Korn - "Korn"
Korn to początek ze słuchaniem muzyki w ogóle - mam na myśli nie-tylko-słyszenie. Miałem wcześniej kastę "Na legalu" Peja/Slums Attack, pierwsze Gorillaz i Limp Bizkit, ale to nie było tak zwane "To". Korn to początek zauroczenia muzyką i wielogodzinne celebrowanie jej. Wtedy pomyślałem (a było to wczesne gimnazjum): Tak, tej muzyki potrzebowałem, ta muzyka to ja. Ten niepowtarzalny, surowy klimat, kompozycje pełne dysonansu, przytłaczająca psychodela, wokale Davisa - magia. I choć obecnie rzadko wracam do tego wydawnictwa, każdorazowe pomyślnie o nim napawa mnie głęboka nostalgią. Przyznam, że przy pracy nad ostatnim albumem - "Odrapdorap" - chodziło mi po głowie, aby zrobić właśnie taki pierwszy album Korn, ale w wydaniu Królówczanej Smugi (z ogromnym przymrużeniem ucha rzecz jasna). Myślę, że coś wyszło z tego planu (a na pewno utwór "Na jagody" to ukłon w stronę "Shoots and Ladders").
Stara Rzeka - "Zamknęły się oczy ziemi"
Tu kolejny początek, z perspektywy momentu, w którym się znajduję najważniejszy - dzięki projektowi Kuby Ziołka zaiskrzyła we mnie chęć tworzenia, komponowania, fiksacji na punkcie gitarowych efektów, a przede wszystkim zacząłem czerpać przyjemność z gry na gitarze (spaczonej za dzieciaka przez szkołę muzyczną). Oba albumy uważam za ważne, trudno wybrać faworyta, jednak przy dwójce spędziłem najwięcej czasu - urokliwa przystępność, przejmująca melodyjność, zew amerykańskiego prymitywizmu, wpadający w ucho fingerpicking, subtelne wyważenie dronów i ambientu - chyba jeden z najulubieńszych polskich albumów po prostu. A tak swoją drogą, Królówczana Smuga to stara nazwa biłgorajskiej rzeki.
Kaliber 44 - "Księga Tajemnicza Prolog"
Ponadczasowy, niepodrabialny, zjawiskowy. Album, który nie starzeje się, unikatowy kiedyś, unikatowy teraz. Przeraźliwa ekspresja wokalna, wszechobecny niepokój, zapadające w pamięć, niebanalne teksty, charyzmatyczne postaci. Album łączący środowiska - pamiętam, że wielu tak zwanych zadeklarowanych "metalowców" sięgało po ten album, przedstawiając go w bardzo pozytywnym świetle. Podobna sytuacja ma się teraz z Synami, którzy - nomen omen - nawiązują niekiedy klimatem do czasów Księgi. Ta muzyka jest po prostu nieuleczalna, ot co.
Cssaba - "Underground Lo-Fi Songs"
Najbardziej rozbujane wcielenie Nihila. Album przy którym ciężko utrzymać ciało w bezruchu. Połączenie wczesno-godfleshowego ducha z black metalową atmosferą. Dzieje się tu wiele, od hardcorowych bujanek po melancholijne wstawki - może ciut krótko, ale lepszy niedosyt niż przesyt. Czysta, brudna energia. Fakt, że za całość odpowiedzialna jest jedna osoba tym bardziej imponuje. Zagrzybiała piwnica, a w niej tętniące, zgniłe serce - tak widzę te intrygujące dźwięki.
Próchno - "Próchno"
Bezapelacyjny numer jeden roku 2019. Coś, czego szukałem, a nie potrafiłem zdefiniować; coś, czego potrzebowałem usłyszeć w polskiej muzyce. To brzmi jak rejestr rytuału jakiegoś prymitywnego plemienia, z tym że dzieje się w polskim lesie i zakrapiany jest samogonem. Jest tu coś z mistycznego Zero Kama, opanowany hałas przypominający album "Megafauna" projektu Yoga, a wszystko okraszone ciepłym i wilgotnym lo-fi. Chyba najbardziej inspirujący materiał przy tworzeniu "Odrapdorap" - przyznaję, że po nagraniu każdego z utworów porównywałem go do Próchna, licząc, że będzie brzmiał równie obskurnie (w pozytywnym tego słowa znaczeniu).