Obraz artykułu Diabeł o mojej twarzy

Diabeł o mojej twarzy

78%

„Połączenie »Bez twarzy« i »Egzorcysty«” – można przeczytać na okładce jednotomowego „Diabła o mojej twarzy”. Z początku wydaje się, że to zaledwie zgrabne hasełko mające na celu przykucie uwagi, ale David Pepose i Alex Cormack rzeczywiście zdołali połączyć wątki pasujące do tych dwóch kultowych filmów, sprawnie mieszając horror z akcją.

Pierwszy rozdział zdecydowanie bardziej przypomina klasykę kina grozy spod znaku Williama Friedkina, choć osadzoną nie we współczesnej Ameryce, tylko w Hiszpanii 1740 roku. Burzliwym okresie wojny o sukcesję austriacką i końcówki oświecenia, kiedy nawet w szeregach kleryków zaczynało pojawiać się coraz więcej wątpliwości co do tego, czy rzeczywiście czuwa nad nami wszystkimi jakiś nadnaturalny byt. Jedną z takich osób jest główny bohater komiksu, ojciec Vieri.

 

Jego kryzys wiary nie wynika jednak z pobudek osobistych, jak u filmowego Damiena Karrasa. Jest rezultatem politycznych przepychanek w szeregach watykańskich biskupów walczących o zwiększenie wpływów w obliczu nieuchronnie zbliżającej się śmierci przykutego do łóżka, formalnie wciąż rządzącego, papieża. Wgląd w zakulisowe rozgrywki Kościoła Katolickiego do skojarzeń pozwala dorzucić jeszcze „Konklawe” Edwarda Bergera, ale zmasakrowane zwłoki na jednej z początkowych stron oraz bryzgająca na prawo i lewo krew nie pozostawiają złudzeń co do tego, że gadania tutaj dużo nie będzie, więcej akcji i bezpośrednich potyczek.

O tym, że odpowiedzialnemu za scenariusz Peposie (u nas znanemu z krótkich historyjek w „Moon Knightcie” i „Elektrze”, obydwu w wersjach „Czerń, biel i krew”) na terapii ojca Vieriego i rozwijaniu intrygi politycznej nieszczególnie zależy można przekonać się dość szybko. Kiedy jego bohater spowiada się w pierwszym rozdziale z dręczących go myśli, narzucając poważny ton, w odpowiedzi zostaje wysłany na egzorcystyczną misję w niespodziewanie przybierającej komiczny charakter scenie. Pojawiający się nagle po drugiej stronie konfesjonału kardynał Fortunato jest jak postać ze szpiegowskiego filmu klasy B, która w najmniej oczekiwanym momencie zjawia się z kolejnym niebezpiecznym zleceniem. Z początku wydaje się to nieumiejętnym konstruowaniem zwrotu fabularnego, im jednak dalej, tym jaśniejsze się staje, pomiędzy jakimi skrajnościami scenarzysta celowo balansuje.

 

Sceny z opętanym Santiago Izaną jeszcze przez chwilę uwiązują „Diabła o mojej twarzy” do tego rodzaju horroru, który ma straszyć. Po zamianie tożsamości dwóch bohaterów (a właściwie trzech, bo jeszcze demonicznego Legiona), John Woo hollywoodzkiego okresu, czyli nieco bardziej kiczowatego, zaczyna wypierać wpływy Friedkina, a horrorwa pozostaje niemal wyłącznie symbolika śmierci. W tym zakresie największe zasługi ma Cormack, bo nie tylko potrafi sporządzić taki splash, który z powodzeniem mógłby posłużyć Cannibal Corpse za okładkę kolejnego albumu, ale też kreuje niepokojący nastrój nawet w najbardziej niepozornych scenkach, stosując chociażby czarne odstępu pomiędzy kadrami albo nienaturalne, czerwonawe niebo przypominające to z Gotham w animowanym „Batmanie” z 1992 roku.

Pomysłowości temu dotąd niepublikującemu w Polsce, specjalizującemu się raczej w niszowych tytułach twórcy odmówić nie można. W nietypowy sposób ukazuje między innymi egzorcyzmy – bolączkę każdego filmowca. Z jednej strony często chciałoby się pokazać coś nowego, z drugiej wpływ „Egzorcysty” na wyobrażenie o tym rytuale pozostaje tak silny, że trudno się spod jego władania wyrwać. Cormacka nie dotyczą jednak te same ograniczenia, co twórców filmowych, a poskręcane sylwetki, z których wydobywają się pozbawione powiek oczy przypominające bańki mydlane robią niemałe wrażenie. Szczególnie imponujący jest jednak wielobarwny finał, gdzie kolorowe odłamki witraży, potop szczurów, ozdobne szaty i nietypowy układ kadrów nie pozwalają przerzucać kolejnych stron przed dokładnym przyjrzeniem się każdej z nich.

 

Legiona po przejęciu ciała Vieriego mógłby zagrać wyłącznie Nicolas Cage z przełomu wieków, w okresie skrajnego przerysowania i wiary w swoje nadludzkie moce. Cała środkowa część tej miniserii przypomina zresztą film akcji z tamtych czasów. Próba dyskretnego podejścia wroga na balu przebierańców, widowiskowy pościg, wybuchy, zdrady – to wszystko stanowiło wtedy i w dużym stopniu stanowi dzisiaj kanon gatunku. O nudzie nie może być jednak mowy, kiedy przy okazji pojawia się horda szwajcarskich gwardzistów zombie i satanistyczny papież. „Diabeł o mojej twarzy” to sprawna żonglerka tak wieloma i tak różnorodnymi schematami, że chociaż przez całą lekturę tomu krążą po głowie przeróżne skojarzenia, do żadnej szufladki nie daje się wepchnąć. Religijno-kostiumowy horror akcji – gdyby się uprzeć, pewnie ta byłaby najbardziej odpowiednia.


Diabeł o mojej twarzy

Tytuł oryginalny: The Devil That Wears My Face

Polska, 2025

Shock Comics

Scenariusz: David Pepose

Rysunki: Alex McCormack



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2025 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce