The Beatles - "The Beatles 1967-1970"
Maciek Poreda: W szóstej klasie podstawówki obejrzałem musical "Across the Universe" - była to moja pierwsza konkretna styczność z muzyką Beatlesów. Momentalnie zwariowałem. Tego samego dnia tata kupił mi jedyną płytę Beatlesów, jaką znalazł w sklepie, była to kompilacja "The Beatles 1967-1970". Żadnej innej płyty nie słuchałem tyle razy. Nie mógłbym sobie wyobrazić lepszej podstawowej edukacji muzycznej i cieszę się, że właśnie ten album był przedmiotem mojej pierwszej muzycznej obsesji. Bo co tu dużo mówić, "The Beatles 1967-1970" to zbiór najlepszych piosenek z najlepszego okresu działalności najlepszego zespołu w historii muzyki. Fakt, że w jednym zdaniu użyłem trzy razy słowa "najlepszy", mówi sam za siebie.
Nirvana - "Incesticide"
Maciek Poreda: Każdy album Nirvany jest fantastyczny. Uważam jednak, że te najbardziej znane, czyli "Bleach", "Nevermind" i "In Utero", są w dużym stopniu wariacjami na temat Nirvany i tego, czym ten zespół w gruncie rzeczy był. Ta prawdziwa, niefiltrowana i bezkompromisowa Nirvana moim zdaniem znajduje się właśnie na płycie "Incesticide". Dlatego kocham ten album. W liceum chciałem być Kurtem Cobainem i słuchałem "Incesticide" bez przerwy. Na szczęście mi przeszło. Pozostała jednak świadomość, że - jakby to banalnie nie brzmiało - jeśli w muzyce zawarte są szczere i prawdziwe emocje, nie potrzeba niczego więcej. Mało jest albumów, które udowadniają to tak, jak "Incesticide".
The Replacements - "Sorry Ma, Forgot to Take out the Trash"
Maciej Poreda: Chociaż nigdy nie byłem zapalonym kolekcjonerem płyt, ten album musiałem mieć. "Sorry Ma, Forgot to Take out the Trash" to debiutancki krążek jednego z, moim zdaniem, najbardziej niedocenionych zespołów lat 80. Zespołu, który mimo że miał warunki, żeby stać się jedną z najważniejszych kapel wspomnianej dekady, postanowił skutecznie sabotować każdą szansę na popularność. A szkoda, bo gdyby ci wówczas młodzi amerykanie w inny sposób rozegrali swoją karierę, historia muzyki pewnie potoczyłaby się inaczej. Posiadam tylko pierwszą płytę, ale polecam całą dyskografię.
Arcitc Monkeys - "Favourite Worst Nightmare"
Michał Jurek: Jest spora szansa, że gdyby nie Arctic Monkeys, nie byłoby ani Lordofonu, ani żadnego z naszych zespołów. Każda ich nowa płyta była dla nas wydarzeniem. Z każdą przyglądałem się z zafascynowaniem, jak zmienia się nie tylko ich muzyka, ale także oni sami. Zdecydowałem się wybrać "Favourite Worst Nightmare" głównie dlatego, że jest jedną z pierwszych płyt Arctic Monkeys, które usłyszałem oraz dlatego, że sporo kawałków na tej płycie zainspirowało mnie do nauki gry na perkusji. Chciałem być takim perkusistą jak Matt Helders, a "Teddy Picker" był pierwszym kawałkiem Arctic Monkeys, który w ogóle spróbowałem zagrać na tym instrumencie. I choć w 2020 roku roku pewnie niewiele osób chce sprawdzać trzynastoletnie rockowe płyty, "Favorite Worst Nightmare" zdecydowanie polecam wszystkim.
MGMT - "Oracular Spectacular"
Michał Jurek: Wydaje mi się, że to częsta sytuacja, kiedy ktoś kojarzy radiowe hity tego zespołu, ale jak wspomnisz nazwę lub inne kawałki, to zaczynają pojawiać się problemy. Choć "Kids" i "Electric Feel" są świetne, to MGMT - jak i "Oracular Spectacular" - to zdecydowanie więcej niż te dwa kawałki. Na pewno chciałbym wyróżnić "Of Moons, Birds & Monsters", które jest chyba moją ulubioną piosenką na tej płycie i do dzisiaj powoduje u mnie ciary (szczególnie druga część kawałka, która przywołuje nostalgię do lat gimnazjalnych, w których właśnie ich odkryłem). Pod względem klimatu, brzmienia, aranżacji i kompozycji jest to płyta, którą ciężko przesłuchać bez ciągłego zwracania uwagi na to, co się na niej dzieje.