Obraz artykułu Radiant Black, tom 2. Połączenie sił

Radiant Black, tom 2. Połączenie sił

78%

Massive-Verse od licznych innych superbohaterskich uniwersów wydaje się odróżniać przede wszystkim przyziemnym spojrzeniem na ludzi obdarzonych nadludzkimi mocami, ale nie w ponurym wydaniu spod znaku „Chłopaków”. Pod każdym z kosmicznych uniformów kryje się człowiek z krwi i kości przypominający kolegę z pracy, sąsiadkę albo członka rodziny.

Z tego powodu początek drugiego tomu choć emocjonujący ze względu na natychmiastowe wejście na najwyższe obroty i dokończenie pojedynku czterech samozwańczych bohaterów ze śmiertelnie niebezpiecznym wrogiem, nie wzbudza dużych emocji. Za słabo znamy ziemską reprezentację – poza Marshallem, czyli tytułowym Radiantem Blackiem – żeby to, co zaplanowano dla niej w scenariuszu mogło się okazać autentycznie przejmujące. Na tak wczesnym etapie wydają się zresztą nietykalni, więc to raczej rozgrzewka, a nie walka na śmierć i życie.

 

Treści w pierwszym rozdziale jest niewiele, co pozostawiło miejsce na popis rysownika Marcelo Costy. Jego styl jest bardzo schludny (żeby nie napisać „sterylny”), a wiele kadrów, zwłaszcza w scenach akcji, razi rozbłyskami, przesunięciami kolorów w stosunku do konturów czy drobnymi glitchami (w zależności od rodzaju wykorzystanej przez poszczególne postacie mocy). Tła pozostają przy tym na ogół jednolite, przedzierają je jedynie liczne linie ruchu, wzmacniające pozorną dynamikę. Wygląda to widowiskowo, trochę jak screeny z gry wideo, ale kto wciąż na piedestale stawia Todda McFarlane'a i Jima Aparo, może odczuć trudność w pełnym zaangażowaniu się w bieg tak rozrysowanych wydarzeń.

Na plus bezwzględnie należy zaliczyć Coście projekt strojów umożliwiający dużą ekspresyjność. Główną inspiracją i punktem wyjściowym byli Sentai oraz ich amerykański odpowiednik, Power Rangers, co widać po dość prostym, zuniformizowanym wyglądzie, ale w odróżnieniu od nich, radianty nie noszą ukrywających wszelkie mimiczne ekspresje hełmów. Za pomocą samych oczu brazylijski twórca potrafi wyrazić ból, zaskoczenie, smutek i wiele innych emocji. Dysponuje skromnymi narzędziami, ale wyciska z nich, ile tylko się da. Jest pod tym względem jak Chuck Jones, animator królika Bugsa i kaczora Daffy'ego, który po mistrzowsku wykorzystywał najmniejsze z możliwych gestów, nieznaczne zmiany w wyrazach twarzy, by unaoczniać afekty. Zadanie Costy jest przy tym o tyle trudniejsze, że nie ma do dyspozycji ruchu. Niekiedy wszystko, co może zrobić to wygiąć dwa łuki tworzące oczy, ale jakimś sposobem potrafi za ich pomocą doskonale się komunikować.

 

Jak każda początkująca drużyna superbohaterów, posiadacze radiantów z początku nie są w stanie znaleźć wspólnego języka. Kłócą się, gubią, nie są w żaden sposób zorganizowani, a w dodatku moc teleportacji Różowej przenosi w trakcie ucieczki ją i Czarnego w kosmos, w sam środek walki wielkich robotów. Niewiele póki co możemy z tego wywnioskować, bo Kyle Higgins pilnuje oszczędnego dozowania informacji, ale wiemy już tyle, że człowiek i radiant nie idą ze sobą w parze, a ich zespolenie rzekomo ma sprowadzić na Ziemię zagładę.

Najciekawiej robi się wtedy, gdy w odrobinę pokraczny sposób (robot ex machina) zagrożenie zostaje zażegnane, a Marshall wraca do codzienności. Bardzo monotonnej, co podkreślają powtarzające się kadry z leżeniem w łóżku, prysznicem, śniadaniem, papierosem i kłóceniem się z sąsiadami przechodzącymi obok domu. Czasami trafi się jakiś pomniejszy czarny charakter, którego udaje się spacyfikować w jednym kadrze, kiedy indziej Radiant Black podejmuje próby przekonania lokalnej społeczności, że nie jest taki zły, jak po niszczącej najbliższą okolicę walce z kosmitą można by się spodziewać, ale tak naprawdę przejęty jest wyłącznie losem Nathana – przyjaciele i pierwszego Radianta Blacka, który walczy o życie w szpitalu.

 

Sposób na ocalenie go Marshall odnajduje w rozdziale dziesiątym, po przeniknięciu do Egzystencji, czyli miejsca, z którego być może pochodzą kosmiczne roboty i radianty, przypominającego nieco świat rządzony przez komputery w filmie „Tron”. Wpada do środka dosłownie przebijając odstępy pomiędzy kadrami (tworząc w ten sposób swoisty splash), a pozbawiony zobowiązania utrzymywania realizmu Costa popuszcza wodzy fantazji na tyle, że przez kilka kolejnych stron trudno oderwać oczy od papieru. Barwne linie i figury geometryczne, gwiazdy w oddali, czarne dziury i inne obiekty, które trudno zidentyfikować wyglądają fenomenalnie (wielka w tym zasługa kolorysty Igora Montiego). W warstwie tekstowej sporo jest tutaj ekspozycji, ale długo wyczekiwanej, objaśniającej przynajmniej częściowo, o co w tym wszystkim właściwie chodzi. W końcówce robi się nieco ckliwie, ale raz jeszcze Higgins dowodzi, że żadna walka w tej serii nie będzie trudniejsza od walk, jakie wszyscy codziennie toczymy.

Cennym dodatkiem jest także ostatni rozdział, poświęcony Różowej i Żółtemu. Ona, niespełniona jutuberka, której determinacja do osiągnięcia sukcesu zaczyna niszczyć życie prywatne, on znacznie starszy sprzedawca w sklepie RTV – teraz ich znamy i przy kolejnej potyczce nie będą już nam obojętni.

 

Kyle Higgins nie spieszy się z wyjaśnieniami i konkluzjami – całe szczęście, bo w tym uniwersum przewrotnie najbardziej interesujące jest to, co dzieje się wtedy, gdy kurz na polu bitwy opadnie. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nie dysponuje głęboko zakorzenionymi w kulturze bohaterami na miarę tych z DC Comics i Marvela, których od razu można rzucić w wir kolejnych walk, bo wszyscy mamy w głowach ich biografie. Dlatego skupia się na budowaniu, poszerzaniu, precyzyjnym projektowaniu własnego świata, co z pewnością z tomu na tom będzie przynosiło coraz większe plony.


Recenzje pozostałych komiksów z Massive-Verse'u


Radiant Black

Polska, 2025

Non Stop Comics

Scenariusz: Kyle Higgins

Rysunki: Marcelo Costa



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2025 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce