Motywem przewijającym się przez dotychczasowe rozdziały, zespalającym je w jedno wielkie wyzwanie, jest starzenie się i zmęczenie Bruce'a Wayne'a. O tym, że jeżeli wiarygodnie i niespieszne zaplanowane, może mieć ogromną moc narracyjną przekonał się każdy, kto w latach 90. (albo po niedawnym wznowieniu w pięknym, kilkutomowym wydaniu) zaczytywał się w kultowym „Knightfall”, gdzie Bane złamał nietoperza. Zdrasky poruszył jednak jeszcze inne zagadnienie, które każdemu z nas wraz z wiekiem zaczyna doskwierać – świat z czasem zaczyna nas wyprzedzać, nie potrafimy dotrzymać mu kroku i nie do końca rozumiemy, w co się właściwie przeobraża.
Żadna inna postać nie mogłaby lepiej uchwycić tego naturalnego i zawsze bolesnego zjawiska niż Batman. Poświęcił przecież całe życie chronieniu ukochanego Gotham, zrezygnował dla swojego miasta z miłości, spokoju i normalności. Nie ważne, czy postrzelony, pobity, czy połamany, zawsze dawał z siebie wszystko, a teraz te znane na wylot ulice i ich mieszkańcy stają się dziwnie obcy, niezrozumiali, dalecy. Aż chciałoby się zacytować cztery wersy z „Endsong”, ostatniego utworu na ostatnim albumie The Cure: Zastanawiam się, co się stało z tym chłopcem i ze światem, który nazywał swoim. Jestem na zewnątrz w ciemności, zastanawiając się, jak mogłem tak bardzo się zestarzeć. Albo można zacytować samego Batmana z pierwszego rozdziału: Ostatnio czuję się... wycofany. Jakbym musiał podtrzymywać iluzję Batmana, zanim świat się dowie, że jestem człowiekiem. Że się starzeję.
.jpg)
Zdarsky nie skupia się jednak na starciu Batmana-dziadersa z tą dzisiejszą młodzieżą, a raczej sprawnie konstruuje dla niego nowy kontekst, w którym po prostu „idzie do pracy” i mierzy się z kolejnymi wyzwaniami. Osobiste rozterki Obrońcy Gotham mamy mieć z tyłu głowy przy każdej podejmowanej przez niego interwencji, a nie postrzegać go wyłącznie przez ten jeden pryzmat. Poprzednim dwóm tomom właśnie tego brakowało – zbudowania na intrygującym fundamencie interesującej, niepozwalającej na odłożenie komiksu na regał fabuły. Na szczęście niemoc udało się wreszcie przełamać.
Wayne budzi się po dwumiesięcznej śpiączce wywołanej efektami starcia z Insomnią w poprzednim tomie, ale Gotham na niego bynajmniej nie czekało. Podczas nieobecności gospodarza głos decyzyjny niespodziewanie przypadł jego najbliższej sojuszniczce, pozostającej zawsze poza bat-rodziną, ale blisko z nim związanej Catwoman. Wpadła na błyskotliwy, rewolucyjny pomysł obniżenia aktywności tematycznych złoczyńców (jak są tutaj określani) poprzez uszczuplenie zasobów osobowych dostępnych na „rynku”. Innymi słowy, tak zagospodarowała czas pomniejszych rzezimieszków, że Joker, Mr. Freeze, Riddler i cała reszta nie są w stanie zebrać niezbędnego do realizacji nikczemnych planów planktonu czy też mięsa armatniego.
.jpg)
Nie było to szczególnie trudne – źle opłacani, zmęczeni, niedoceniani przestępcy ochoczo poszli za kimś, kto dostrzegł w nich człowieka, a w dodatku wyszkolił na elitarnych złodziei sięgających wyłącznie po skarby najbogatszych (z czego w dodatku piętnaście procent przeznaczane jest na cele charytatywne). Po przywróceniu godności tym, o których nikt nigdy nie myśli przestępczość w mieści gwałtownie zmalała, co cieszy niemal wszystkich, łącznie z każdym, kto nosił przydomek Robin i resztą ekipy wychowanej przez Batmana. Nie godzi się z tym tylko jedna osoba – on sam.
Ekstremalnie wysokie standardy moralne Mrocznego Rycerza muszą wydawać się przesadzone nawet tym czytelnikom, którzy od zawsze mu kibicują. Pozbawienie części bogactwa wyzyskujących klasę robotniczą, nieuczciwych milionerów w zamian za uziemienie morderców i zbrodniarzy to cena, jaką wielu z nas byłoby gotowych zapłacić bez zadręczania się rozterkami natury etycznej. W końcu również Batman zaczyna zresztą zadawać sobie pytanie o słuszność metod, którym dotąd bezgranicznie ufał, ale kiedy jeden z protegowanych Catwoman zostaje zabity w trakcie włamania, ostro bierze się do roboty i wysyła za kratki kolejnych członków jej niedawno założonej drużyny. Jest w tak intensywnym ferworze, że grozi aresztowaniem nawet Robinowi, jeżeli ten pomoże jednemu ze schwytanych przestępców.
.jpg)
Trudna miłość do własnego miasta, starzenie się, długa przeszłość pełna romantycznych uniesień z Kobietą Kotem, otwarta wojna z własną rodziną oraz mniejsze i większe ekipy przestępców wypełzające z zakamarków, kiedy tylko wyczuwają okazję na zadanie ciosu – wojna nie znajduje się w tytule trzeciego tomu na wyrost. Zdarsky rzeczywiście postawił na konflikt totalny, ale nie w formie jednego z tych zatłoczonych od postaci crossoverów, w których fabuła jest pretekstowa, a kolejne strony można wertować bez zagłębiania się w dialogi, bo pojedynkom towarzyszą jedynie niezbyt angażujące odzywki. Stawka w tym starciu jest wyjątkowo wysoka, a wraz z jej wzrostem rośnie zaangażowanie emocjonalne po stronie czytających. Warto było dla takiej historii uzbroić się w cierpliwość.
„Wojna w Gotham” to najlepsza z dotychczasowych odsłon Batmana według Chipa Zdarsky'ego, ale współautorami sukcesu w równym stopniu są rysownicy, ze szczególnym wskazaniem na Jorge Jiméneza, którego realistyczny styl doskonale oddaje aurę ponurych gothamskich ulic. Wspólnymi siłami stworzyli dzieło wyjątkowe i oryginalne, które po zakończeniu lektury jeszcze długo siedzi w głowie.
Batman, tom 3. Wojna w Gotham
Tytuł oryginalny: Batman/Catwoman: The Gotham War
Polska, 2025
Egmont Polska
Scenariusz: Chip Zdarsky
Rysunki: Mike Hawthorne, Jorge Jiménez, Nikola Čižmešija