Obraz artykułu 5 płyt: Monika Fortuniak

5 płyt: Monika Fortuniak

Napisać chwytliwy, wpadający w ucho, ale nie banalny i wtórny album z pogranicza popu i rocka to sztuka niełatwa, często wymagająca znacznie bardziej żmudnej pracy niż na przykład rejestracja wirtuozerskich improwizacji. Monika Fortuniak na debiutanckim "Za jasno" zdołała jednak tego dokonać, a w cyklu 5 płyt przedstawia inspiracje, jakie za nią stały.

John Frusciante - "Smile From the Streets You Hold"

Mój święty Graal wśród płyt. Drugi solowy album Frusciante. Na próżno szukać go w sklepach, gdyż sam Fru zrobił wszystko, aby stamtąd zniknął. Dlaczego? Myślę, że najlepszą odpowiedzią na to pytanie jest próba przesłuchania go. To istny majstersztyk w swojej brzydocie. Sześćdziesiąt jeden minut agonii, bólu i wychodzenia poza wszelkie ramy estetyki. Czy nazwałabym ten album moim ulubionym? Raczej najważniejszym, ponieważ trafił do mnie emocjonalnie tak, jak żaden inny. On po prostu wyrwał mi serce. Gdy słyszysz ten trzeszczący przester i wokal, jesteś zmiażdżony. Mimo że od dwunastu lat jest moim numerem jeden, nie wracam do niego często - to naprawdę ciężki kaliber - ale jeśli już nadejdzie ta chwila, to czuje jakbym otwierała skrzynię skarbów. Myślę, że zarówno drugi, jak i pierwszy solowy album Frusciante wskazały mi kierunek i mimo własnych modyfikacji, nadal nim podążam.

Monika Fortuniak trzyma płytę Warpaint - "Warpaint".

Warpaint - "Warpaint"

Tak jak "Smile From the Streets You Hold" jest dla mnie płytą najważniejszą, tak Warpaint jest chyba moją ulubioną. Znajduje się na niej wszystko to, co najbardziej lubię – hipnotyzujące, spokojne gitarowe riffy, psychodeliczne aranżacje i wokale pokryte dużą warstwą reverbu. To przede wszystkim przyjemne utwory, przy których można odpłynąć. "Warpaint" jest też moją ulubioną płytą pod względem realizacji. Ma bardzo organiczne brzmienie - słychać jak instrumenty oddychają, dzięki czemu mamy wrażenie, jakbyśmy byli w jednym pomieszczeniu z tymi czterema dziewczynami. Za każdym razem z wielkim sentymentem wracam do tego albumu.

Zdjęcie Moniki Fortuniak. Monika trzyma płytę Sigur Rós - "Ágætis byrjun".

Sigur Rós - "Ágætis byrjun"

Jeśli ktoś lubuje się w przestrzeniach, jest to pozycja obowiązkowa. Nie znam drugiego zespołu/artysty, który tak czarowałby muzyką. "Ágætis byrjun" ciężko nawet opisać słowami. To dla mnie najlepszy album w dyskografii Sigur Rós. Pamiętam, jak grali pewnego roku na Open'erze - razem ze znajomymi wzięliśmy koce i położyliśmy się przed sceną. Ah, jakie to było piękne przeżycie dla duszy... Nie będę mówić o niej nic więcej, bo tego trzeba po prostu posłuchać. Położyć się, zamknąć oczy i posłuchać.

Zdjęcie Moniki Fortuniak. Monika trzyma płytę Yeasayer - "All Hour Cymbals".

Yeasayer - "All Hour Cymbals"

Debiut z 2007 roku, dwa lata później, kiedy byłam w liceum, wpadł w moje ręce. Moim zdaniem najlepsza płyta w ich całym dorobku. Usłyszymy na niej same żywe i organiczne instrumenty - shakery, dzwoneczki, marakasy. Dużo chórków i śpiewania na głosy. Ta płyta żyje i za to ją lubię najbardziej. Jest melodyjna i ciekawa od strony kompozycji. Znajdziemy na niej trochę radości i trochę smutku. Sporo nostalgii. To naprawdę przyjemna płyta, przez którą przechodzi się gładko. No i basista, Ira Wolf Tuton... Co on tam gra! Miałam szczęście być na ich koncercie w 2019 roku i stać bezpośrednio przed nim. Oczarował mnie swoją grą, totalnie. Z bólem serca przyjęłam wieść o zakończeniu działalności Yeasayer.

Zdjęcie Moniki Fortuniak. Monika trzyma płytę The Do - "Shake Shook Shaken".

The Do - "Shake Shook Shaken"

Jest to dla mnie najlepsza popowa płyta ever. Dlaczego akurat ona? Ponieważ składa się z samych chwytliwych utworów. Słuchasz, od razu wpada w ucho i mówisz: Wow, jakie to jest dobre! i chcesz jeszcze raz. Ten album jest też wyjątkiem w moim zestawieniu, ponieważ jako jedyny nie zawiera żywych instrumentów. No dobra, może z wyjątkiem utworu "Trustful Hands", w którym słyszymy gitarę, ale taki też był zamysł tego francusko-duńskiego duetu: Zróbmy płytę całkowicie elektroniczną. Choć jest dla mnie najlepszą płytą popową pod względem chwytliwości, tak aranżacyjnie nie jest to ósmy cud świata, ale jeśli miałabym włączyć jakąś płytę po to, żeby pobujać się z nóżki na nóżkę, to byłoby to właśnie "Shake Shook Shaken". Dzięki niej, otworzyłam się bardziej na elektronikę, co w rezultacie dało aranżację utworu "Czerwień" oraz nadało nowy kierunek drugiej płycie, która właśnie tworzę.

 


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce