Slaves - "Are You Satisfied?" [Szymon]
Kiedy - śladem swojego ojca - zacząłem wgryzać się w punk rocka, uskuteczniałem niestosowny polsko-amerykocentryzm. Dezerter, Dead Kennedys, Armia czy Black Flag zdominowały moje poglądy dotyczące tego, jak powinien cały ten punk wyglądać. Sam siebie przypadkiem ograniczyłem. Doszedłem do ściany - wszystko, co Polskie i dobre zostało przeze mnie wygrzebane z chomików, wszystko, co fajne z USA wyczytane na Wikipedii. Zaczęło mi brakować czegoś nowego.
Slaves odkryłem w 2017 roku. Tak się składało, że jechałem akurat na niesławny festiwal blisko niemieckiej granicy, gdzie byli jedną z gwiazd. Poleciła mi ich znajoma, obczaiłem, co mają do zaoferowania i mieli wszystko to, czego mi brakowało, czyli świeżość, przebojowość i przede wszystkim niebanalność. Zakochałem się od pierwszego puszczenia "Cheer Up London", a tamten koncert ciepło wspominam do dzisiaj. Najważniejszy w tym, co dali mi Slaves jest klucz do bram królestwa brytyjskiego. Dzięki tej kapeli zrozumiałem, ile potencjału w tej muzyce jeszcze czeka, ile jeszcze dobrego usłyszę w przyszłości. Tamtego dnia nie wiedziałem jeszcze, że za rok poznam Franka Cartera i Rattlesnakes, albo zakocham się w Idles, wiedziałem za to, że gdzieś - w miejscach, w których nie szukałem - jest coś ciekawszego w punk rocku, niż maksymalnie mi obojętne The Rumjacks czy Booze & Glory.
Converge - "You Fail Me (Redux)" [Ignacy]
Converge odkryłem dosyć późno, bo dopiero w erze "All We Love We Leave Behind". Zespołu przedstawiać raczej nie trzeba, zresztą bardzo nie lubię opisywać muzyki (w rozmowie tak, ale pisać po prostu nie znoszę). Z początku trochę odrzucał mnie główny wokal, ale jak to z krzykami i wyciem bywa - przestał. Converge urzekło mnie dynamiką i wolnością w komponowaniu. Potrafią zamykać piękne melodie w kawałkach bijących żalem i agresją i takie tam. Do tego Kurt Ballou jest jednym z moich ulubionych producentów, więc z tej strony też biednie nie jest.
Nie posiadam wielu fizycznych wydań, zwłaszcza na winylu, ta płyta jest wyjątkiem, bo to prezent od kumpla. Niestety każde zdanie, jakie napisałem o poszczególnych utworach nie podobało mi się, więc po prostu wymienię te, które zapadły mi najbardziej w pamięć: "First Light", "Last Light", "You Fail Me", "In Her Shadow". To też nie moja ręka na zdjęciu bo mnie nie ma w domu.
Burial - "Untrue" [Łukasz]
Jedna z najważniejszych płyt w całej muzyce elektronicznej. Buriala i jego twórczość poznałem w okolicach 2016 roku, od razu zakochałem się w ogromnej ilości dobranych ze smakiem sampli, delikatnych syntezatorach i lo-fi beatach, które nadal, po tylu latach są trudne do odtworzenia, nawet przez muzyków tworzących future garage. W mojej opinii, muzyka poza dobrym technicznym podejściem, bardzo potrzebuje odpowiedniego nacechowania emocjonalnego i w tym wypadku Burial również niezwykle celnie trafia do mnie.
Furia - "Marzannie, królowej Polski" [Marcin]
Trzecia Furia to krążek, mimo swojego twardego osadzenia w muzyce blackmetalowej, bardzo trudny do jednoznacznego zaszufladkowania. O ile na późniejszych albumach - od "Nocela" poczynając - w uszy słuchacza coraz silniej rzucają się zimnofalowe inspiracje, o tyle teoretycznie bliższa pierwotnej formule trzecia płyta wcale nie ustępuje świetlickiej "Guido" bądź monumentalnej "Księżyc milczy luty" przebojowością ("Są to koła") czy eklektyzmem (neurosiscorowe "Pójdź w dół", "Kosi ta śmierć", czyli w zasadzie blackmetalowa wariacja na temat "Legendy" Armii).
Za sprawą przestrzennych pasaży i pędzących bez litości kanonad blastów, zakopanego pod warstwami reverbu, ryzykownie balansującego na granicy czytelności wokalu Nihila, "Marzannie, królowej Polski" tworzy niezwykły klimat płyty jednocześnie niezwykle dusznej i przytłaczającej, z drugiej strony chłodnej i przepastnej. Jak zimowy las śpiący nocą pod grubą kołdrą zamarzniętego puchu, czekający, by przebudzić się na wiosnę. Gdzieś pośrodku tej kniei ktoś o nieokreślonym kształcie i zamiarze pali ogień, opatulając całą okoliczną polanę gęstym dymem jak z kadzidła, tworząc mikroklimat. To płyta, która ma wszystko, co potrzebne, żeby nazwać ją genialną.
Ewa Braun - "Love Peace Noise" [cały Zespół Sztylety]
Jeśli istnieje taka płyta, bez której nie byłoby Zespołu Sztylety, to byłby to zdecydowanie debiut Ewy Braun.
Szymon: Jeśli miałbym wybrać zespół, którego najbardziej brakuje mi na Spotify, to byłaby to właśnie Ewa Braun. Wracam do tej płyty regularnie, jest nieskończonym źródłem inspiracji. Dzięki niej zrozumiałem, jak bardzo w punku potrzebne są brud i hałas, jak można bawić się jazgotem i stworzyć dzieło uniwersalne.
Marcin: nie ma sensu po tylu latach rozwodzić się na temat płyty pomnika, która jest dziełem niemalże kompletnym. W tych widełkach gatunkowych znam tylko jedną płytę lepszą niż "Love Peace Noise" - "Stereo" tego samego zespołu, album na wskroś dojrzalszy i bardziej świadomy.
Łukasz: Zdecydowanie najlepszy polski noise rock, nikt nie zbliżył się do tego poziomu.
Ignacy: nie słuchałem tej płyty, ale obiecuję to zrobić.