Obraz artykułu Monstressa, tom 9. Opętana

Monstressa, tom 9. Opętana

92%

Po przeniesieniu wydarzeń do alternatywnej rzeczywistości ósmy tom „Monstressy” dodatkowo zagmatwał i tak skomplikowaną fabułę. Z jednej strony główny wątek został przez to zamrożony, z drugiej zyskał dodatkową głębię. Na szczęście jednak twórczynie nie zmarnowały mozolnie budowanego kapitału, bo tom dziewiąty to jeden z najbardziej pochłaniających w całej serii.

Niewiele osób piszących w konwencji fantasy zdołało uwolnić się od wyświechtanych schematów zapożyczonych ze średniowiecza i baśni. Ludzie, elfy oraz krasnoludy spleceni politycznymi konfliktami, korzystający z magicznych artefaktów, wyraźnie podzieleni na dobrych i złych – to wszystko już było, wielokrotnie powtórzone. Mogłoby się wręcz wydawać, że inaczej się nie da, ale Marjorie Liu i Sana Takeda zdołały stworzyć odrębny świat symboli, postaci, wartości oraz ich wizualnych reprezentacji.

 

Od wielowymiarowych, różnorodnych kobiet, których nie trzeba nieustannie ratować z opresji (w całym gatunku można by je policzyć na palcach dwóch dłoni) przez nietypowe rasy pokroju kotów i starych bogów po wyjątkowe połączenie magii, miecza i technologii – „Monstressa” zaskakuje i fascynuje na każdym poziomie. Przy poprzednim spotkaniu można było jednak odnieść wrażenie, że scenarzystka, uskrzydlona licznymi wyróżnieniami i pochwałami, nieco przedobrzyła i zafundowała czytelniczkom oraz czytelnikom tak pogłębiony rozwój wielu wątków naraz, że przeczytanie dwustu stron komiksu zajęło niewiele mniej od dwustu stron książki, a drugie tyle potrzebne było na przetrawienie i poukładanie w głowie wszystkich zdobytych informacji.

Tym razem fabuła jest ściślej ukierunkowana, a emocje konsekwentnie stopniowanie. Najpierw do poziomu utrudniającego oderwanie się do lektury, później rozdrażniającego niedosytem i świadomością, że na ciąg dalszy trzeba będzie poczekać (sądząc po dotychczasowym trybie publikacji) mniej więcej rok. Tyle też minęło czasu w tym fikcyjnym świecie od ostatniego spotkania, a zmieniło się wiele, bo duet Maiki Półwilk ze starym bogiem Zinnem został rozdzielony przez jej pełnego pychy, żądnego władzy ojca, Lorda Doktora. Nazywa się jak podrzędny zapaśnik WWE z lat 90., ale nikczemnością i okrucieństwem zaklął to imię w siejący postrach symbol wojny.

Strony konfliktu są wyraźnie rozdzielone, ale pomiędzy skrajnościami istnieje ogromna przestrzeń na niejednoznaczności, nowe sojusze, zdrady i intrygi tak szeroko zakrojone, że czas zainwestowany w szczegółowe zapoznawanie się z tym uniwersum szybko zostaje zrekompensowany. Mnogość wątków tym razem nie utrudnia przemierzania kolejnych rozdziałów, bo chociaż liczne, wszystkie podporządkowane są tym nadrzędnym – wojnie, odzyskaniu Zinna, odnalezieniu wszystkich fragmentów tajemniczej maski Cesarzowej-szamanki umożliwiającej kontrolę nad starymi bogami.

 

Istotnym elementem świata przedstawionego jest również wszechobecny strach przed wojną. Świadomość toczenia się brutalnych konfliktów gdzieś w oddali i poczucie, że każdy kolejny zwyczajny dzień może okazać się ostatnim, zanim wróg zniszczy zawsze niedocenianą codzienność. Nawet w tym zakresie Liu wystrzega się jednak banału i pokazuje między innymi wypierającą prawdę, poddaną intensywniej propagandzie społeczność Thyrii żyjącą w imię hasła „niewiedza jest błogosławieństwem”. Nie trzeba się domyślać, skąd autorka czerpała inspiracje – podobnych okoliczności próżno szukać w literaturze fantasy, można o nich natomiast poczytać w codziennych wiadomościach z naszego świata. Jedno z drugim często się przenika, ale częściej w postaci refleksji nad przeszłością niż komentarza dotyczącego współczesności.

Groza wojny działa z większą siłą niż otwarty konflikt. Przypomina pająka, który jeszcze przed chwilą spozierał na nas z kąta w pokoju, a teraz zniknął i nie potrafimy stwierdzić, czy już nie wróci, czy jest nawet bliżej. Autorki tylko na jeden moment, na początku rozdziału pięćdziesiątego drugiego (tutaj czwartego), pozwalają nam zerknąć na front i szybko się okazuje, że z pełnymi patosu bataliami z „Władcy Pierścieni” niewiele ma to wspólnego. Niespodziewanie brutalna i krwawa batalia robi tym większe wrażenie, że niewielu podobnych byliśmy dotąd świadkami. Wojenną aurę w największym stopniu duet autorek przywołał w tomie piątym, od tego czasu koncentrując się raczej na poszczególnych postaciach. Dowodzi to niemałej odwagi, bo doświadczenia zaczerpnięte zwłaszcza z komiksów superbohaterskich pokazują, że raz rozpoczęta walka musi stale się nasilać aż do spektakularnego finału. Tutaj natomiast stopa dość szybko została zdjęta z pedału gazu, by nabrać jeszcze większego rozpędu. W zakresie budowania napięcia Marjorie Liu osiągnęła poziom mistrzowski.

 

„Monstressa” to równa, stale utrzymująca wysoki poziom seria, ale nawet takim mogą się zdarzyć chwile letargu, które nie zaciekawiają z siłą podobną do pierwszego spotkania z zupełnie nowym światem i postaciami. Takie tomy jak ten są więc na wagę złota, bo na powrót pobudzają pierwotną fascynację. Oby tylko Liu i Takeda nie przeciągały tej historii w nieskończoność – z jednej strony chciałoby się cieszyć nią jak najdłużej, z drugiej aż się prosi o rychłą, solidną konkluzję.


Recenzje pozostałych tomów "Monstressy"


Monstressa

Tytuł oryginalny: Monstress

Polska, 2025

Non Stop Comics

Scenariusz: Marjorie Liu

Rysunki: Sana Takeda



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2025 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce