Obraz artykułu Scott Pilgrim, tom 6. W godzinie chwały

Scott Pilgrim, tom 6. W godzinie chwały

85%

„Scott Pilgrim” znany jest z nawiązań do gier wideo. Walka o miłość przypomina tutaj bijatyki spod znaku „Street Fightera” albo platformówki w stylu „Sonica”, ale nawet większą frajdę sprawia odstawienie głównej misji na bok i błądzenie bez celu po tym otwartym świecie. Z dzisiejszej perspektywy bardzo sentymentalnym, bo kto jeszcze leczy smutek po rozstaniu oglądaniem wszystkich sezonów „Z Archiwum X” albo graniem na PSP Go?

Bryan Lee O'Malley jest mistrzem kluczenia – niewielu innym autorom uszłoby na sucho tak daleko posunięte rozrzedzanie prostego wątku przewodniego. Żeby zdobyć serce Ramony, Scott musi pokonać Ligę Złych Byłych Chłopaków – to wszystko. Jeden niezbyt długi tom i sprawę można by uznać za zamkniętą. Właśnie ukazał się jednak szósty i jedynym rozczarowaniem jest to, że ostatni, bo chciałoby się w tym miejscu zabawić na dłużej.

 

Nostalgia bez dwóch zdań robi swoje – dzisiejsi trzydziesto- i czterdziestolatkowie odnajdą w tej serii świat, który nie wiadomo kiedy przeminął, a w dodatku nie w postaci memorabiliów wygrzebanych na aukcjach internetowych, tylko żywy, pełen emocji i zaskakująco aktualny. Może zresztą nie ma się czemu dziwić – zakochiwanie się, rozliczanie z przeszłymi związkami i strach przed nowymi to na tyle uniwersalne doświadczenia, że współdzielą je wszyscy, niezależnie od epoki, w jakiej przyszli na świat. Największą satysfakcję z lektury przynoszą jednak nie te najbardziej intensywne moment, kiedy akcja się zawiązuje, tylko patrzenie na kumpli grających w gry wideo albo uczestniczenie w próbie garażowego zespołu i jego katastrofalnym koncercie. Wszystkie te niepozorne scenki są tym bardziej ujmujące, że O'Malley tworzył je z myślą o otaczającej go współczesności. To nie jest podkoloryzowana retrospekcja, tylko zaglądanie do czyjegoś pamiętnika sprzed lat. Pamiętnika zapełnionego wpisami o bolesnym wchodzeniu w dorosłość.

Nikt nie radzi sobie z tym gorzej, od Scotta Pilgrima. Kiedy Ramona zostawia go bez słowa, najpierw ogranicza swój świat do konsoli i kanapy, później dochodzi do wniosku, że wyleczy się ersatzem związku w postaci szybkich, czysto cielesnych relacji. Bierze się za to w najgorszych możliwy sposób, bo próbując ordynarnymi tekstami i zachowaniami zaciągnąć do łóżka byłe partnerki i obecne przyjaciółki, co raz po raz nasuwa myśl, czy to aby nie on jest tutaj prawdziwym czarnym charakterem. Nie należy jednak przesadzać z surowością osądu – kto jako dwudziestoparolatek nie zaliczył kilku żenujących wpadek, ten nigdy nie zdobędzie doświadczenia niezbędnego, by poradzić sobie z resztą życia.

 

Komiks O'Malley choć doskonale uchwycił odczucia współdzielone przez całe pokolenie, najlepiej sprawdza się jednak wtedy, gdy nie próbuje się go dogłębnie przeanalizować. Wszystkie te uniwersalne prawdy o związkach i dorastaniu byłyby tylko pustymi hasłami z podręcznika, gdyby nie dotyczyły postaci z krwi i kości. Autor przez sześć tomów (oryginalnie wydawanych w ciągu siedmiu lat) wyraźnie dojrzał także jako rysownik. Od początku pełnymi garściami czerpał z mangi (szczególnie bliskie wydają się podobieństwa do „Ranmy 1/2” Rumiko Takahashi), ale na tym etapie potrafi zachować większą powściągliwość – kadry są bardziej uporządkowane, a odstępy pomiędzy nimi niekiedy tak szerokie, że bez trudu dałoby się dorysować jeszcze jeden albo dwa sąsiadujące. Duże połacie bieli mają jednak służyć podkreślaniu stanów emocjonalnych, na przykład kiedy pocałunek, do którego dochodzi pod wpływem chwili okazuje się katastrofalnym błędem – ograniczenie towarzyszących mu rysunków podkreśla grozę sytuacji.

 

Jak na finał serii przystało, na ostatnich stronach musi dojść do widowiskowej konfrontacji. Pojedynek na miecze najpierw w modnym klubie z koncertem gwiazdy pop w tle, później w surrealistycznej otoczce wewnątrz głowy Ramony, a nawet odtworzenie (musiało być intencjonalne!) jednej z najsłynniejszych scen w historii gier wideo – śmierci Aeris w „Final Fantasy VII – wyglądają imponująco, ale ostatecznie najważniejsze słowa padają na samym początku tomu. Kiedy Scott odmawia wyjścia z domu, bo woli siedzieć pod kocem i grać, a na swoją obronę rzuca: Muszę tu uratować taki mały świat. Dokładnie to udało mu się osiągnąć – uratował swój mały świat.


Recenzje pozostałych tomów "Scotta Pilgrima"


Scott Pilgrim

Polska, 2025

Nagle! Comics

Scenariusz: Bryan Lee O'Malley

Rysunki: Bryan Lee O'Malley



Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2025 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce