pamiętam, że sprawdziłam od razu tekst, bo nic z niego nie rozumiałam. Teraz potrafię zaśpiewać cały utwór z pamięci, ale nadal do końca go nie pojmuję. Może o to w nim chodzi? Druga ulubiona piosenka to "How to Disappear Completely" - znalazła specjalne miejsce na plejce do płakania i do uruchamiania w sobie czegokolwiek. Cała płyta wyrywa mnie ze stanu kompletnego otumanienia. Jestem jej za to ogromnie wdzięczna, bo przypomina mi, że potrafię czuć i to bardzo mocno.
Arcade Fire - "Reflector" (Klaudia)
Poznałam ich dość późno, bo w klasie maturalnej - wtedy sporo osób myślało, że będą grać na Open'erze. No dobra, to skoro tak wszyscy o tym mówią, to lepiej nie odstawać i się przygotować. Tak rozpoczęła się moja przygoda z Arcade Fire, a zaczęłam od "Reflector", bo spodobała mi się okładka. Wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia [śmiech]. Urzekły mnie te melodyjne, budujące napięcie chórki, chociażby w "Afterlife". Na początku delikatne, potem zawładniają całym utworem. To uczucie potęgi, która we mnie narasta wraz kolejnymi minutami utworu jest nie do opisania. I mnóstwo pozytywnej energii - tę muzykę przeżywa się całym sobą.
Radiohead - "Amnesiac" (Patryk i Klaudia)
Ostatnia płytka została wybrana przez nas wspólnie i jest drugą pozycją Radiohead w tym zestawieniu. Ciężko wyjaśnić magię refrenu "Life in a Glasshouse", która za każdym razem całkowicie odcina mnie od rzeczywistości i niejednokrotnie przegapiłem przez nią przystanek autobusowy. Albo "Pyramid Song" lub "You And Whose Army", które w ciągu tych kilku minut trwania potrafią wywołać u mnie skrajnie różne emocje, za każdym razem odrywając od tego, co akurat robiłem (Patryk).
Tak, to zdecydowanie nie jest płytka, przy której mogłabym się uczyć. Jest zbyt psychodeliczna i zbyt ciekawa. Mam wrażenie, że trzeba jej słuchać w zamkniętym, cichym pokoju, żeby otworzyć w pełni swoją głowę i żeby było niezwykle (Klaudia).