Akcja wchodzi na najwyższe obroty niemal natychmiast, poprzedzona jedynie pierwszoosobową narracją głównej, tytułowej bohaterki przypominającej o wydarzeniach z poprzedniego tomu (przy tak niespiesznym systemie publikacji to bardzo przydatny zabieg). W skrócie – jej Spiral City i odbicie tego miasta z innej rzeczywistości wiszą jedno nad drugim, stale się przybliżając. Jedna strona konfliktu dąży do uratowania mieszkańców, druga do eksterminacji ludzkości, poprzez bierne wyczekiwanie gigantycznej kolizji. Stąd wynika jednak największy mankament „Odrodzenia” – tutaj nie ma właściwie kogo ratować.
Superbohaterskie metropolie często stanowią dodatkowego, istotnego bohatera. Nowy Jork Spider-Mana tętni życiem, Metropolis Supermana nieustannie rozwija się i prosperuje, a przegniłe Gotham to największa miłość Batmana. Miasta definiują ich i wzmacniają kierujące nimi motywacje. Dzięki nim ratowany jest nie bezimienny tłum ludzi, tylko osoby z twarzami, historiami, związkami z poszczególnymi dzielnicami, budynkami i innymi miejscami. W Spiral City tego nie ma. Próżno szukać w pustych oknach jakichkolwiek śladów życia, a na ulicach choćby jednego zbłąkanego samochodu. Wydaje się wręcz, że zderzenie sąsiadujących uniwersów niewiele zmieni, bo i tak nikt tutaj nie żyje.
.jpg)
Jeżeli jednak przymknąć jedno oko na drugoplanową pustkę, drugie jest czym nacieszyć. Nie tylko dlatego, że Caitlin Yarsky rysuje w stylu przypominającym Złotą Erę komiksu – czyli z wyraźnie zaznaczonymi liniami, ekspresyjną mimiką oraz względną prostotą – ale również dlatego, bo Lucy Weber/Czarny Młot i jej towarzysze mają pełne ręce roboty. Zarówno w najobszerniejszej sferze, związanej z ratowaniem ludzkości, jak i osobistej, dotyczącej rodziny oraz bliskich. Co ostatecznie nie jest od siebie aż tak odmienne, bo trudno cieszyć się ocalonym światem, kiedy nie ma już na nim tych, na których zależy nam najbardziej... Z takiego założenia wychodzi zresztą dopiero teraz ujawniający się czarny charakter, a pokonanie go będzie wymagało czegoś znacznie potężniejszego od siły mięśni i magicznej broni.
Uniwersum „Czarnego Młota” od początku podąża ciekawą ścieżką dosłownych cytatów z najsłynniejszych komiksów superbohaterskich (niektóre postacie to wręcz kalki innych, na przykład Mark Markz to wierna kopia J'onna J'onzza z DC Comics), wystrzegając się przy tym parodiowania ich, przerysowywania znanych schematów albo nadawania im bardziej ugruntowanego, realistycznego charakteru, co w ostatnich latach stało się częstym zabiegiem, dodatkowo spotęgowanym popularnością serialu „The Boys”. Lemire po całe to dobrodziejstwo preszłości sięga na innych zasadach. Tworzy na jego bazie opowieść zbliżoną do pierwowzorów, wyrastającego z nich w odmiennym kierunku, co z jednej strony może wydawać się archaiczne, z drugiej we współczesnym kontekście komiksów o herosach obdarzonych nadludzkimi umiejętnościami jest powiewem świeżości.
Nie może być przy tym lepszego zwieńczenia serii od nawiązania do tego, co w DC Comics nazywane jest Kryzysami – zderzenia wszystkiego ze wszystkim i albo pozostawienia samych gruzów, albo zbudowania na nich czegoś nowego. W wydaniu kanadyjskiego scenarzysty jest to o tyle ciekawsze, że jednym ze światów objętych wzajemnym przenikaniem okazuje się nasz własny. Miejsce, w którym superbohaterowie istnieją wyłącznie w komiksach i filmach. Jedyne, gdzie wciąż jest bezpiecznie, bo ani powracający Antybóg, ani żadne inne zagrożenie z kart komiksu nie jest w stanie przeniknąć do naszej rzeczywistości.
Czy kolejny tom „Czarnego Młota” faktycznie będzie ostatnim, to się dopiero okaże. W końcu „Era Zagłady” wydawała się satysfakcjonującym zakończeniem, a jednak „Odrodzenie” dowiodło, że istnieje jeszcze wiele ścieżek, które można w tym uniwersum eksplorować. Na pewno istnieją liczne inne czekające aż Jeff Lemire odkryje do nich drogę.
Czarny Młot. Odrodzenie, część 3
Tytuł oryginalny: Black Hammer. Reborn, part III
Polska, 2025
Egmont Polska
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Caitlin Yarsky
.jpg)