Moje pokolenie miało "Dragon Balla", kolejne miało "Naruto", a teraz najpopularniejszym tytułem skierowanym głównie do nastoletnich chłopców zdaje się być "My Hero Academia" i oczywiście można bez trudu wskazać na podobieństwa łączące te trzy historie. W każdej najistotniejsza jest akcja, walki z coraz to silniejszymi przeciwnikami, mordercze treningami i mierzenie siły poszczególnych wojowników w przeróżnych rankingach. Kōhei Horikoshi jest jednak zadeklarowanym fanem także amerykańskiego komiksu, zwłaszcza superbohaterów Marvela, i właśnie to sprawia, że stworzony przez niego świat jest wyjątkowy.
Realia tego świata to swoista odwrotność realiów drużyny X-Men, bo o ile mutanci Marvela stanowią mniejszość, a poza złoczyńcami, muszą mierzyć się także ze społecznym wykluczeniem, o tyle tutaj supermoce są na porządku dziennym i to nieobdarzony żadnym nadludzkim talentem Izuku Midoriya postrzegany jest jako dziwak. Historia jego walki z przeciwnościami losu napędza całą fabułę, ale jest jednocześnie pretekstem do opowiedzenia wielu innych wątków, bo to niezwykłe uniwersum zaludnia się w niesamowicie szybkim tempie i już po pięciu tomach postaci jest zbyt dużo, by je wszystkie spamiętać, ale - co najistotniejsze - żadna nie została dodana na siłę, a ich moce nie są tak sztampowe, jak w wielu amerykańskich komiksach.
Jedna z najdziwniejszych mocy nosi nazwę earphone jack, a polega na wykorzystywaniu kabli wyrastających z uszu do podpinania się do głośników i transmitowaniu bicia własnego serca, które ogłusza przeciwników... Są też moce umożliwiające odrywanie klejących kulek z głowy albo umożliwiające tworzenie dowolnych przedmiotów i wiele innych dziwactw, przy których teleportujący się, wielki pies z "Inhumans" (Lockjaw) wygląda jak pierwszy lepszy Burek. Jeszcze bardziej interesujące jest jednak to, że wiele miejsca poświęcono opisom konsekwencji korzystania z supermocy. Siła Midoriyi jest zbyt wielka dla jego młodzieńczego ciała, więc co rusz trafia na szpitalne łóżko, z kolei tajemniczy przystojniaczek Yūga Aoyama wyznaje, że nadmierne używanie lasera wystrzeliwanego z okolic pępka może doprowadzić do biegunki... Z jednej strony jest to więc świat wymyślnych superbohaterów, z drugiej są oni bardziej przyziemni niż Daredevil czy Punisher.
Pierwsze pięć tomów wydanych na polskim rynku przez Waneko można podzielić na trzy historie. Tomy pierwszy i drugi to przedstawienie Midoriyi, jego marzeń o zostaniu bohaterem i przypadku, który daje mu na to realną nadzieję, a także przedstawienie All Mighta - nieskazitelnego symbolu pokoju na miarę Kapitana Ameryki czy Supermana. Zazwyczaj takie postacie są ożywionymi sloganami o przesadnie dużej sile, która umożliwia wyjście z każdej opresji i All Might nie jest wyjątkiem. Wyjątkowa jest natomiast jego pełna świadomość zajmowanej pozycji oraz największa batalia, jaką musi stoczyć z trawiącą go chorobą.
Czwarty i piąty tom w całości poświęcono festiwalowi sportowemu, czyli odpowiednikowi turniejów sztuk walki z wielu innych mang shōnen. Wątek nieszczególnie oryginalny, ale wyraźnie na pierwszy plan wysuwa się w nim Shōto Todoroki - jak dotąd zdecydowanie najbardziej rozbudowana postać, zmagająca się z wieloma rozterkami, skłócona z samym sobą i z rodzicami, a także walcząca z presją ojca trudzącego się domorosłą eugeniką. Dramatyczne zmagania poczciwego Midoriyi bledną przy nim niczym Batman Christiana Bale'a przy Jokerze Heatha Ledgera. To dopiero przedsmak, ale jestem przekonany, że losy obdarzonego mocami lodu i ognia młodzieńca także w kolejnych tomach okażą się najciekawsze.
Po środku jest tom trzeci z jedynym poważnym starciem z prawdziwymi złoczyńcami. Stawka jest znacznie wyższa niż podczas treningów, gdzie nikt zginąć nie może, więc i emocje urastają, ale to ważny tom także dlatego, bo pojawiają się w nim nieśmiałe próby podważenia porządku radosnego świata pilnowanego przez superbohaterów. Jeden ze zbirów przedstawia krótki wywód na temat przemocy rodzącej przemoc i pyta, kto ustalił granicę między byciem bohaterem a byciem złoczyńcą. Nie jest to pytanie nowe w świecie komiksu, porównywalne chociażby ze słynnych "who watches the watchmen" zadanym przez Alana Moore'a w "Watchmen", a w dodatku All Might natychmiast wykpiwa takie dywagacje, niemniej wyraźnie czuć, że gdzieś w perspektywie, może dopiero za kilka tomów, wątek ten powróci i istotnie odmieni całą historię.
Z jednej strony rację będzie mieć ten, kto nazwie "My Hero Academia" po prostu kolejnym shōnenem, z drugiej strony nie jest to świat pozbawiony własnych cech charakterystycznych, a nagromadzenie przedziwnych postaci i sprawnie konstruowany scenariusz nie pozwalają szybko się od niego oderwać. Dla mnie jest to ciekawa przygoda warto kontynuowania do samego końca, dla osób z grupy wiekowej, do której została przeznaczona najprawdopodobniej będzie jeszcze bardziej pasjonująca, bo nie da się ukryć, że uczeń Horikoshi przerósł obydwu mistrzów - i Akirę Toriyamę, i Masashiego Kishimoto.
My Hero Academia - Akademia bohaterów
Tytuł oryginalny: Boku no Hīrō Akademia
Polska, 2017/2018
Waneko
Scenariusz: Kōhei Horikoshi
Rysunki: Hirofumi Neda